PIEPRZ SIĘ, VOLDEMORCIE!

1K 58 4
                                    

14
DRACO

Gdy teleportowaliśmy się do Malfoy Manor, pierwszy raz w życiu zrobiło mi się tak niedobrze, że na chwile musiałem przystanąć i zacząć głęboko oddychać. Naprawdę.

Jeszcze wczoraj myślałem, że nie mogło być już gorzej — Lydia odeszła, zostawiła mnie dla ratowania świata, postąpiła egoistycznie i sprawiła, że zapragnąłem zniknąć jak jeszcze nigdy. Całe to jej wsparcie, to, że była... Nigdy nie zdawałem sobie sprawy, że właśnie te rzeczy wszczepiają we mnie tę cholerną nadzieję na przyszłość, nadzieję na to, że już nie będę musiał się ukrywać, będę mógł mieć pracę, dom i dziecko. Aż do czasu, gdy mnie zdradziła. Wróciłem do bycia Draco sprzed jej pojawienia się w szkole, do Draco w okresie, w którym myślał, że tamta dziewczyna z dzieciństwa nie żyje. I gdy zacząłem się z tym godzić... ona wróciła. Wróciła i choć ja w pierwszym momencie, gdy zobaczyłem ją na peronie, miałem ochotę uderzyć ją mocno i kazać jej zniknąć z mojego życia, nie zrobiłem tego. Nie zrobiłem tego, bo znowu poczułem to, co zawsze przy niej czułem — nadzieję.

A teraz... Cholera, był ten sam dzień, zobaczyłem Lydię kilka godzin wcześniej... A ona szła przede mną; jej czarna szata, ta, którą narzucił na nią Amycus, dotykając ją przy tym w talii z kpiarskim uśmiechem skierowanym w moją stronę, powiewała delikatnie na jej zgrabnym ciele. Kaptur sprawił, że nie widziałem ani urywka jej białych, krótkich włosów ani jasnej cery, dreszczy na karku. Mogłem tylko zauważyć, a byłem dość błyskotliwy, że sam do tego doszedłem, że jest zgarbiona, że strach sprawia, że chce zniknąć, a przecież może to zrobić w każdej chwili, lecz wiem, czemu tego nie robi. Tylko i wyłącznie z mojego powodu. Nie znika z mojego powodu.

Jak możesz być tak egoistyczny, Draco?

Nie zwracam uwagi na szczegóły korytarza, w którym się znajdujemy, dopóki Alecto z Amycus nie zatrzymują się przed kamienną ścianą i nie dotykają jej różdżkami w dobrze mi znany sposób. Dopiero wtedy zdaję sobie sprawę, że znajdujemy się w Malfoy Manor, a za ścianą znajduje się kryjówka węża. I że zaraz staniemy z nim oko w oko.

Lydia wykorzystuje okazję i odwraca się w moją stronę, chociaż Snape nie pozwala, żeby zbliżyła się zbyt blisko. Jej oczy świecą od powstrzymywanych całą siłą woli łez i dobrze widzę, że bije się z myślami. Utrzymywanie jej z dala od Voldemorta miało być jedyną rzeczą, jaką miałem dla niej zrobić w zamian za zaufanie, jakim mnie darzyła, a ja nie dotrzymałem obietnicy. Jej włosy lepiły się do policzków, karku i czoła, a rozbiegane spojrzenie wędrowało po wilgotnych ścianach korytarza dopóki drzwi nie zostały odpieczętowane.

Voldemort stał tam, gdzie zawsze, pośrodku gigantycznego pomieszczenia. Był otoczony dwoma kręgami wiernych mu sług. W pierwszym z nich, którego, można było powiedzieć, darzył cieniem zaufania, stali moi rodzice, zimni i niewzruszeni. Zaraz obok nich Bellatriks, Rudolf i Rabastan Lestrange, miejsce dla Snape'a, Alecto i Amycus, Yaxley, Nott Senior, jego syn, Teodor oraz miejsce, które powinienem zająć ja. Drugi krąg zajmowali śmierciożercy, którzy nie mogą nosić masek, byli wśród nich Mulciber i Jugson, czarodzieje, którzy zostali zdegradowani przez Voldemorta, których hańba nigdy nie zostanie zapomniana.

Voldemort spojrzał na nas i rozłożył ręce, gdy wchodziliśmy do środka. Korzystając z zamieszania, jakie pojawiło się przy wchodzeniu przez wąskie przejście udało mi się przyciągnąć Lydię do siebie i mocno złapać ją za rękę.

— Draco, jak miło cię widzieć — powiedział Voldemort. — Cieszę się, że przyprowadziłeś ze sobą swoją koleżankę.

Staliśmy bez ruchu póki Snape nie popchnął nas do przodu. Ruszyliśmy w kierunku Voldemorta i stanęliśmy przed nim dokładnie w momencie, w którym Alecto, jako ostatnia, zajęła swoje miejsce w kręgu. Kątem oka dostrzegłem, że moje miejsce w kręgu jest trochę szersze niż zawsze i moje najczarniejsze domysły okazały się prawdą.

STARA MAGIA draco malfoy, hp ( 1&2 )Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz