VI. Erosowi chyba odbiło

4.1K 271 212
                                    

Leo

Connor Hood zatoczył się do przodu, ledwo unikając bliskiego spotkania z ziemią. Może trochę za mocno go popchnąłem, dobra, ale w tamtym momencie jakoś nie kontrolowałem swoich odruchów. Było mi obojętne, czy rozwali sobie głowę o chodnik. Syn Hermesa odzyskał równowagę, wyprostował się i oparł ręką o ścianę budynku. Spojrzał na mnie z wyrzutem, a potem zerknął na swoje obolałe ramię, za które wypchnąłem go z Izby Chorych.

– Ała! – krzyknął, obdarzając mnie jeszcze jednym wrogim spojrzeniem. – Za co to było, Valdez?

Usłyszałem wrzask Willa, coś o biciu i wazonie, ale nie zwróciłem na to większej uwagi. Zatrzasnąłem za sobą drzwi i z rękami w kieszeniach podszedłem do Connora.

– Muszę zabrać narzędzia, jeśli mam cokolwiek naprawić. Idziesz ze mną czy nie? – zapytałem, ignorując jego podejrzliwy wzrok.

– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Wytargałeś mnie siłą z tamtego pokoju i chcę wiedzieć dlaczego. Co się z tobą dzieje, Leo?

Odwróciłem się do niego tyłem i zacząłem iść w stronę Domku Hefajstosa. Niedługo potem Hood podbiegł i się ze mną zrównał. Szliśmy koło siebie w milczeniu.

– (T/I) się dzieje? To dlatego się nie odzywasz? – spytał z chytrym uśmieszkiem.

Zatrzymałem się gwałtownie, patrząc na niego i nie dowierzając temu, co właśnie powiedział.

– Jakieś odłamki z tego wybuchu nie rąbnęły cię przypadkiem w głowę? Tak mi się wydaje. Może Solace powinien cię przebadać i sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.

– Leo Valdez się zakochał!!! – wrzasnął Connor tak głośno, że pół obozu mogło go usłyszeć.

– Zamknij się, idioto! Zwariowałeś do reszty? – wykrzyknąłem, podbiegając do niego i zakrywając mu usta ręką. – Powiedz jeszcze słowo, a ci przywalę. Na serio.

Hood zaczął coś niezrozumiale mamrotać. Spróbował odepchnąć moją rękę, która uniemożliwiała mu mówienie.

– Mam wazon. Nie odważysz się – stwierdził, odsuwając się ode mnie na parę kroków.

– Chcesz się przekonać?

Connor uśmiechnął się wrednie.

– No proszę, proszę, Valdez. Czyli (T/I).

– Hood, błagam cię. Nic takiego nie powiedziałem. W nikim się nie zakochałem. Zakończmy ten temat – uciąłem, patrząc na syna Hermesa z poirytowaniem.

– Nie musisz nic mówić. Wiesz, najwyraźniej wracasz do formy. Wyleczyłeś już złamane serce po Kalipso? Wracamy do czasów tamtego Leona sprzed tragicznie zakończonej miłości?

– Prosiłem cię chyba, żebyś się zamknął? – przypomniałem, krzyżując ramiona na piersi.

– Wielki podrywacz powrócił! Myślałem, że nie dożyję tych czasów. Byłeś zazdrosny, tak? No przepraszam, mi też się podoba. Jest śliczna, to trzeba przyznać.

– Masz pięć sekund. Albo wrócisz sobie do Willa, oddasz mu wazon, a potem spotkamy się pod Domkiem Afrodyty, albo zostaniesz tu i ci przywalę. Wybór należy do ciebie.

– Spokojnie, Valdez. Nie musisz się tak denerwować. Już sobie idę – powiedział, nadal nie przestając się uśmiechać. – Skoro (T/I) ci się nie podoba, to czemu tak reagujesz, co? – Mrugnął do mnie porozumiewawczo, ruszając w przeciwnym kierunku.

– Przestań, jeśli nie chcesz, żebym cię podpalił! – zawołałem, ale Connor już biegł do Izby Chorych, więc pewnie nie za bardzo się tym przejął.

What's up, Valdez? | Leo x Reader [Zawieszone] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz