Episode 8

413 39 4
                                    

To był jeden z tych wielu, nudnych dni, które zazwyczaj spędzam w domu udając, że jestem obłożnie chora. Wszystko po to aby nie oddawać Frankowi forsy za działkę, którą biorę od niego regularnie co miesiąc. Inny diler prawdopodobnie już dawno sprzedałby mi kulkę w łeb. Na szczęście to właśnie jest cały Bowers. Wystarczy kilka moich słów i udaje mi się go przekonać do przedłużenia terminu. Często zastanawiałam się, jak te matoły z Blackwell, mianowicie z drużyny Bigfoots, mogli sikać pod siebie od razu, gdy tylko "fasolarz" zaczynał się upominać o kasę za dragi. Typ może i wygląda na poważnego ćpuna, z którym lepiej nie mieć na pieńku, ale jak się wejdzie do RV i popatrzy na Pompidou oraz słynną kolekcję fasolek w szafkach...

Z tego co wiem, Drew ma u niego spore ulgi. Sprawka Damona Merrick'a, który urządził go do końca życia. Po tej chorej akcji, Frank postanowił dać mu trochę czasu na poukładanie swoich spraw, a dopiero później kazał oddać pieniądze za dawne używki. Chłopak nadal chodzi o kuli, ze stabilizatorem na nodze. Jego rodzina wciąż ma problemy finansowe, a nie wiadomo co będzie ze stypendium szkolnym. Współczuję mu, że już nigdy nie zagra w meczu. Ma teraz natomiast więcej czasu dla Mikey'go. Przestał zachowywać się jak ostatni kretyn i można z nim normalnie porozmawiać. Miałam kilka okazji w wakacje, podczas gdy widywałam się ze Steph, która od czasu do czasu, nagrywała mi płyty z muzyką. Przeważnie wychodzili we trójkę. Ona, Mikey i Drew.

Domowy sierżant pojeb, David, nienawidzi jak włączam cokolwiek na swoim odtwarzaczu, ale akurat dzisiaj nie było go w domu. Mam nadzieję, że sąsiedzi wybaczą mi tą wyjątkową sytuację. Muzyka grała na cały regulator, a szczególnie, gdy leciały kawałki Firewalk. Odpaliłam kolejnego papierosa aby upoić się tymi pięknymi chwilami spokoju, gdy nagle zadzwonił telefon. Przyciszyłam muzykę i starałam się zacząć kaszleć dla dodania wiarygodności.

- Price, słaby kamuflaż, jak na Ciebie - zaczął Frank.

- Nie wyjdę dzisiaj z domu, mama zabroniła - odpowiedziałam, pociągając zmyłkowo nosem.

- Od kiedy ty się matki słuchasz - zaśmiał się.- Nie ważne, słuchaj jestem u ciebie pod chatą. Tak przy okazji, dobra nuta Firewalk.

- Cholera - mruknęłam, uderzając dłonią w łóżko.

- Wyłaź, musimy pogadać - oznajmił, rozłączając się.

Nie byłam pewna, czy chodziło mu o pieniądze, czy o złożoną wcześniej propozycję. Nie miałam przy sobie ani grosza, a bycie dzieciakiem na posyłki też mi się nie uśmiechało. Wolałabym się nie mieszać w to całe narkotykowe gówno, tak jak wplątany był w nie Damon Merrick. Zaczęłam się jednak delikatnie stresować, bo po raz kolejny zalegałam z kasą, tym razem podwójnie. O co innego mogłoby chodzić Frankowi. Jego RV stało dokładnie na całej długości chodnika przed moją posesją. Zabrałam klucze od domu, przekręcając poprzednio zamek od drzwi i weszłam do przyczepy.

- Od razu mówię, że jeszcze nie udało mi się ogarnąć kasy... - Uniosłam ręce w geście niewinności i usiadłam na fotelu stojącym przy przedniej tapicerce, na przeciwko siedzenia kierowcy.

- Nawet tego nie oczekiwałem. Chciałem pogadać na temat układu - powiedział, wyjeżdżając pojazdem na jezdnię. - Kojarzysz tych szczyli z waszej szkoły, Nathan Prescott i tak dalej?

- A co z nimi? - spytałam, prostując się. To mogło być ciekawe. Frank nigdy nie mówił o jego klientach, ale o tych z Blackwell, wiedziałam przeważnie wszystko. Oprócz tematu Nathana Prescotta. W sumie zawsze wyglądał podejrzanie, ale jego prestiżowa rodzina dawała mu bańkę nietykalności. Nie muszę chyba nawet wspominać o jego znajomych, typu Victoria Chase. Według nich, to ja byłam tą wmieszaną w używki, a nagle okazało się, że ta szkoła kryła za sobą dużo ciekawsze gówno niż myślałam.

Life is Strange: The new beginningOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz