14.

391 26 12
                                    

       Wspierał dłonie o barierkę, pochłaniając oczami Paryż tonący w świetle zapalonych już latarni choć słońce wciąż nie zaszło całkowicie – brakowało mu parunastu minut, by zniknąć. Zaciągnął się powietrzem, które zdawało się pachnieć całkiem inaczej na wysokości widokowego tarasu Wieży Eiffela. Rozalia obok owijała się ciaśniej cieniutkim kardiganem, wyraźnie odczuwając chłód związany z wysokością. Uśmiechnął się do niej przyjaźnie, gdy skrzyżowały się ich spojrzenia.

– Chcesz może marynarkę? – zaproponował, zdejmując wierzchnie okrycie.

– O, tak! Jesteś moim wybawcą i rycerzem, i w ogóle – Ucieszyła się przyjmując ubranie. Tonąc w cieple, którym przesiąkła marynarka, zbliżyła się do barierki. – Lys – Lekko pociągnęła go za rękaw widząc, że znów zapatrzył się na krajobraz miasta. Zwrócił ku niej dwukolorowe oczy.

– Słucham?

– Flo chyba zawsze ma rację – Zaśmiała się białowłosa nawiązując do wcześniejszego ostrzeżenia, że cienki sweterek nie będzie wystarczający na szczycie wieży, jednocześnie ciaśniej owijając pożyczonym okryciem.

Skinął głową z ledwie widocznym uśmiechem. Razem zaczęli iść wzdłuż barierki, pragnąc pochłonąć i zapamiętać jak najwięcej z panoramy miasta świateł. Powolnym slalomem wymijali pozostałych uczestników wycieczki oraz opiekunów, łowiąc jednocześnie jak najwięcej piękna, aż natknęli się na Kastiela robiącego zdjęcie komórką.

– Nie wiedziałam, że aż tak lubisz punkty widokowe – rzuciła wesoło Rozalia, na co Kas przewrócił oczami.

– Matka prosiła o kilka fotek. Co mi szkodzi? – Wzruszył ramionami.

Dołączył do wędrującej dwójki, po drodze robiąc jeszcze dwa zdjęcia. Wysokość wieży sprawiała, że światła Paryża były niemal tak maleńkie, jak gwiazdy na prawie nocnym już niebie rozpiętym ponad miastem miłości. Wcisnąwszy telefon głęboko do kieszeni Kastiel spróbował wyjrzeć na deptak u stóp najwyższej wieży świata, obok niego zatrzymał się Lysander. Ludzie jak mrówki przesuwali się w każdą możliwą stronę. Niektórych podświetlały blado ekrany komórek, inni wędrowali dwójkami spokojnym, lekkim krokiem osób nie pamiętających o źle całego świata.

– Wycieczka! Czas na nas! – odezwał się jeden z nauczycieli.

Nastoletnia masa zaczęła kłębić się i przepychać w drodze na dół. Schody, winda. Trójka gości Le Hautów dostrzegła swoją gospodynię stojącą nieopodal, przyglądającą się w znudzeniu własnym paznokciom, w czarnej skórzanej kurteczce narzuconej na ramiona niby pelerynka.

       Czując rosnącą w przełyku masę powietrza uniosła wierzch dłoni do twarzy, wolną ręką przytrzymując połę kurtki. Ziewnęła, starając się jak zawsze, gdy była w miejscu publicznym, otworzyć usta możliwie jak najmniej.

       Trójka zamierzała odłączyć się już od grupy, gdy nauczyciele zaczęli zganiać ich na powrót w jedno miejsce – psy pasterskie pilnujące, by owce nie wałęsały się gdzie popadnie. Polskie słowa – wystarczająco głośne, by poniosły się ponad gwarem rozmawiających uczniów – zabrzmiały zbyt blisko, by Florence nie drgnęła lekko, nieprzyjemnie zaskoczona. Potrząsnęła nieznacznie głową.

       Jeannette miała rację, gdy mówiła przy obiedzie, że mózg ich małej blondyneczki zaczyna się gotować ze stresu związanego z jej chorym perfekcjonizmem. Flo próbowała skupić uwagę, przywołać ostrość umysłu sprzed tygodnia. Odetchnęła głębiej i spojrzała w kierunku gromady Polaków instruowanych przez ich opiekunów w sprawie wylotu. Nie mogła jednakże powstrzymać się przed wspomnieniem poprzedniego dnia – jak podczas parady nie potrafiła powściągnąć emocji, okazując swoją ekscytację, zmieszanie, uśmiechy. Pilnowanie ciała oraz umysłu przez niemalże całą dobę, z kilkugodzinnymi przerwami na sen, było wyczerpujące nawet dla niej – śmieszne to i żałosne, że potrzebowała Jean by zauważyć zmianę w swoim zachowaniu. Głównie było to jednak zawstydzające. Florence nie lubiła, gdy myśli, zachowania wymykały się spod kontroli. Uważała to za najprostszą drogę do katastrofy. Wsunęła dłonie w tylne kieszenie jeansów łapiąc spojrzenie zbliżającego się wraz z pozostałą dwójką gości Kastiela, kiedy nauczyciele w końcu wypuścili ich ze swoich nudnych, belferskich łap.

Walc płatka śnieguWhere stories live. Discover now