10. Nie potrafię

365 66 25
                                    

Dean wybiegł z biblioteki jak poparzony i ruszył w stronę swojego pokoju.

Po co o to pytał? Przecież znał odpowiedź. Znał ją wcześniej. Ale kiedy to usłyszał... to stało się prawdziwe. Jedno cholerne słowo, które go przeraziło i sprawiało, że poczuł się jak ostatni śmieć.

I jeszcze uniósł jego podbródek... ten gest... przecież dał tym gestem nadzieję, że czuje to samo, że mu zależy. Był skończonym dupkiem.

Ta nadzieja w oczach Casa, gdy odpowiedział Tak... wciąż miał to przed oczami. Zranił go. I zrani jeszcze bardziej, bo nie potrafił. Nie potrafił mu powiedzieć, że czuje to samo i pewnie nigdy nie będzie w stanie.

Zaczął grzebać w szafach i znalazł torbę. Otworzył ją i rzucił na łóżko. Nie miał wiele, ale musiało wystarczyć. Miał konto w banku - miał za co wyżyć, poradzi sobie. 

Przerażała go myśl o samotnym ukrywaniu się, ale nie miał wyboru. Cas był jego najlepszym przyjacielem. Przyjacielem, którego zranił. Jak ma teraz udawać, że wszystko jest w porządku? A może powinien kłamać i powiedzieć, że też go kocha?

Nie.

Mógł być mu wdzięczny za to, co dla niego zrobił, ale nie w ten sposób. Szczególnie, że to byłoby jeszcze gorsze. Gdyby się dowiedział, że go oszukiwał... Nie mógł go zranić w ten sposób.

Rzucił do torby kilka ubrań, dokumenty i ruszył w stronę drzwi i akurat wtedy pojawił się w nich Cas, który widocznie otrząsnął się z szoku, w którym pozostawał przez chwilę po tym, jak Dean wybiegł zostawiając go samego z totalnym chaosem w głowie.

- Co robisz? - spytał anioł niepewnie, a głos lekko mu się łamał.

Dean miał ochotę strzelić sobie w łeb.

- Wyprowadzam się.

- Czemu? 

Głos Casa coraz bardziej się łamał - jakby bał się usłyszeć tej odpowiedzi.

Coś w sercu Deana pękło. Mocno. Bardzo mocno.

- Bo nie potrafię... - zagryzł wargę. Nie mógł dokończyć tego zdania. Nie mógł zranić go jeszcze bardziej. Bo już teraz wystarczająco go zranił. - Nie mam zamiaru dłużej się ranić.

Po tym słowach próbował minąć Casa w drzwiach, jednak anioł mu nie pozwolił, chwytając go za ramię. Dean wzdrygnął się lekko na ten dotyk. Wiedział, że to nie był dotyk tylko przyjaciela. Wiedział, że Cas go kochał, że chciał czegoś więcej... A on nie mógł, nie potrafił mu tego dać. Nigdy nie poczuł czegoś mocniejszego do kogokolwiek. Nie wierzył w miłość. Najgorsze było to, że wiedział, że gdyby czuł to samo to byłby z Casem szczęśliwy, bo anioł nigdy by go nie skrzywdził. Obaj by byli.

Dlatego od teraz nie wierzył także w szczęście - odrzucił je w chwili odrzucenia Casa. 

- Myślisz, że nie zranisz mnie odchodząc? - spytał, niemal błagając głosem, by Dean został.

- Chyba lepiej, żeby zranił cię raz niż żebym ranił cię każdego dnia? 

Nie potrafił nawet spojrzeć nie Casa. Tak samo jak nie potrafił strącić jego dłoni ze swojego ramienia. W tym dotyku było coś, co go uspokajało. Coś, co dawało ukojenie.

- Czemu miałbyś mnie ranić? - anioł zmarszczył brwi, nie rozumiejąc.

- Bo mnie kochasz, a ja... - wziął głęboki oddech. - Ja nie czuję tego samego względem ciebie, Cas. Przepraszam. Jesteś moim przyjacielem. Zawsze będziesz. Ale nie potrafię...

- Wiem - odpowiedział anioł zaskakująco spokojnie, a Dean podniósł na niego wzrok widocznie zdezorientowany.

- Wiesz?

Castiel przytaknął.

- Dlatego nigdy nie wyznałem, co do ciebie czuję. Wiedziałem, że odrzuciłeś te uczucia i że nie ważne jak blisko byśmy byli, ile bym nie poświęcił, ile bym nie zrobił... wiedziałem, że to zawsze będzie tylko przyjaźń. Wiedziałem, że nie mogę liczyć na nic więcej, a teraz? Teraz nawet na to nie zasługuję - przygryzł wargę i opuścił wzrok, kiedy te słowa przypomniały wspomnienie, które wracało każdego dnia i na co nic nie potrafił poradzić. - Pozwoliłem na to, by cię zabiła. By stało się to, co się stało...

- Nie mów tak - powiedział stanowczo. - To co się stało, to nie była twoja wina, okej? Robiłeś co mogłeś. Nie byłeś w stanie tego powstrzymać. Nikt by nie był. Przez ponad dwadzieścia lat żyjesz z poczuciem winy. Przestań.

- Nie rozumiesz, ja...

- Widziałem śmierć matki, kiedy miałem cztery lata - przerwał mu. - Widziałem śmierć brata. Więcej niż raz. Mój ojciec umarł ze względu na mnie. Widziałem twoją śmierć... Uwierz mi, wiem jak to jest stracić kogoś, na kim ci zależy i się za to obwiniać.

Patrzył mu teraz w oczy, byli niebezpiecznie blisko. Nawiązali kontakt wzrokowy i nawet nie wiedział czemu zjechał wzrokiem na wargi anioła. NIE. Opuścił wzrok jeszcze bardziej, żeby nie wyglądało to na to, czym w istocie było i dopiero po chwili uniósł go ponownie i spojrzał na anioła, który przypatrywał mu się z zaciekawieniem.

- Przepraszam - rzucił tylko, wyszarpując mu się i przeciskając w drzwiach, po czym ruszył szaleńczym tempem w stronę drzwi, po drodze wyjmując z kieszeni kluczyki do Impali, które Cas dał mu na własność kilka dni temu twierdząc, że mu ufa i że to jego auto.

Anioł nie zdążył go dogonić, gdy ten odpalił silnik i ruszył przed siebie.

Próbował biec za samochodem, ale wiedział, że nie ma szans.

Nie miał też szans na znalezienie go - jakiś czas temu wyrył mu sigile, aby anioły nie mogły go znaleźć, bo nie wiedział, czy jego bracia i siostry nie będą próbowali się na nim mścić.

Stracił go.

Znowu.

Być może na zawsze.

Przez jedno głupie Tak.

Dlaczego powiedział po prawdę? Dlaczego nie potrafił skłamać, że nic nie czuje?

Teraz nie miało to już znaczenia. 

Jego serce pękło na milion małych kawałków w chwili, w której samochód zniknął z pola jego widzenia.

Nie wiedział czy kiedykolwiek zdoła znowu się podnieść.

Stracił wszystko. Dosłownie wszystko. Nawet nadzieję.


Nie zabijcie mnie, błagam.

Pamięć [Destiel]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz