Episode 2

615 59 26
                                    

Za każdym razem, po odwiezieniu Rachel do szkoły, zdarza mi się przesiadywać na złomowisku. Poprawiam szopę w środku, ulepszam samochód, albo krzątam się z myślami gdzieś wysoko w chmurach. Przez ostatnie tygodnie, miałam mnóstwo czasu aby nad wszystkim się zastanowić. Gdyby ktoś mi powiedział półtora miesiąca temu, że właśnie dzisiaj, miałabym niebieskie włosy, tatuaż na ręce, a to wszystko dzięki Rachel - nie uwierzyłabym. Dalej prawdopodobnie siedziałabym w pokoju, klnąc na Davida i moją byłą przyjaciółkę Max. Zaczynam wierzyć w to, że ludziom z łatwością przychodzi zapominanie. Może to ja po prostu stanowię jakiś dziwny wyjątek?

W drodze na złomowisko, przy jednym ze zjazdów, napotkałam przyczepę Franka. Postanowiłam, że zrobię mu niezapowiedzianą wizytę. Wiem, że nienawidzi jak ktoś tak do niego wpada, ale chyba nie będzie miał mi za złe. Zaparkowałam samochód na placu obok i ruszyłam w stronę RV. Zapukałam kilkukrotnie, czekając na reakcję.

- Policja! - wrzasnęłam po krótkiej chwili, uderzając pięścią jeszcze jeden raz w drzwi od ogromnego pojazdu.

- Price! Cholera, właź - usłyszałam w odpowiedzi. Gdybym się nie odezwała, to prawdopodobnie mogłabym tutaj stać tak przez cały dzień.

- A ty co, trupa udajesz? - spytałam wchodząc do jego skromnego mieszkania na kółkach.- Pompidou! Jak ty szybko rośniesz - powiedziałam, gdy psiak po zobaczeniu mnie, od razu przybiegł się przywitać. Był znacznie większy niż widziałam go przed kilkoma tygodniami.

- Przynajmniej przestał sikać gdzie popadnie - oznajmił z ulgą Frank. Zaśmiałam się cicho i schyliłam, aby pogłaskać pupila.- Chloe, wiesz że nie lubię jak ktoś przychodzi bez zapowiedzi.

- Serio? Nawet jak ktoś przychodzi z żarciem od Joyce? - powiedziałam, udając, że się zastanawiam.

- Co?

- Żartuję, nie przywiozłam Ci nic od mamy, wybacz - westchnęłam cicho, wzruszając ramionami.

- A żeby Cię... - warknął Frank.

- Tak przy okazji, wpadłam się zapytać, jak się czujesz - kontynuowałam.- No wiesz... po tym co się stało...

- Bywało gorzej - odpowiedział, nasypując karmę do miski Pompidou. Zauważyłam grymas na jego twarzy przy schyleniu się. W dalszym ciągu rana musi go boleć. Pamiętam jak paskudnie to wtedy wyglądało.

- Dzięki, Frank. Za wszystko - zaczęłam w zakłopotaniu. Gdyby nie on, to już dawno by mnie tu nie było. Wcale nie musiał mi pomagać, a jednak to zrobił.

- Drobiazg - mruknął.- Z kogoś się muszę utrzymywać.

- A propo utrzymania się... - zaczęłam się gorączkowo zastanawiać nad kolejną wymówką, czemu nie przyniosłam zaległych pieniędzy, ale wyczerpał mi się już wszelki zapas.

- Wyluzuj, innym razem przyniesiesz. Z resztą nie ważne, pamiętasz tego gnojka, Drew?

- Mhm, a co z nim? - zapytałam, modląc się w duszy, abym nie musiała już więcej z nim rozmawiać. Nie chcę wchodzić w żadne kwasy pomiędzy nimi, ani w ogóle żadne kwasy w Arcadia Bay.

- Znowu się zadłużył, ale tym razem o trawę. Nie wiem jak mam z tymi dzieciakami rozmawiać - prychnął, otwierając lodówkę. Chyba zastałam go w porze obiadowej, składającej się z fasolki oczywiście.

- Nawet mnie nie proś - powiedziałam, dając mu znacznie do zrozumienia, że nie mam zamiaru brać udziału, w kolejnej misji o odzyskanie jego pieniędzy.

- Z tobą to nawet się porozmawiać nie da - Frank spojrzał się na mnie z ironią i przełożył fasolkę na talerz.

- Dobra, ja i tak już będę spadać - rzuciłam krótko.

- Pozdrów ode mnie Rachel i koniecznie przeproś jeszcze raz za to dźgnięcie przez tego debila... Mogłem coś zrobić...

- Daj spokój, Frank. - Uśmiechnęłam się do niego i wyszłam z przyczepy. Wolałabym nie wracać wspomnieniami do tamtego dnia. Nie wiem dlaczego Frank czuje się aż tak winny, to ja mogłam coś zrobić, a stałam tam bezczynnie jak słup. Miałam wrażenie jakby cały świat w ułamku sekundy mi się zawalił. Co prawda, po przyjeździe do szpitala, ojciec Rachel mówił, że gdyby nie ja, to kilka minut i byłoby po niej. Nie mogłam jej stracić. Pomimo tego, że znałam ją dość krótko, jak na tak silną relację, to był to dla mnie okrutny cios. Ta myśl, że świat chciał zabrać mi jeszcze jedną ważną dla mnie osobę...

Po ponad kilku godzinach siedzenia bezczynnie na złomowisku i odliczaniu, aż będę mogła pojechać po Rachel, w końcu nastąpił ten czas. Zdawałoby się, że każdy mój dzień jest taki sam. Każdego ranka identyczna rutyna. Z wyjątkiem tego, że spędzam je przeważnie z Rachel. Właśnie to sprawia, że każdy dzień jest inny. Poznaję ją w każdych najmniejszych aspektach życia. Te najdrobniejsze gesty i szczegóły, sprawiają że chciałoby się przy niej siedzieć przez cały dzień i słuchać jej natchnionego marzeniami głosu. Przed wyjazdem ze złomowiska, wpadłam na pomysł, aby zabrać piracką flagę, która była przewieszona na boku starej łodzi. Skoro Rachel zasugerowała podbój mórz i oceanów, to czemu nie. Rzuciłam materiał na przednie siedzenie i odpaliłam samochód. Zawarczał nieprzyjemnie, co dało mi do zrozumienia, że znowu zaczął się psuć. Być może ja coś dzisiaj schrzaniłam przy grzebaniu pod maską, więc będę musiała później się temu przyjrzeć.
Zatrzymałam samochód zaraz przy schodach przed szkołą. Zauważyłam, że Rachel stoi przy fontannie i rozmawia z ... Victorią Chase? A co ona od niej może chcieć, do tego jeszcze ten palant, Nathan Prescott. Postanowiłam zacząć trąbić, aby się od niej odczepili. Rachel gdy tylko mnie zauważyła od razu zaczęła iść w moja stronę. Wyglądało to tak jakbym w jakimś stopniu ją wybawiła. Tłum jej adoratorów jednak dalej za nią podążał.
- To bardzo ważne żebyś tam była, Rachel.- Victoria starała się ja do czegoś przekonać, ale po minie mojej przyjaciółki widziałam, że jakoś nie jej się to udało.
- Postaram się, ale nic nie obiecuję.
- A ty czego chcesz, Kari Price - syknęła Victoria w moją stronę. Nic nie odpowiedziałam, bo zaczęłam się śmiać. Krótkowłosa blondynka wyglądała tak żałośnie, do tego cała kipiała z zazdrości.
- Chloe, a nie Kari. Masz z tym jakiś problem? - zapytała oburzona Rachel.
- A no tak, znowu mi się zapomniało - westchnęła, udając, że to nie było celowe.
- Ta, no jasne - prychnęłam. Spojrzałam na piracka flagę, leżącą na siedzeniu obok i kontynuowałam. - Rachel i ja mamy ważną misję, więc jak coś jeszcze chcesz to szybciej.
- Masz na myśli, branie jakiegoś gówna? - zdziwiła się Victoria.
- Gorzej - odpowiedziałam, kręcąc z dezaprobatą głową.
- No tak myślałam, że obie jesteście powalone. Bo co takiego może mieć w sobie Kari Price, oprócz ćpania.
- Chloe - poprawiła ją Rachel. Jej ton był wyjątkowo opanowany, co mnie zdziwiło. Po krótkiej pauzie, już wiedziałam dlaczego, była tak spokojna.- Victoria, idź się lepiej napij tej swojej herbatki.
Zaczęłam się śmiać, a Victoria przewróciła oczami i pokazała nam środkowy palec. Odwróciła się na pięcie i ruszyła razem z chłopakiem do szkoły.
- Kto wie czy oni razem nie piją tych herbatek - powiedziałam. Rachel wzięła flagę do ręki i spojrzała się na mnie unosząc prawą brew.
- Jakie zadania na dziś, kapitanie Kari Price? - zapytała sarkastycznie. Szturchnęłam ją lekko za to durne przezwisko, ale mimo wszystko się uśmiechnęłam.

Life is Strange: The new beginningOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz