Rozdział 7

195 12 5
                                    


Obudziła się w swoim łóżku, w pałacowym pokoju. Otwierając oczy, nie poczuła żadnej różnicy, wszędzie wokół było tak samo ciemno. Okna okazały się być zasłonięte roletami, a drzwi kompletnie zamknięte. Automatycznie chwyciła różdżkę, leżącą na szafce nocnej, ciesząc się, że zajmowała to samo miejsce, co zawsze. Zapaliła ją i odrzuciła całkowicie kołdrę, dla pewności poruszając obiema stopami. Po oparzeniach i feralnej skarpetce nie było żadnego śladu, noga była tylko trochę bardziej czerwona.

Rose zwlekła się więc z łóżka i przespacerowała po pokoju, sprawdzając tym samym, czy na pewno wszystko jest w porządku. Nie poczuła jednak żadnego bólu, tylko nieprzyjemny chłód płynący z posadzki. Powędrowała więc do okna i całkowicie podciągnęła roletę. Otworzyła drzwi tarasowe i wyszła na zewnątrz, chcąc nieco ochłonąć i zaczerpnąć świeżego powietrza. W jej pokoju w porównaniu z tym, panował niesamowity zaduch.

Dopiero na dworze zdała sobie sprawę, że jest ubrana w lekką, zdecydowanie za dużą, męską koszulę. Spłonęła rumieńcem, uświadamiając sobie, że Scorpius najpewniej widział ją w samej bieliźnie. Poczuła się o wiele lepiej, czując, że ma majtki i stanik, przynajmniej to zostało jej oszczędzone. Jej skóra była jednak brudna i całkowicie przesiąknięta potem, a nieprzyjemny zapach spalonej skóry albo wciąż znajdował się w jej umyśle, albo wciąż się na niej utrzymywał. Domyśliła się, że wcale nie minęło tak wiele czasu od pierwszego działu zawodów.

Zebrała z szafy wszystkie potrzebne rzeczy i zabunkrowała się w łazience, próbując doprowadzić się do stanu względnej używalności. Trwało to zdecydowanie za długo, ale nie potrafiła oprzeć się pokusie siedzenia w na zmianę chłodnej i gorącej wodzie, tuż po tym, jak ogień trawił jej ciało. Czuła się zbawiona.

Przy wyjściu z łazienki napotkała jednak na Scorpiusa, który zamykał jak tylko najciszej potrafił drzwi wejściowe. Na chwilę atmosfera między nimi się spięła, po czym Rose jak gdyby nigdy nic oddała mu koszulkę, uciekając wzrokiem od jego oczu.

- Dzięki – wymamrotała, czując się nieswojo – mogłeś po prostu dać jedną z moich rzeczy.

- Nie chciałem ci grzebać w ubraniach – przyznał, uśmiechając się szeroko. Zerkając na jego twarz, Rose nie zauważyła ani cienia sarkastycznego uśmieszku, który najczęściej błąkał się po jego ustach. – To było mocne, Weasley.

- Masz na myśli zaklęcie? – spytała lekceważąco, odgarniając mokre włosy sprzed twarzy. – Po prostu się wkurzyłam.

- Skąd wiedziałaś, że woda tak silnie na nie podziała?

- Zauważ, że prawie każde ich zaklęcie dotyczyło ognia, a jako że strzegli Phenixa, stwierdziłam, że to po prostu muszą być czerwoni jeźdźcy. Cóż, miałam rację.

- Jesteśmy pierwsi w tabeli – oświadczył Scorpius, uśmiechając się szeroko. Rose wybałuszyła oczy i niemal zakrztusiła się powietrzem.

- Pierwsi? – sapnęła z niedowierzaniem.

- Zakradłem się do sali, w której wydawane są posiłki, po kolacji zamontowali tabelę z wynikami. Wszyscy dowiedzą się dopiero rano – wzruszył ramionami, wyraźnie zadowolony z siebie.

- Ale czemu pierwsi... nie poszło nam to najlepiej! Popełniliśmy całą masę błędów! – zdziwiła się Rose, prędko odtwarzając w głowie cały przebieg akcji. – Zostałam poparzona, ty także parę razy oberwałeś!

- Widocznie inni wypadli gorzej – odparł, mrugając do niej porozumiewawczo. – Może twoje pogodowe zaklęcie się im wyjątkowo spodobało?

- Nie mogę uwierzyć – wymamrotała Rose, kręcąc stanowczo głową. – Nasza praca zespołowa leży i zawodzi, to nie możliwe, żebyśmy wypadli tak dobrze...

- To uwierz ruda, uparta, wiewiórko – parsknął Scorpius, gasząc światło w łazience i otwierając drzwi do swojego pokoju. – I lepiej się jeszcze prześpij, jest trzecia w nocy.

- To gdzie ty się tyle czasu włóczyłeś? – zdziwiła się, mierząc go badawczym spojrzeniem.

- A no wiesz, tu i ówdzie – odparł, po czym zamknął drzwi.

Rose nie pozostało nic innego jak także się położyć i odsapnąć przez jeszcze parę godzin.

Wszyscy przyszli na śniadanie z dużym wyprzedzeniem, chcąc czym prędzej dowiedzieć się o swoim położeniu w tabeli. Zdecydowana większość nie miała zadowolonych min, a niektórzy nawet łypali na nich podejrzliwie i wrogo.

Rose po raz pierwszy poczuła się źle z myślą, że udało jej się zająć pierwsze miejsce. Zwłaszcza, kiedy usiadła przy stole, napotykając na ostre spojrzenia Hiszpanek. Szybkie rozeznanie się w wynikach pozwoliło jej zauważyć, że Hiszpanki zajęły szóste miejsce w pierwszej turze zawodów, co jak na razie nie kwalifikowało je do finału. Poczuła nagły przypływ samozadowolenia i pewności siebie.

Dzień minął jej spokojnie, głównie odpoczywała i powtarzała po raz kolejny cały przerobiony dotychczas materiał. Wysłała list rodzicom i Albusowi żaląc się i chwaląc ze zdobytych osiągnięć i przymusowej współpracy z Malfoyem.

Scorpius natomiast zniknął na kolejną noc i tym razem nie wytrwała do jego powrotu. Zmęczona, zasnęła dość szybko.

Druga tura miała rozpocząć się wręcz na dniach. Napięcie rosło, a w dniu kolejnych zawodów po raz kolejny między zawodnikami Hogwartu rozstrzygnął się hałaśliwy spór.

Rose i Scorpius byli w drodze na drugi etap zawodów, kłócąc się głośno od co najmniej godziny. Cały pałacyk wysłuchiwał ich jęków i wrzasków, a mijający ich przeciwnicy, obrzucali zirytowanym spojrzeniem.

Punkt kulminacyjny ich kłótni wypadł na nieduży korytarzyk prowadzący do bocznych drzwi wyjściowych. Chcieli tym samym skrócić swój czas przejścia. Byli już niemal spóźnieni, do rozpoczęcia ich sprawdzianu pozostało parę, szybko uciekających minut.

- Co powiedziałeś?! – wrzasnęła Rose, zatrzymując się w miejscu, tuż przed dumnie kroczącym Scorpiusem. Miał lekceważącą, znudzoną minę, a złośliwy uśmieszek błąkał się po jego twarzy. To tylko bardziej podsycało jej furię, która wręcz wylatywała jej uszami. – Potrafię poradzić sobie sama! A ty nie masz prawa wrzucać wszystkich ludzi do jednego worka z wielkim napisem „gorsi ode mnie", bo to ty swoim chamstwem i lekceważeniem jesteś od nich wszystkich gorszy! – wydarła się, tupiąc nogą.

Malfoy nabierał już powietrza, by coś jej odpowiedzieć, kiedy bezbrzeżne zdumienie zastygło na jego twarzy. Gwałtownie zbladł. Zachwiał się i sztywno zaczął opadać na podłogę. Nim Rose zdążyła choćby zareagować, poczuła nagły chłód. Rozprzestrzeniając się od serca, zaczął całkowicie zalewać i usztywniać jej ciało.

Ostatnie, co pamiętała, to głuche uderzenie o posadzkę.

~***~

Pac pac. Ciekawa jestem, czy ktoś to czyta, czy tak o sobie piszę :P

MPU - SCOROSEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz