Rozdział 4

223 12 0
                                    


Wodząc wzrokiem po wszystkich ludziach siedzących przy śniadaniu Rose była wręcz zadziwiona. Tyle różnorodnych kultur, zwyczajów, wszyscy wręcz na granicach porozumienia... a jednak sala pełna była zaspanych trupów. Znaczna część niemal zasypiała nad talerzami, pokładali się ze zmęczenia, a Rose po raz pierwszy poczuła więź z osobami, które na te dwa tygodnie stały się jej konkurencją.

Jednak kiedy Malfoy w końcu zjawił się na śniadaniu, automatycznie się rozbudziła. Zajął miejsce koło niej i jak gdyby nigdy nic zabrał się za jedzenie. Uważnie śledziła jego ruchy, mrużąc oczy z niezadowolenia. Minęło parę chwil, zanim westchnął i w końcu przerzucił na nią wzrok.

- O co ci tym razem chodzi? – spytał ze stoickim spokojem, chociaż wyraźnie był zirytowany. Rose przez te siedem lat kłótni stała się niemal mistrzem w rozgryzaniu jego emocji. Chociaż nie zawsze jej to wychodziło, Scorpius wciąż pozostawał jedną wielką zagadką.

- Zastanawiam się gdzie się zawieruszyłeś na całą noc – odparła, na co jedynie wzniósł oczy do sufitu i pokręcił głową.

- To się nie zastanawiaj – prychnął. – Ciekawość to pierwszy stopień do piwnic Merlina.

- Masz zamiar znikać tak co noc? – zainteresowała się, widząc że temat zaczyna nieco drażnić Scorpiusa.

- Możesz łaskawie nie wpychać nosa w nie swoje sprawy? – warknął, w momencie, w którym obok Rose zajęła miejsce Hiszpanka. Razem z koleżanką obrzuciły ją wyniosłym, groźnym spojrzeniem i ostentacyjnie odwróciły wzrok. Rose westchnęła, zastanawiając się, czemu wszędzie gdzie się pojawia, musi znaleźć sobie jakiegoś wroga.

Dzień się dłużył. Obkuła już chyba wszystko, co miała do obkucia, wiedza teoretyczna wręcz przepełniała jej umysł. Z tak ciężką głową chętnie poszłaby spać, ale wtedy zarwałaby całą noc tuż przed pierwszą częścią zawodów. Snuła się więc po pałacyku, kompletnie nie znając celu. Malfoy zniknął jej z oczu tuż po śniadaniu i chociaż potrzebowała czyjegoś towarzystwa, nawet się cieszyła, że to nie on miałby być tym towarzyszem.

Po prostu potrzebowała jakiejś atrakcji.

Solidne, stalowe ogrodzenie otaczało rozległe błonia pałacu niemal z każdej strony. Jedyne, nie ogrodzone miejsce z dostępem do wody było wręcz przeludnione, chyba prawie każdy uznał taką placówkę za najlepszą do spędzania ciepłego dnia. Rose łypnęła na kilkadziesiąt osób skupionych na niewielkiej plaży i ruszyła dalej, w poszukiwaniu jakiegoś dogodniejszego i mniej hałaśliwego miejsca. Znaczna większość poruszała się po posiadłości dwójkami, wszyscy próbowali się zgrać ze swoją parą przed nadchodzącymi zawodami. Przez to wszystko Rose czuła się jeszcze bardziej samotna i nawet ładne widoki nie pomagały jej odzyskać humoru.

Przystanęła pod jednym z bardziej rozłożystych drzew i opadła tuż przy nim bez sił. Nie miała ochoty na dalszą wędrówkę, usiadła między jego korzeniami i wpatrzyła się w trawę pod swoimi stopami. Posiedziała chwilę w bezruchu, ale w momencie, w którym zaczęła się nudzić, tuż u jej stóp upadła gałązka. I kolejna, i jeszcze jedna, i cała garść liści.

Spojrzała w górę, a widząc niknący w gąszczu korony but, poderwała się do pionu. Zadzierając głowę, wypatrzyła pomiędzy liśćmi chudego chłopaka. Patrzył na nią dużymi oczami, pełnymi zdziwienia, chociaż po chwili wyszczerzył szeroko zęby i w paru zwinnych ruchach zeskoczył na ziemię tuż przed Rose.

- Cześć – przywitał się łamanym angielskim. Miał dziwny, zachodnio-europejski akcent, tylko tyle potrafiła rozpoznać. Nie chciała mu się bardzo przyglądać, trochę ją onieśmielał szerokim uśmiechem i czuła od niego dziwną energię. – Jestem Aben.

- Rose – uścisnęła lekko jego wyciągniętą rękę i uśmiechnęła się lekko. – Co robiłeś na drzewie?

- Obserwowałem ludzi nad wodą – odparł. Jego uśmiech przypominał nieco drapieżnika, chłopak był miły, ale za tym kryło się coś więcej, Rose niemal czuła jak energia, którą z siebie uwalniał skuwała ją w kajdany.

- W jakimś konkretnym celu? – spytała, jak gdyby nigdy nic, nieco cofając się do tyłu. Nie miała dobrego przeczucia. Chociaż, może to po prostu wyobraźnia płatała jej figle, a nadmierna ostrożność szkodziła jedynie w poznawaniu ludzi.

- Chciałem poznać swoich przeciwników.

- Nie prościej podejść i porozmawiać?

- Nie w tym celu chciałem ich poznać – powiedział tajemniczo. Przypominał jej nieco sprytnego węża, albo jakiegoś chytrego lisa, który z początku usypiał czujność swojej ofiary, czekając na dobry moment do ataku.

- Z jakiego jesteś kraju? Dobrze władasz angielskim – stwierdziła Rose, czując jak ciekawość rozbudza się w jej sercu. Chłopak był jeszcze bardziej tajemniczy niż Scorpius i chociaż trochę ją to drażniło, uwielbiała towarzystwo takich osób.

- Z Beauxbatons, Francja – przekrzywił głowę i uśmiechnął się, pomału zaczynając ją okrążać. Czuła się osaczona. Nie wiedziała jedynie, czy to jakaś sztuczka, czy naprawdę jest w niebezpieczeństwie. Czuła jak wetknięta za pasek różdżka lekko dotyka jej nogi, jakby wyczuwając strach właścicielki. – Zagrajmy w grę.

- Czy ta gra wymaga zdyskwalifikowania uczestnika jeszcze przed rozpoczęciem zawodów wiedzy? – spróbowała zażartować, by rozluźnić napięte od przerażenia mięśnie.

- Wyglądam na mordercę? – spytał pretensjonalnie Aben, zatrzymując się na chwilę i przekrzywiając głowę. Do jego ciemnych jak noc oczu wpadł kosmyk tak samo czarnych włosów. Był mocno opalony, a jedynym jasnym miejscem wydawały się być jego zęby, które wciąż ukazywał w szerokim uśmiechu. Gdyby nie ostre rysy i emanująca chytrość, można by go brać za całkiem miłego. – Pozwól, że zgadnę parę informacji o tobie.

- Spróbuj – odpowiedziała, okręcając się razem z nim.

- Rose, Rose Weasley, sądząc po kolorze włosów, córka słynnej Hermiony Granger i Ronalda Weasleya. Przyjechałaś tu by wygrać, ale nie jesteś wystarczająco pewna siebie. To ty podpadłaś Eloy Martinez, mam wrażenie, że możesz tego pożałować. Wywarłem na tobie wrażenie, ale bynajmniej nie dobre. Boisz się. Mnie.

Rose ściągnęła brwi, nie miała pojęcia co na to odpowiedzieć, jedynym mądrym rozwiązaniem wydawało jej się sięgnięcie po różdżkę i obrona przed... no właśnie, czym?

- Chcesz ze mną walczyć – zaśmiał się, ale uniósł w górę puste dłonie. Wyglądało na to, że dodatkowo czyta jej w myślach. – Tak bardzo cię przerażam?

- Niepokoisz, to odpowiednie słowo – przyznała otwarcie dziewczyna, niespokojnie przestępując z nogi na nogę. – Do każdego tak podchodzisz?

- Jedynie wtedy, gdy próbuję uzyskać z kimś kontakt. Jedynie do wyjątkowych osób.

- Czemu do mnie?

MPU - SCOROSEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz