P E R C Y

2.5K 146 71
                                    

Spędziłem w Hogwarcie już miesiąc i dalej nie rozumiem tego świata. Wszyscy machają tutaj różdżkami, ale nie widzę by ktokolwiek ćwiczył szermierkę. Będę musiał trochę nadrobić kiedy już wrócimy do obozu.

Jason, ja i Leo weszliśmy śpiesznym krokiem do Wielkiej Sali. Był późny wieczór, ale Stary Drops (wszyscy tutaj tak mówią na dyrektora) zwołał wszystkich uczniów. Usiedliśmy koło Harry'ego. Lubię tego chłopaka, w przeciwieństwie do jego rudego kumpla.

- Co się dzieje? - zapytał Jason cicho, ale na tyle głośno byśmy go usłyszeli przez gwar uczniów.

- Nie mam pojęcia. - syknęła Hermiona. - Nie jestem McGonagall!

- Proszę o ciszę! - zawołał Dumbledore, i zrobiło się cicho jak makiem zasiał. - W tym roku, w Hogwarcie będzie mieć miejsce wielkie wydarzenie! Mianowicie Turniej Trójmagiczny, który nie był organizowany od przeszło stu lat. Naszymi gośmi jak już wiecie są uczniowie ze Stanów Zjednoczonych, ale odwiedzi nas jeszcze Akademia Beuxbatons. Każda szkoła będzie miała swojego reprezentanta, który weźmie udział w trzech - niezwykle trudnych - zadaniach. A wyboru kandydatów dokona Czara Ognia! - tutaj machnął różdżką, a na postumencie przed nim pojawił się duży, stary kielich, a nad nim płonął niebieski ogień. Od razu mi się spodobał. [NA: niebieski!] - A teraz powitajcie uczennice z Beuxbatons oraz ich dyrektorkę: Madame Maxime!

Po tych słowach drzwi do Wielkiej Sali stanęły otworem, a do środka wbiegły przepiękne dziewczęta. Naturalnie nie tak ładne jak Annabeth, ale wiecie o co mi chodzi. Panny w podskokach przemierzyły salę, co i rusz posyłając w stronę chłopców pociągające spojrzenia. Przyjrzałem się reakcjom Hermiony i Rona. Ona przewracała oczami, a on wyglądał na zauroczonego. Jason powstrzymywał Leo od rzucenia się na piękności. Zachichotałem. Annabeth szturchnęła mnie w bok i wskazała pouczająco na mównicę.

- Uczniowie, którzy ukończyli siedemnaście lat i chcą wziąć udział w Turnieju proszeni są o napisanie swojego imienia i nazwiska na pergaminie, oraz o wrzucenie go do Czary. Macie czas do końca tygodnia. A teraz - do łóżek!

Wszyscy wstali i udali sie do dormitoriów.

- Ale dlaczego od siedemnastu? - narzekał Ron. - Ja też chcę wziąć udział!

- A co w ogóle jest nagrodą? - zapytała cicho Hazel. Miałem nadzieję, że nie chciała brać w tym udziału.

- Och, puchar i tysiąc galeonów. - odparła Hermiona dołączając do naszej grupki.

- A skąd ty to niby wiesz?! - zawołał Ron.

- Mam swoje sposoby.

We czwórkę wróciliśmy do Pokoju Wspólnego. Usiadłem w fotelu i postanowiłem zaczekać na resztę by omówić sytuację. Nie miałem najmniejszej ochoty brać udziału w tym całym Turnieju.

Wkrótce pozostała piątka znalazła się obok mnie.

- To co robimy? - zapytał Leo kładąc się na sofie głową w dół.

- Ktoś chce w ogóle się zgłaszać? - odezwała się Annabeth. Wszyscy zgodnie pokręcili głowami. - Myślę, że powinniśmy wszyscy wrzucić tam swoje nazwiska. - stwierdziła. -Tak będzie sprawiedliwie.

- Dobra. To jak przekażemy wiadomości Nico? - zapytałem pamiętając o synu Hadesa.

- Jutro mamy razem Zielarstwo. - przypomniał Frank.

- Spoko. Czyli wszyscy? - upewniła się Piper. Myślałem o tym czy nie udać wrzucenia kartki, ale nie chiałem oszukiwać. Co prawda znając moje godne Hadesa szczęście to mnie wylosuje Czara.

Usiadłem na moim łóżku. Mimo późnej pory wcale nie chciało mi się spać. Zresztą kto by chciał ze świadomością, że będzie miał koszmary? Ubrałem zwykłe ciuchy, zwyczajnie po to by poczuć się normalnie. Nie znosiłem tych długich szat czarodziejów. Patrzcie, aż zatęskniłem za szkołą. Wziąłem ze stolika nocnego Orkana i stwierdziłem, że pójdę się przejść. Ostroźnie wyszedłem z dormitorium i opuściłem zamek. Wiem, że nie powinienem, ale potrzebowałem tego. Usiadłem na wilgotnej trawie i spojrzałem na księżyc. Był w połowie cyklu w dodatku bardzo przypominał mi ten podczas, którego po raz pierwszy ujrzałem Annabeth. Westchnąłem. Zastanawiałem się czy moja mam się martwi. W końcu wakacje już dawno się skończyły. A ja nie napisałem jej czy zostaję na cały rok w obozie, czy wracam do domu. Zazwyczaj wybierałem tą drugą opcję. Mam nadzieję, że sobie radzi.

Siedziałem tam jeszcze chwilę, ale niedługo potem ADHD nakazało mi coś zrobić zamiast siedzieć w miejscu. Wstałem i ruszyłem z powrotem do Pokoju Wspólnego. Za plecami usłyszałem szelest. Nie marnowałem czasu na odwracanie się, w końcu za mną był las. Gałąź otarła się o gałąź czy coś. Po chwili znów usłyszałem dziwny dźwięk. Tym razem bliżej. Odetkałem Orkana i w tej samej chwili odwróciłem, tylko po to, by przyłożyć ostrze mojego miecza do gardła ubranego w piżamę Ronalda Weasleya.

- Eee... - powiedział chłopak elokwentnie.

- Co tu robisz Ron? - spytałem zdziwiony i lekko podenerwowany. W końcu zakradł się za moimi plecami.

- Spaceruję. - odparł niezobowiązująco, ale nie spojrzał mi w oczy. - A ty?

- Potrzebowałem chwili dla siebie. - przyglądnąłem się jego ubraniu. - Trochę za zimno na takie ubranie dzisiaj, nie? - wskazałem cienki materiał jego piżamy. Może nie jestem szcególnie bystry, ale spacer w piżamie?

- Czemu mnie śledzisz? - westchnąłem, a tamten spojrzał mi w oczy. Na jego twarzy malowało się poczucie winy.

- Chciałem zobaczyć gdzie idziesz. Wymknąłeś się gdzieś w środku nocy. Wydało mi się to podejrzane. - przerwał na chwilę. - Umm... S...skąd masz m-miecz?

Zamrugałem i przeniosłem uwagę na Anaklusmosa. Przytknąłem szybko zatyczkę do jego czubka i w chwilę później trzymałem długopis, który wetknąłem do tylnej kieszeni spodni.

- Nie twój interes. - powiedziałem wymijająco i ruszyłem do zamku. Ron za mną. Był trochę blady i patrzył w ziemię. - Hej, jeśli o to chodzi to nie jestem zły. Miałeś prawo być podejrzliwy. - uśmiechnął się z wdzięcznością.

859 słów

Olimpijski Turniej TrójmagicznyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz