Rozdział 7

83 10 0
                                    


Każdemu należy się chwila odpoczynku, nawet Meghan. Czy dziewczyna odnajdzie spokój na swej rodzinnej planecie? Czy może Inkwizytor dopadnie ją i tu? I czy młoda Jedi nadaje się do roli matki? Odpowiedzi na te pytania odnajdziecie w siódmym rozdziale ,,Ścieżek Mocy". Gorąco zachęcam Was do jego przeczytania. ;)

Rozdział 7

Planeta Somov Rit była światem pełnym terenów zielonych i wód, a ludzie na niej mieszkający żyli w swoistej symbiozie z naturą. Owoce tego świata zdawały się rosnąć obficie dla jego mieszkańców, a wioski dbały o faunę swojej planety – przynajmniej to udało mi się ustalić, obserwując Somov Rit przez dwa tygodnie.

Zadziwiające, że mieszkańcy tego świata żyli sobie tak spokojnie, zupełnie jakby Imperium nie miało żadnej władzy na tej planecie. Każdy człowiek egzystował tutaj swoim rytmem, nie niepokojny przez problemy Galaktyki.

Ale moim celem nie było podziwianie życia tutejszych ludzi. Przybyłam tu tylko z jednego powodu – chciałam odnaleźć dom. Zobaczyć, gdzie mieszkałam zanim poznałam mistrza. Dowiedzieć się, jakie prowadziłabym życie, gdyby nie odnalazł mnie ani Inkwizytor ani Giray Rav. Jednak odkrycie mojego dawnego miejsca zamieszkania nie było łatwym zadaniem. Nie znałam swojego rodowego nazwiska, a gdy opisywałam komuś moich rodziców, bez jakichkolwiek informacji o tym, czym na przykład się zajmowali, nikt nie umiał mi pomóc.

Siedziałam akurat w jednym z tutejszych lasów i medytowałam, próbując przypomnieć sobie jakiekolwiek szczegóły z mojego dawnego życia. Cokolwiek, choćby zwykłą rozmowę rodziców przy obiedzie. Mimo moich wysiłków i pełnego skupienia, Moc nie pomagała mi, nie zsyłała żadnych wizji. W końcu przygarbiłam się lekko, zdołowana niepowodzeniem. Spojrzałam przed siebie i patrzyłam na bezkresną florę – wysokie drzewa z wielkimi koronami, pomniejsze rośliny i zwykła trawa, która wydawała mi się taka piękna, niepowtarzalna. Uśmiechnęłam się mimowolonie, ta spokojna, beztroska atmosfera, ta harmonia, pokój tej planety sprawiał, że czułam się lekka jak piórko. Prawie że odniosłam wrażenie, że jestem prostą mieszkanką Somov Rit, że nie mam żadnych problemów, że nie istnieje żadne Imperium, żaden Inkwizytor, ba, nawet ja nie jestem Jedi.

Zamknęłam oczy i wyrównałam oddech, pozwoliłam, aby Moc przepłynęła przeze mnie. Prawdziwa Moc, nie żadna Jasna czy Ciemna Strona, tylko potęga płynąca z natury. Mistrz nazywał to żywą Mocą i musiałam przyznać, że była to całkiem przyjemna odmiana po ostatnich przeżyciach. ,,A może by tak tu zamieszkać?" , pomyślałam, ,,Żyć jako myśliwa lub ktoś inny, w zgodzie z naturą, tak jak mieszkańcy tej planety...I moi rodzice". Kiedy wpadłam na ten pomysł, nie potrzebowałam dużo czasu na jego analizę. Wstałam i udałam się do najbliższego miasta.

***

- Czego potrzebujesz, córko ? – Brian, starszy wioski PeaceSun był człowiekiem w średnim w wieku i optymalnym, jak na swoje lata, wzroście. Na moje oko nie miał więcej niż metr osiemdziesiąt. Jego czarne włosy dosłownie strzelały na wszystkie strony, a broda mężczyzny również była rozczochrana. W zielonych oczach Briana skakały wesołe iskierki, a lekko okrągły nos dodawał jego aparycji wyrazu łagodności. Mężczyzna nosił na sobie skromną prostą tunikę, przepasaną pasem przez pierś, na którym spoczywał...zwyczajny kij, długi na jakieś półtora metra. Choć owy kawałek drewna niezmiernie mnie zaciekawił, nie pytałam jaki jest jego cel. Uśmiechnęłam się tylko i odpowiedziałam:

- Jakaś mała parcelka – spojrzałam na Briana – Abym miała, gdzie zamieszkać. Zapewniam, że przydam się w wiosce.

- Tego jestem pewny – mężczyzna skinął głową i uśmiechnął się przenikliwie, zupełnie jakby wiedział z kim ma do czynienia. – Tylko uważaj z tą twoją szablą. Nie każdemu ona może się tu spodobać.

Star Wars: Ścieżki MocyWhere stories live. Discover now