Rozdział 5

24 4 0
                                    

-Co? O czym Ty mówisz? Po tym wszystkim co mi zrobiłeś jeszcze śmiesz mnie szantażować?!

Podniosłam głos bo już nie wytrzymałam. Cała się trzęsłam ze złości. Kilka osób zaczęło nam się przyglądać. Jackson chyba nie był z tego zadowolony, ale w sumie co mnie to obchodzi. Dobrze wie, że z tym skończyłam.

-Uspokój się. Ludzie się gapią a chyba nie chcesz mieć publiczności. Co Ci zrobiłem? Miałaś wyjechać i mnie zostawić. Myślałaś, że będziemy ze sobą na odległość czy coś?

Odetchnęłam lekko się uspokajając. W tym akurat miał rację. Nie potrzebuję świadków tej rozmowy.

-W sumie to już mnie nie obchodzisz. Nie wiem co sobie myślałam ale chyba dobrze, że wyszło jak wyszło. Ale nie mam zamiaru iść z Tobą na żadne wyścigi. Z resztą myślisz, że co? Wsiadam w samochód i jadę do Londynu? Nie ma mowy.

On kompletnie oszalał. Dupek...

-Wyścigi są tu w Dover. I pójdziesz ze mną inaczej już dzwonie do twojego taty.

Wyjął telefon i zaczął wybierać numer. Mój tata nie może się o tym dowiedzieć. Zwariowałby i jeszcze odesłał do matki. Nie chcę mu sprawiać przykrości tym jaka byłam kiedyś. Sama nie jestem z tego dumna, ale to się zmieniło i teraz już nie będę się narażać. Ale Jackson nie może mu nic powiedzieć, bo taty by zwariował. I tak ma wystarczająco dużo problemów. Nie mam wyboru. Muszę z nim iść ten ostatni raz.

-Dobra. Pójdę z Tobą.

Uśmiechnął się zadowolony i schował telefon do kieszeni.

-No. To daj mi swój adres to przyjadę po Ciebie jutro wieczorem.

Spojrzałam na niego zaskoczona. Jak to jutro?

-Jutro? Tak szybko?

-Im szybciej tym lepiej. Ale pamiętaj muszę to wygrać bo jak się ojciec dowie, że przegrałem nowe mieszkanie to mnie normalnie zabije.

Obstawił w wyścigach mieszkanie które kupił mu ojciec? On jest totalnym idiotą, jak można coś takiego w ogóle zrobić? Zero szacunku do rodziców, którzy chcą aby ich syn zaczął własne, niezależne życie na jakimś poziomie. Nie powiem w Londynie zawsze wygrywał, ale tam znał teren a tu jest całkiem inaczej. Co on sobie w ogóle myślał? Nie powiedziałam już nic tylko wstałam i wyszłam. Jackson zaśmiał się, ale mnie nie zatrzymywał. Wyjęłam telefon z torebki. Miałam 4 nieodebrane połączenia od Jace'a i kilka wiadomości od niego i... Theo?

Jace: gdzie jesteś?

Jace: co to za chłopak z którym wyszłaś ze szkoły?

Jace: odbierz ten cholerny telefon, martwię się!

Theo: co ty wyprawiasz? kim jest ten chłopak?

Jace: Lydia do cholery...

Theo: dlaczego nie odbierasz?

Jak to możliwe, że nie słyszałam jak dzwonił ani żadnej wiadomości. Spojrzałam na zegarek i zaczęłam iść w kierunku szkoły. Jak się pospieszę to zdążę przed zakończeniem drugiego wf, i tak nikt nie zauważy, że mnie nie było. Nawet nie wiem czy w tej szkole jest dozwolone wyjść sobie między zajęciami, ale nie będę się tym za bardzo przejmować. Przecież nie wyrzucą mnie pierwszego dnia. Po drodze wybrałam numer Jace'a.

-Lydia, cholera co ty robisz?

-Jace Ciebie też miło słyszeć.

Nie wiem czemu ale byłam zła. Nie na niego oczywiście i wiem, że nie powinnam być dla niego niemiła ale nie potrafiłam opanować złości. Jackson kompletnie zniszczył mi mój i tak już nie za dobry dzień. Po co ja się w ogóle z nim spotykałam.... Można było przewidzieć, że nic dobrego z tego nie wyniknie, a ja jak idiotka jak zwykle chcę wszystkim wybaczać i dawać drugą szanse chociaż totalnie na to nie zasługują. Czy ja się w końcu tego oduczę?

BETRAYALOnde histórias criam vida. Descubra agora