25.

394 23 5
                                    

        Rozkosznie spokojnie minęła reszta pierwszego grudniowego tygodnia, nawet jeśli część uczniów dała posłuch oskarżeniu Debory, że Flo maczała w artykule palce – oficjalnie przecież tekst był efektem dziennikarstwa Małgorzaty vel Peggy – przez co, uderzeni paranoją, ustępowali jej czasem z drogi zupełnie jakby była jeszcze gorszą wersją Amber; bo Kamińska mogła co najwyżej popchnąć czy okraść z drobnych, Florence za to mogła znienacka doszczętnie zniszczyć i nawet nie zostawić po sobie śladu.

Nie przeszkadzało jej, że ze znienawidzonej numer jeden stała się przerażającą numer jeden: wręcz przeciwnie, uczniowska paranoja każąca ludziom odwracać wzrok i ściszać głosy, sprawiła, że głośne szkolne środowisko nagle stało się o wiele bardziej znośne. Siedząc sobotnim wieczorem nad szkolnymi zadaniami aktualnie czuła spokój. Miała tylko nadzieję, że Kastiel w końcu pokaże się znów w szkole. Jeśli o niego chodziło – bardzo chciała, żeby wszystko wróciło do stanu sprzed Debory.

       Depresja powolutku ustępowała pod presją leków, dzięki czemu Paryżaneczka mogła znów przetańczyć dużą część dnia – i choć nie było to dawne sześć do siedmiu godzin z obiadową przerwą w połowie ćwiczeń – mimo wszystko mogła być z siebie względnie zadowolona.

       Postawiwszy kropkę na końcu ostatniego zdania odpowiedzi na ostatnie polecenie z polskiego, pozwoliła sobie wyciągnąć w górę ręce, przeciągnąć się jak koteczka po zimowej drzemce przy wesoło trzaskającym ciepłym płomieniem kominku. Obejrzała się na łóżko, gdzie leżał pluszowy jednorożec niemal tak długi jak jej nogi – przedwczesny mikołajkowy prezent od cioci i Roberta.

Czas na przerwę. Zgodzisz się ze mną, Jean? – spytała z bladym uśmiechem pluszaka, któremu nadała imię przyjaciółki.

Była pewna, że Jeannette nie miałaby nic przeciwko zostaniu jednorożcem.


       Kuchnię, jak często to bywało w leniwe soboty, okupowali Teresa z Robertem. Kiedy nastoletnia mieszkanka domu Teresy przekroczyła jej próg, gospodyni rozmawiała przez telefon – jak zwykle nieco za głośno ale to była część jej uroku. Dziewczyna skinęła prawdopodobnie przyszłemu wujowi głową i, sprawdziwszy ile jest wody w elektrycznym czajniku, pchnęła w dół włączającą go stopkę. Kubek, dwie czubate łyżeczki mielonej kawy. Idealne paliwo by napędzić autobus o stacji końcowej „Matematyka". Odkąd Farazowski zaczął regularnie odwiedzać ich dom, Florence za punkt honoru obrała sobie nie odrabianie zadań z historii kiedy profesor znajdował się pod tym samym dachem. Przyczyną prawdopodobnie były trzy godziny, które raz spędził, przyłapawszy ją na wykonywaniu ćwiczeń, na dodatkowym wykładzie ze swojego przedmiotu. Nawet Teresa wyglądała wtedy jakby go miała ochotę zabić.

       Flo, od dawna już nawykła do ignorowania ciotczynego głosu ćwierkającego w mikrofon komórki, wskazała palcem na trzymany w dłoni słoik kawy, spojrzała na profesora i samymi ustami zapytała: „Chcesz?". Skinął głową.

– O, młoda! Super, że jesteś. Właśnie rozmawiałam z Bastienem – Na imię ojca czoło nastolatki nieznacznie się zmarszczyło, nieufnie. Teresa zaśmiała się swobodnie. – Nie rób takiej miny! Dogadaliśmy się, że przyjedzie tutaj na święta.

– Słucham? – rzuciła pytaniem Florence, zbita z tropu i widocznie niezbyt zadowolona z podobnego zwrotu akcji.

Święta spędzali razem z rodzicami papy w wiejskiej posiadłości pod Angoulême, w Nowej Akwitanii; podtrzymywali tradycje świąteczne tylko dlatego, że były miłe. Noël, nawet świeckie, było przyjemnym pretekstem żeby się spotkać z rodziną. Zwłaszcza tak drobną – zazwyczaj rozsypaną po ogromie Francji.

Walc płatka śnieguWhere stories live. Discover now