Rozdział 1

55 3 3
                                    

1 września


Trrrr. Trrrr.

Otworzyłam oczy. Czyli to już dzisiaj. Kolejny jakże ekscytujący etap w moim życiu się zaczyna. Liceum. Czas pierwszych miłości i przyjaźni na całe życie. Tutaj obierzemy swoje życiowe drogi i staniemy się dorosłymi, odpowiedzialnymi ludźmi. Tak powiedział dyrektor na zakończeniu roku.

Przeturlałam się na brzeg łóżka i zwiesiłam ręce na dół, szukając na ziemi telefonu. Budzik robił się coraz głośniejszy. Wyślizgnęłam się z pościeli, spadając na dywan.

- Tu jesteś – powiedziałam, wyciągając telefon spod jakiejś brudnej bluzki.

Nacisnęłam guzik wyłączania alarmu i usiadłam na łóżku. Chyba powinnam się ubrać. Tak, ubranie się będzie dobrym pomysłem. Ale co tu założyć? Hmm...

Wyciągnęłam z szafy czarne spodnie i czarną koszulę. Ma być galowo, to będzie galowo. Pośpiesznie założyłam to wszystko na siebie i pobiegłam do łazienki. Muszę wyjść wcześniej niż normalnie, nawet nie wiem, jak dokładnie idzie się do tej szkoły. Głupio byłoby się spóźnić.

Odkręciłam zimną wodę i zmoczyłam sobie nią twarz, upijając przy okazji parę łyków. Wycisnęłam mydło w płynie i umyłam ręce.Podniosłam głowę, wesoło strząsając wodę z mokrych włosów.Może powinnam się uczesać? Zrobić jakąś kitkę czy coś? Ech, i tak nie wiem, gdzie są gumki.

Wyciągnęłam z szuflady wisiorek z szyszką i powiesiłam go sobie na szyi.Szyszka pochodziła z mojego ulubionego drzewa. Jak tylko rozpoczęcie roku się skończy, muszę tam iść. Jakoś zawsze się wtedy uspokajam. Tak samotnie, parę metrów nad ziemią. Wiatr mierzwi ci włosy, a z zimna przechodzą cię dreszcze. Gdy pogoda jest ładna,można wziąć kartkę i porysować. Jakiś rok temu stworzyłam tam portret chłopaka. Nie znałam go, po prostu kiedyś mi się przyśnił i go zapamiętałam. Nadal go pamiętam, chociaż nie potrafię opisać. To był przecież tylko sen, w mojej pamięci zostały jakieś niewyraźne linie i wyobrażenia. No i te oczy. Przenikliwe oczy o nieokreślonym kolorze siedzące w mojej głowie dzień i noc.

Wtedy,rok temu, dzień po tym, jak mi się przyśnił, pamiętałam go doskonale. Na tyle doskonale, żeby go narysować. Pewnie teraz jego portret wysiałby na mojej niebieskiej ścianie, tak jak wisi ich tam tysiąc innych, gdyby nie pewna szyszka, która postanowiła spaść mi na głowę, gdy akurat skończyłam rysować. Rysunek wyleciał mi z ręki, a że akurat był straszny wiatr, to go zwiało. Ja natomiast jak głupia poleciałam za nim, zeskakując z drabiny cod wa stopnie i właśnie w ten sposób pierwszy raz w życiu wybiłam sobie kolano.

Teraz pewnie ten rysunek pewnego młodzieńca, nazwijmy go X, leży sobie gdzieś w lesie. Może ktoś go znalazł? Może kiedyś do mnie wróci?

Ech...Panie X, trzymaj za mnie kciuki.

-Wychodzę! - krzyknęłam – Nara.

-Kochanie! Zaczekaj!

W tym samym momencie trzasnęłam drzwiami i pośpiesznie ruszyłam w kierunku bramy. Niestety, nie zdążyłam nawet przejść trzech kroków, a już mnie dopadła.

-Zrobiłam ci śniadanie – powiedziała – Zjedz po drodze. Masz tutaj jeszcze kartkę i długopis.

Zerknęłam przez ramię i ujrzałam jakże żałosny widok. Mama stała na trawie boso, w szlafroku, trzymając przed sobą kanapki, jakby był to jakiś dar dla mnie. Parsknęłam śmiechem i poszłam dalej.

Ten cyrk chyba nigdy się nie skończy. Bez znaczenia, ile razy powiem jej, że nie chcę, żeby wtrącała się w moje życie, ona nadal będzie to robić. Tak ciężko zrozumieć, że sama potrafię o siebie zadbać? Na razie to ona za mnie płaci, w końcu musi, takie mamy prawo. Za dwa lata zajmę się sobą. Ona myśli, że sobie nie poradzę. Uważa, że bez pieniędzy nie dam sobie rady. W końcu pieniądz rządzi światem...

Sen wiecznyWhere stories live. Discover now