Miała czas; zegarek nie wskazywał nawet osiemnastej.

Niewielkie studio w ciocinym ogrodzie połączone korytarzem z gościnną sypialnią rozjaśniło zarówno światło, jak i muzyka. Florence musiała uporządkować myśli – jaki lepszy sposób na to, niż taniec?


       Dopiero po dwudziestej zdecydowała się skończyć – czy też raczej, zdecydowawszy się na chwilę oddechu, zobaczyła jak późno już było w przyrównaniu do wciąż nienapisanej rozprawki oraz czekającego na przebłysk geniuszu planu na Deborę, i z bólem serca opuściła studio na rzecz rzeczywistości. Z resztą – nieporządnie w pierwszej kolejności zrobiony kok rozpadał się już w stopniu poważnym. Nabożnie niemal zdjęła buty, owinęła je ich własnymi tasiemkami z czułym połyskiem w szarości oczu. Balet był bezpieczną przystanią w której kochała się sama grawitacja, wbrew sobie nakazując nogom tancerek wracać na grunt zgodnie z prawami fizyki. Pointy zostały schowane do pudełka, owinięte luźno bezbarwną, pogniecioną bibułką. Flo wciągnęła na body dresowe spodnie, wcisnęła stopy w ocieplacze. Rozpuściła włosy, żeby związać je w sekundę później w wysoki kucyk – nie mogły przeszkadzać w odrabianiu zadań z języka polskiego.

– Czy cierpienie uszlachetnia? – Przeczytała pierwszą część polecenia na głos, postukując rytmicznie końcówką ołówka o podręcznik. – Rozważ zagadnienie na podstawie cytowanych fragmentów „Dziadów" drezdeńskich Adama Mickiewicza i całości tego dramatu – Dokończyła odchylając się w krześle.

Zerknęła na sufit. Czy cierpienie uszlachetnia?

Komu chce się czytać wywody bandy małolatów? Żaden ze mnie filozof i nie sądzę, żeby jakiś się krył na roczniku – wymruczała pod nosem z przewróceniem oczu, prostując plecy, by skupić się w pełni na zadaniu.

Jak głupie by w jej mniemaniu nie było.

Zaglądała do notatek zrobionych podczas czwartkowej rozmowy z Deborą, zapisywała pod nimi kolejne zdania swoim drobnym pismem o dużych odstępach między słowami chylącymi się na prawo niczym uginane porywistym wiatrem młode brzózki. Przygotowanie było większością sukcesu – według podobnych przekonań przynajmniej żyła i działała, pracując nad rozprawką niemal tak sumiennie jak pracowała nad baletowymi figurami. Drgnęła, czując jak przez sekundę serce zatłukło się w piersi – zaskoczył ją własny telefon, nagle wygrywający pierwsze tony „In bloom". Włożyła ołówek między kartki podręcznika, wolną dłonią sięgając po leżącą przy tafli lustra komórkę.

– Allô?

– Hej Flo! Sorki, że dopiero teraz dzwonię, ale gośćmi musiałam się zająć póki impreza się nie rozkręciła trochę – Zgodnie z zapowiedzią, jaką wyświetlił smartfon, po drugiej stronie linii ćwierkała Rozalia.

– Przestań – rzuciła krótko Florence, rozbawiona z lekka słyszalnie podchmielonym głosem, głównie jednak zwyczajnie ogłupiała. – To twoja impreza, idź się bawić zamiast wydzwaniać do wykolejeńców społecznych.

– Jesteś moim ulubionym wykolejeńcem! – Zachichotała Roza, czując jak w sercu robi się lżej: koleżanka nie brzmiała na wyjątkowo wybitą z jej statystycznego spokoju. – I chciałam cię przeprosić, że cię zmusiłam żebyś została jak się pierwszy raz próbowałaś zmyć. Nie pomyślałam nawet, że ludzie będą aż tyle gadać o sprawie.

– Jak to: aż tyle? – Flo zerknęła na ciemność za oknem marszcząc nieznacznie brew.

– Uch, wyobraź sobie, że jesteś jednym z głównych tematów wieczoru – Westchnięcie. Głos białowłosej zdradzał jedynie współczucie, ani śladu irytacji. – Z tym, że Iris nie przyszła. Pewnie sądziła, że tu jesteś.

Walc płatka śnieguWhere stories live. Discover now