- Jak uroczo. - stwierdził Murphy i pociągnął za linę. - Szkoda tylko, że ty nie będziesz mógł jej powiedzieć tego samego w cztery oczy. - zaśmiał się. - Muszę przyznać, że nie źle ich nabrałeś. Wpatrzeni są w Ciebie prawie tak jak w Clarke lub Terrę. - przerwał i patrzył jak balansuję na nierównym stołku i próbuje poluzować pętlę. - Ale my znamy prawdę. Prawda? - podszedł do mnie. - Jesteś tchórzem. - patrzył mi ze złością w oczy. - zrozumiałem to, kiedy wykopałeś spode mnie skrzynkę. Sam mówiłeś, że dajesz im to, czego chcą.

- Źle zrobiłem. - odpowiedziałem słabym głosem, a oczy miałem lekko zaszklone od braku tchu. - Powinienem ich powstrzymać. - Murphy pokiwał głową.

- Już tego nie cofniemy - powiedział, zaciskając usta, a w oczach miał łzy.

- Co z Tobą będzie? Myślisz, że pozwolą Ci wyjść? - zapytałem, próbując zyskać więcej czasu lub całkowicie odwieźć go od tego pomysłu.

- Księżniczka raczej nie żyje. - zaczął - A król zaraz zginie. Została jeszcze królowa, ale myślę, że może sie przydać, na przyklad dla zabawy w nocy - stwierdził, patrząc mi prosto w oczy. Szarpnąłem się ostrzegawczo. - Więc kto będzie rządził? Ja. Może utłukę tę małą kochanice Ziemianina. - dodał, a czara się przelała. Spróbowałem go kopnąć, ale się cofnął i znowu pociągnął za linę, tylko tym razem całkowicie zacząłem tracić grunt pod nogami, a dostęp do powietrza miałem mocno ograniczony.

Nagle pod podłogą rozległ się dziewczęcy krzyk. Raven. Spojrzałem na Murphy'ego, w nadzieji, że może go nie usłyszał, ale on tylko uśmiechnął się złośliwie w moim kierunku i poluzował pasy, na tyle, że nadal nie mogłem się za bardzo ruszyć, ale nie byłem już całkiem zagrożony. No tak, nadzieja matką głupich.

- To pewnie ona - stwierdził i zaczął strzelać w podłogę.

- Nie!! - krzyknąłem, albo przynajmniej chciałem krzyknąć, bo głos uwiązł mi w gardle.

Patrzyłem na to z przerażeniem. W pewnym momencie zamiast dźwięku wystrzału, rozległ się głośny klik. Skończyła mu się amuncja. Postanowiłem to wykorzystać i szybko zdjąć pętlę z szyji, jednak nie uszło to uwadze Murphy'ego. Szybko podszedł do mnie i bez chwili zwątpienia wykopał spod moich nóg taboret.

●Terra's POV●

Siedziałyśmy z Octavią na ziemi przed drzwiami kapsuły

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Siedziałyśmy z Octavią na ziemi przed drzwiami kapsuły. Obie ze łzami w oczach. Nie było żadnego odzewu ze środka, więc w głowach miałyśmy same czarne myśli. Nagle podbiegł do nas zdyszany Jasper.

- I co? - zapytałam go, podnosząc się na równe nogi.

- Raven powiedziała, że chyba jest gotowa i mamy się przygotować - odpowiedział, biorąc karabin.

- Wszyscy strzelcy, przygotować się. - rozkazałam strażnikom. - Będziemy wchodzić.

- Trzymaj - powiedział Miller, podając mi karabin. Pokręciłam przecząco głową i odsunęłam to od siebie.

- Nie dam rady. - odpowiedziałam na jego pytającą minę. - Trzęsą mi się ręce. - podniosłam je na wysokość oczu. Na to uśmiechnął się pocieszająco i poklepał mnie po ramieniu.

- Odbijemy go. - zapewnił mnie i odwrócił się, dołączając do reszty.

Po dłuższej chwili czekania, wewnątrz rozległy się liczne strzały a ja z przerażeniem wpatrywałam się w drzwi. Kręciłam się w tą i z powrotem, z nerwów obgryzając paznokcie.

Nagle rozległ się głośny dźwięk i drzwi zaczęły się otwierać. Wszyscy strzelcy podnieśli broń.

- Raven, udało Ci się! - krzyknął Japser i razem z pozostałymi odbezpieczył broń.

Chciałam więc tam od razu, ale Miller mnie zatrzymał, dając znak, że najpierw idzie Jasper. Szłam zaraz obok Octavi i tuż za Jordanem. Nagle brunet rzucił się w jakimś kierunku, a zaraz potem zobaczyłam dlaczego.

Bellamy wisiał na środku tego pomieszczenia, powieszony na linie zrobionej z pasów bezpieczeństwa. Co za ironia. Powinny ratować życie, a nie je odbierać.

- Bellamy! - krzyknęła Octavia, która też jak tylko dostrzegła co się dzieje, rzuciła się na pomoc bratu.

Razem z nią podbiegłam, aby odciąć linę, podczas gdy Jasper trzymał starszego Blake'a za nogi, by się nie udusił. Octavia odpięła klamrę jednego z pasów, a Bellamy wraz z Jasperem upadli obok nas. Rzuciłam się w ich kierunku i ukleknęłam obok glowy Bellamiego.

- Bellamy oddychaj! - szeptałam, zdejmując pętlę z jego szyji.

- Wszystko dobrze. Wszystko dobrze. - mówiła Octavia słysząc, że jej brat bierze głębokie wdech. Z trudem, ale bierze. Chwyciłam Bellamiego za rękę i pogłaskałam go po policzku, płacząc ze szczęścia.

- Jest cały! - krzyknął Jasper do pozostałych i zaśmial się z ulgą.

Bellamy bardzo powoli ogarniał otoczenie, jednak zanim zdążył całkiem dojść do siebie, on już stał na nogach.

- Murphy! - krzyknął zachrypniętym głosem. - Murphy! To koniec! - zaczął wspinać się na wyższy poziom po drabince. - Podaj się! - próbował podnieść władz, który John czymś zablokował. - Nie uciekniesz! - Bell cały czas siłował się z drzwiami.

Nagle rozległ się głośny wybuch a cały statek się zatrząsł. Podparłam się o ścianę, żeby zachować równowagę. Bellamy dostał się na górny poziom a Jasper zaraz za nim. Odetchnęłam z ulgą i zsunęłam się na metalową podłogę, a następnie położyłam się na plecach zaraz obok Octavii.

- On żyje. - powiedziałam szeptem, a O uśmiechnęła sie do mnie.

- Tak. - odpowiedziała i pociągnęła nosem. - Mój braciszek jest cały. - Starała łzy szczęścia z policzków.

- Udało się. - nie dowiedziałam. - Naprawdę nam się udało. - Octavia wzięła mnie za rękę i mocno ścisnęła.

- Miałaś wątpliwości?

- I to wielkie - odpowiedziałam na co obie zaśmiałyśmy się z ulgą.

1222 słowa + notka. No mam nadzieję, że wam się podoba.
~fanka13

Forever Together | Bellamy Blake [1] ✔Where stories live. Discover now