V. Córka wojny i zniszczenia

4.1K 296 258
                                    

T/I

Miecze leżały równo ułożone na stole z bronią. Wpatrywałam się w nie przez dłuższą chwilę, wiedząc, że muszę dokonać ostatecznego wyboru. Słyszałam za sobą przyciszone głosy czwórki półbogów.

– Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł. Właściwie to okropny pomysł. Czy tylko ja zauważyłem, że ma opatrunek na ręce? Jak niby będzie trzymać miecz, kiedy nie ma w pełni sprawnej... – Jason urwał, gdy odwróciłam się do nich, patrząc jednocześnie na bandaż.

– Rana już się zagoiła. Will nafaszerował mnie jakimiś boskimi specyfikami, więc – odwinęłam materiał, ukazując jedynie cienką, białą bliznę wzdłuż przedramienia – powinno być dobrze.

– Nadal mnie to nie przekonuje – wymamrotał Jason, opierając się plecami o barierkę. – Ale róbcie co chcecie. Najwyżej się pozabijacie.

– Grace jak zawsze podzielił się z nami swoim optymistycznym światopoglądem – powiedział Percy, przyglądając mu się z ironicznym uśmiechem. – Skoro (T/I) chce walczyć, to nie widzę problemu. Najwyżej przestaniemy, jeśli sobie nie poradzi. Nie przejmuj się tak, Jason.

– Solace nie będzie zadowolony, jeśli się dowie, że chcesz się bić z jego pacjentką, którą dopiero co wyleczył po starciu z potworami. Ale ja się nie odzywam. Jak zwykle nikt mnie nie słucha. – Jason przeskoczył przez barierkę, dając znak, żeby Piper i Annabeth poszły za nim i zrobiły nam miejsce.

– Dasz radę, (T/N). Trzymam kciuki! – zawołała Piper McLean, uśmiechając się szeroko.

Annabeth podeszła i przytuliła mnie krótko.

– W żadnym wypadku nie miej oporów przed skopaniem mu dupy. To mój chłopak, ale czasami potrafi być tak denerwujący, że to mu się jak najbardziej należy – stwierdziła, zerkając na Jacksona.

Popatrzyłam na odchodzącą córkę Ateny ze zdumieniem. Mają chyba dość wyjątkową relację z Percy'm. Pokręciłam głową, wracając do wybierania broni. Piper, Annabeth i Jason zajęli miejsca na jednej ławce, gdy ja przesunęłam dłonią po rękojeści ostrza, które zwróciło moją uwagę. Pozostałe wydawały mi się za lekkie, zbyt ozdobne albo nieporęczne. Kiedy popatrzyłam na miecz, który podniosłam wyżej, aby obejrzeć go w lepszym świetle, przez moją dłoń przebiegła iskra. Chyba już zdecydowałam, czym będę walczyć. Broń była bardzo prosta. Ciemny, obosieczny miecz z minimalistycznie wykończonym jelcem. Zważyłam w dłoni jego ciężar, który wydawał się idealny.

– Już? – zapytał Percy, z nutą niecierpliwości w głosie. Zagwizdał z uznaniem na widok mojej broni. – Dobry wybór.

Stanęliśmy na właściwym obszarze areny, naprzeciwko siebie, w niedużej odległości. Oboje trzymaliśmy miecze. Musiałam przyznać, że ten Jacksona prezentował się nadzwyczaj imponująco. Co ja wyrabiam, pomyślałam. Za chwilę miałam zmierzyć się z półbogiem sto razy bardziej doświadczonym ode mnie, który podobno jest najlepszym szermierzem w obozie. Zapowiadało się dość ciekawe doświadczenie.

– W razie, gdybyś chciała przerwać walkę, to po prostu powiedz, dobra? – spytał półbóg, przerzucając miecz z jednej ręki do drugiej. Spojrzał na mnie uważnie. – Na bogów, wyglądasz tak niewinnie. Nie chcę cię atakować.

– Nie masz chyba wyjścia. Twoi przyjaciele robią już zakłady – zauważyłam, wskazując na Piper przeliczającą kasę i krzyczącą "Team (T/I)!".

– Zaczynamy? – upewnił się Percy.

– Zaczynamy – potwierdziłam.

Mówiłam coś o ciekawym doświadczeniu? Odwołuję to. Nigdy nie zapomnę momentu, w którym Percy podniósł miecz i przeciął nim przestrzeń milimetry ode mnie. Zastanawiałam się już, czy ktoś będzie za mną tęsknił, jeśli tu zginę. Cofnęłam się szybko, unikając spotkania z ostrzem miecza czarnowłosego chłopaka.

What's up, Valdez? | Leo x Reader [Zawieszone] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz