Dochodziła już jedenasta a on wciąż nie był gotowy do wyjścia. Oczywiście nie musiał pojawiać się w kawiarni o określonych godzinach w końcu razem z Niallem byli właścicielami. Mimo to czekało go dziś sporo papierkowej roboty, a wcześniej musiał jeszcze zrobić zakupy. Jego lodówka świeciła pustkami. Dziwne. Był pewny, że dosłownie kilka dni temu był w supermarkecie. Najwidoczniej nie miał racji bo oprócz kilku jajek i mleka do kawy od której od kilku lat był uzależniony w lodówce nie było nic. Zerknął w lustro chcąc na szybko poprawić jeszcze swoje włosy, ale coś przykuło jego uwagę. Nie wiedział dlaczego akurat wtedy skoro patrzył na siebie przynajmniej dwa razy dziennie, ale to właśnie w tym momencie zauważył jak bardzo zmienił się na przestrzeni tych kilku lat. 

Kolorowe ciuchy, które kiedyś były nieodłącznym elementem jego życia teraz zmieniły się w czarne rurki i T-shirty głównie w ciemnych kolorach, ewentualnie bluzy. Te czasem faktycznie były kolorowe. Właścicielowi kawiarni nie wypadało chodzić w bluzie, a czasem nawet w dresach, ale Louis miał to gdzieś. W dresach czuł się komfortowo mimo, że czasem faktycznie wyglądał jak bezdomny. Cóż, chyba już wszyscy do tego przywykli. Jego włosy były dłuższe i miał też wrażenie, że ciemniejsze. Grzywka jak zwykle opadała na czoło przysłaniając nieco jego błękitne tęczówki. Cała sylwetka również się zmieniła. O ile kilka lat temu dbał o to jak wygląda, grał w piłkę, chodził na siłownie to teraz zupełnie to zaniedbał. Po mięśniach nie było praktycznie śladu. Był po prostu chudy. Sińce pod oczami tylko potwierdzały, że nie bardzo dbał o siebie, a zarost jaki prezentował zdecydowanie dodawał mu kilka lat. Nie wyglądał jak zdrowy człowiek. Raczej jak zmęczony życiem, trochę zagubiony facet. I tak właśnie się czuł. 

Jeszcze raz przeczesał palcami włosy, zabrał portfel, telefon, kluczyki i opuścił mieszkanie. W połowie drogi do supermarketu zorientował się, że jego bak jest praktycznie pusty. Skrzywił się, bo przez panujące w mieście korki paliwo kończyło się w tempie błyskawicznym. Powinien być do tego przyzwyczajony, ale nie był. Korki wciąż doprowadzały go do szału. Skręcił w lewo wjeżdżając na stacje benzynową. Napełniając bak obserwował podjeżdżający na miejsce obok biały samochód. Jego był czarny, ale to nie dziwiło już chyba nikogo. Wysiadł z niego wysoki mężczyzna, a może raczej chłopak z kręconymi sięgającymi trochę za ramiona włosami. Miał na sobie podobne do tych jego czarne, obcisłe rurki i luźną koszulę. Był odwrócony tyłem, więc Louis nie mógł przyjrzeć się dokładniej, ale po co miałby to robić? Jego bak był już pełny, więc zamknął samochód jednym guziczkiem ruszając do budynku naprzeciw. Po drodze zgarnął jeszcze z półki niezdrowego Red Bull'a zdając sobie sprawę, że gdyby Liam to zobaczył prawdopodobnie dostałby po głowie i uśmiechnął się na tę myśl. Liam zawsze był nadopiekuńczy. 

- Dzień dobry. - przywitał się ze stojącą za ladą dziewczyną. - Trójka. - oznajmił zerkając jeszcze w stronę samochodu by upewnić się, że na pewno stał przy tym numerku. 

- W porządku, to będzie czterdzieści cztery funty. - oznajmiła uśmiechając się do niego przyjaźnie. 

- Kartą poproszę. - mruknął wkładając do kieszeni bluzy napój, który kupił. Kilka sekund później z powrotem do portfela schował kartę. - Dziękuję, do widzenia. - pożegnał się odwracając i chyba zrobił to zbyt gwałtownie bo niemal od razu wpadł na coś twardego. Dopiero po chwili zorientował się, że odbił się od czyjejś klatki piersiowej. - Przepraszam. - wymamrotał odsuwając się ze wzrokiem wciąż wbitym w tors prawdopodobnie właściciela białego samochodu. Poznał go po koszuli. 

- Nic się nie stało. - usłyszał.

Chciał już odejść, ale w tej samej chwili zerknął w górę prosto w oczy nieznajomego i zamarł. To wcale nie był nieznajomy. Co prawda wyglądał zdecydowanie dojrzalej niż wtedy, gdy widział go po raz ostatni, ale to było naturalne. Minęły w końcu cztery lata. Nie mógłby go nie poznać. Nawet jeśli jego włosy były zdecydowanie dłuższe, a rysy twarzy nieco ostrzejsze. I po minie bruneta wiedział, że również go poznał. Gapił się jakby nie wierząc własnym oczom i o ile jeszcze chwilę temu jego serce prawdopodobnie przestało bić to teraz pracowało trzy razy szybciej. Miał wrażenie, że w zaledwie jednym ułamku sekundy jego głowę zalała fala wspomnień, które przez te wszystkie lata mniej lub bardziej skutecznie upychał w najgłębszych zakątkach swojej głowy. Uchylił usta chcąc coś powiedzieć, ale nic nie wydostało się z jego gardła. Był w szoku. W totalnym szoku. Nie spodziewał się, że jeszcze kiedyś go spotka. Przecież cztery lata temu wyjechał razem ze swoją siostrą, mamą i jej partnerem do pieprzonej Kalifornii! Wpatrywał się w niego jak w obrazek. Nie wiedział jakim cudem, ale chłopak wyglądał teraz jeszcze lepiej. I chyba tylko jego cholernie zielone tęczówki i pełne, malinowe usta pozostały takie, jak dawniej. 

- Louis? - głęboki, zachrypnięty głos wyrwał go z zamyślenia. Wzdłuż kręgosłupa natychmiastowo przeszły go ciarki. Boże, to nie działo się naprawdę. Nie. To przecież nie było możliwe. Ale to był on. Pieprzony Harry Styles. Jego pierwsza i jedyna miłość.

- Harry? 

                                                                              ***

Dzień dobry. :) 

PineappleWhere stories live. Discover now