11. Zamknąłem te uczucia w otchłani podświadomości

375 62 39
                                    

Budzenie się z kacem w łóżku z codziennie inną dziewczyną.

Śniadanie.

Czytanie książek Supernatural, żeby się dobić.

Impreza.

Alkohol.

Powtórz.

Tak wyglądały kolejne dwa miesiące z życia Deana Winchestera. Albo Petera Moore'a - zależy kto pytał.

Nie jeden powiedziałby, że stanowi obraz nędzy i rozpaczy. I być może nie było to wcale tak odległe od prawdy. I być może widzieli to wszyscy.

Niemal każdy rzucał mu pełne litości spojrzenie. Miał tego dość. Tak dobitnie dość.

Najgorsze jednak nie było to, co działo się z nim teraz. Tak właściwie to nawet o to nie dbał. Najgorsze było to, co czytał w tych książkach.

Był skończonym idiotą.

W każdym wcieleniu.

Z każdą kolejną stroną książek nienawidził siebie jeszcze bardziej. Kiedy czytał o swoich uczuciach, których doświadczał jako Dean Winchester... Kiedy to wracało do niego w snach... Z każdym wspomnieniem było coraz gorzej.

To że spojrzał na wargi Casa podczas ich ostatniej rozmowy? Nie myślał o tym. Zrobił to odruchowo. Bo tak robił jako Dean.

Bo łączyła go z Casem więź.

Bo obaj czuli coś więcej, ale żaden nie miał odwagi tego przyznać.

Bo obaj bali się odtrącenia.

A kiedy Cas w końcu wyznał mu prawdę, której tak bardzo nie chciał wyznawać. Kiedy właściwie zmusił go do tego wyznania... Odrzucił go. W najgorszy możliwy sposób.

Nienawidził siebie.

Nienawidził Deana Winchestera.

Nienawidził Petera Moore'a.

Po prostu siebie nienawidził.

Za to, że zrozumiał co od zawsze czuł do Casa.

I za to, że nie miał wystarczająco dużo odwagi, by wrócić, przeprosić i powiedzieć, że też go kocha.

Tak mijał dzień za dniem.

Nienawiść narastała.

Rosły też ilości alkoholu.

I rosły jego problemy zdrowotne. Efekt przypominania sobie poprzedniego wcielenia... Nie wiedział już których wspomnień doświadczał jako Dean, a których jako Peter.

Każdego dnia czuł coraz większy ból w płacie skroniowym.

Ignorował to, wmawiając sobie, że to przez alkohol.

A potem trafił do szpitala.

Z diagnozą tętniaka.

Zbyt dużego, by można było go wyciąć.

Zostało mu kilka dni. W optymistycznej wersji może dwa tygodnie.

- Nie masz żadnej rodziny, chłopcze? - spytał go jeden z lekarzy, podczas podawania kolejnej porcji leków przeciwbólowych.

- Wszyscy nie żyją.

- Przyjaciele?

- Jeden, ale pewnie nie chce mnie znać.

Lekarz spojrzał na niego tym pełnym współczucia spojrzeniem, którego Dean tak bardzo nienawidził.

- Może jednak warto spróbować pogodzić się przed...

- Nie pozwolę, żeby znowu przeze mnie cierpiał, dobra?! - warknął. - Nie twój zasrany interes czy ktoś mnie odwiedzi czy nie. To moje życie. Życie, na które nie zasługuję. Czekam na dzień śmierci.

Lekarz nie próbował wracać do tego tematu.

A Dean wciąż o nim myślał. Myślał o tym, by wezwać Casa i wyznać mu prawdę. Ale przecież umierał. Nie mógł mu tego zrobić.

Słyszał, że zdarzają się cuda. Że ludzie zdrowieją. Może Cas byłby w stanie go uleczyć. Ale nie miał prawa go o to prosić.

Tak cholernie cię przepraszam, Cas - pomyślał jednego z wieczorów. - Przepraszam, że cię porzuciłem. Przepraszam, że cię zraniłem. Przepraszam, że już nigdy nie wyznam ci prawdy o tym, że tak naprawdę cię kocham. Że kochałem cię jeszcze jako Dean, ale bałem się tego wyznać, bo bałem się, że cię skrzywdzę. Że będziesz cierpiał będąc ze mną. Zamknąłem te uczucia w otchłani podświadomości, bo nie chciałem cię ranić. A teraz już nigdy się tego nie dowiesz. Leżę w jakimś cholernym szpitalu i za kilka dni mnie nie będzie. Może szybciej. Ciekawe czy kiedykolwiek dowiesz się jak umarłem. Jako żałosny młody alkoholik z tętniakiem mózgu. Pozostaje mi tylko przeprosić, że kiedykolwiek mnie poznałeś. Bo zasługiwałeś na więcej, Cas.

Nie miał pojęcia, że anioł usłyszał jego myśli, odbierając je jako modlitwę. I że już przeszukiwał listę wszystkich szpitali we wszystkich stanach Ameryki, żeby go odnaleźć. Miał tylko nadzieję, że zdąży.

Znalazł go po kilku godzinach.

Szpital na North Ogden Street w Denver w Kolorado.

Natychmiast się tam teleportował.

- Peter Moore? - spytał w recepcji szpitala, a pielęgniarka spojrzała na niego jak na obłąkanego. - Podobno jest w tym szpitalu.

Kobieta wpisała coś w system i po chwili spojrzała na niego z lekkim współczuciem.

- Pan jest rodziną?

- Przyjacielem.

- Niestety nie mogę udzielać informacji osobom spoza rodziny.

- Proszę - powiedział Cas, niemal błagalnie. - On umiera. Nie ma nikogo. Potrzebuje mnie.

Współczucie w oczach kobiety narosło i anioł już wiedział, że to nie może wróżyć nic dobrego. A kolejne słowa... tak bardzo nie chciał ich kiedykolwiek usłyszeć.

- Przykro mi. Peter Moore zmarł niecałą godzinę... 

Nie słuchał kolejnych słów. Nie obchodziły go.

Spóźnił się.

Stracił go.

Stracił go po raz kolejny i nic nie mógł na to poradzić. 

PRZEPRASZAM ZA TEN ROZDZIAŁ, OK?


Pamięć [Destiel]Där berättelser lever. Upptäck nu