Epilog

2.6K 159 360
                                    

Letni, przyjemny wiatr rozwiewał jego karmelowe włosy kiedy jak na wyuczonym automacie maszerował w stronę drzwi wejściowych. Przez słońce wznoszące się coraz wyżej nad horyzontem musiał mrużyć oczy. Jak zwykle zapomniał o okularach przeciwsłonecznych, które prawdopodobnie skrywały się w jednym ze schowków w samochodzie. Ostatnio coraz częściej zdarzało mu się o czymś zapomnieć, ale nie mógł się obwiniać. Jego myśli błądziły gdzieś daleko co i raz wślizgując się na niebezpieczne, mroczne tereny. 

Wolną dłonią poprawił wpadającą w oczy grzywkę przekraczając próg budynku, w drugiej dłoni mocno ściskając bukiet świeżych tulipanów. Posłał mały, smutny uśmiech w kierunku jednej z kobiet pracujących w recepcji. Brunetka odwdzięczyła się tym samym, choć jej uśmiech był bardziej pocieszający niżeli smutny. 

Przez ostatnie sześć miesięcy zdołał zapoznać już chyba wszystkie osoby z personelu, a przynajmniej zdecydowaną większość.

Ten budynek stał się w tym czasie jego drugim domem. Domem, którego szczerze nienawidził. Nienawidził białych ścian i zielonych ubrań, które miała na sobie każda z tych osób. Co prawda wszyscy, nawet sprzątaczki były dla niego miłe i zawsze służyły pomocą, ale to nie zmieniało faktu, że wszystko w tym miejscu, a zwłaszcza sterylny zapach przyprawiał go o dreszcze i nieprzyjemny ucisk w żołądku.

Ten 'dom' tak bardzo różnił się od tego, który ponad cztery lata temu kupił razem z Harrym na przedmieściach Londynu. Tamten miał przestronne, ale przytulne wnętrze, basen i przepiękny ogród o który brunet dbał praktycznie każdego dnia upierając się, że nie chce zatrudniać żadnego ogrodnika. Sam wszystkiego doglądał. Pielił, podlewał i sadził kwiaty. Uwielbiał wtedy przyglądać się skupieniu, ale i małemu uśmiechowi widocznemu na pobrudzonej ziemią twarzy. 

Kwiaty były czymś co Harry kochał. Mieli ich mnóstwo, a widząc jak wiele radości przynosiło mu pielęgnowanie tamtego miejsca, małej świątyni, którą tak zwykł nazywać w końcu przestał namawiać chłopaka do zatrudnienia osoby, która mogłaby zająć się roślinkami. Robili to jedynie wtedy, gdy wyjeżdżali na dłuższe wakacje co zdarzało się przynajmniej dwa razy w roku.

Nacisnął guzik windy po chwili wchodząc do środka. Nic się nie zmieniło. Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak sześć miesięcy temu, gdy wszedł do niej po raz pierwszy. Wcisnął małą, trochę niewyraźną trójkę i czekając aż winda dowiezie go na odpowiednie piętro, spoglądał na różowe tulipany. To stało się już tradycją. Co kilka dni przynosił bukiet nowych kwiatów, które wycinał prosto z ogródka. Chciał przenieść choć trochę prawdziwego domu do pustych, szpitalnych ścian.

Drzwi otworzyły się, a on już automatycznie zrobił krok w przód kierując się na prawo od windy. Omiótł wzrokiem cały korytarz, który tym razem świecił pustkami. Właściwie nigdy nie było tu tłoku. Czasem spotykał zabieganych lekarzy, sprzątaczki czy pacjentów, ale tym razem nie było nikogo z kim mógłby zamienić słowo, chociaż to nie było takie złe, kiedy nie miał ochoty na kontakt ze światem zewnętrznym. Teraz jednak poczuł się dziwnie samotny.

Zatrzymał się przed drzwiami oznaczonymi 125 numerkiem, wziął głębszy oddech i przybrał na usta jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów, który był zarezerwowany tylko dla jednej osoby. Kiedy jednak wszedł do środka od razu zamykając za sobą drzwi, a jego wzrok powędrował w stronę szpitalnego łóżka, kąciki ust opadły. Harry spał. Nie musiał więc udawać, choć nie sądził, że chłopak mógłby zauważyć jego wyraz twarzy nawet gdyby jego oczy były otwarte.

Jego nogi jak zawsze same poprowadziły go do łóżka gdzie schylił się składając delikatny pocałunek na ustach bruneta po czym wyrzucił stare kwiaty z wazonu umieszczonego na szafce tuż przy łóżku, wymienił wodę i włożył nowe poprawiając je nieco dłużej niż było trzeba. Uchylił też okno wpuszczając do środka trochę świeżego, letniego powietrza i dopiero wtedy usiadł na skraju łóżka odruchowo już ujmując szczupłą dłoń chłopaka.

PineappleWhere stories live. Discover now