Rozdział 11

878 78 0
                                    

Gdy miły policjant, zdaje się, że przyjaciel Tobiasa, wreszcie odwozi mnie do domu, a ja jestem pewna, że o nic mnie nie podejrzewają, wreszcie zrzucam maskę. Opieram się o ścianę w kuchni i przykładam dłoń do czoła. Gdyby nie było tam Tobiasa, zabiłabym tych ludzi. Demon jest coraz bardziej rządny krwi, wymyka się zupełnie niespodziewanie. Wystarczy tylko moment zapomnienia o sumieniu. Chwila gdy wyzbywam się wszelkich uczuć, jest dla mnie swego rodzaju wybawieniem. Wtedy nie czuję się samotna i zła. Właściwie to przytłacza mnie tylko jedno uczucie: pragnienie. Przykładam dłoń do ust, które nadal są opuchnięte od pocałunków. Pragnienie jego, przytłoczyło te o głodzie. Gdy na wspomnienie tych chwil, ciepło rozchodzi się po moim ciele, by ulokować się w dole brzucha, przychodzą bolesne wspomnienia.

Zimny porywisty wiatr szczypie mnie w policzki, niebo jest stalowo-szare i nie wróży niczego dobrego. Drobinki soli osiadają na włosach i czuję jej słony smak na wargach. Wszyscy mieszkańcy Newfolk są nią pokryci od stóp do głów, sól wżera się w nasze ciała, niczym rdza w starych przedmiotach, niszczy nas od zewnątrz i skraca życie. Całe miasto żyje z morza. Giniemy na nim w czasie sztormów, harujemy przy rybach, aż dłonie zamieniają się w czerwone, opuchnięte paluchy kraba, a ciało i włosy przesiąkają zapachem ryb, którego nie sposób usunąć. Wyciągam swoje dłonie by przyjrzeć się im dokładnie. Choroba tego miasteczka strawi powoli i mnie. Spoglądam przed siebie ogarniając wzrokiem horyzont, gorączkowo rozglądam się na prawo i lewo, wszędzie widzę tylko bezkres słonych wód. Zaczyna brakować mi powietrza, duszę się. Upadam na mokry piasek z dłońmi kurczowo zaciśniętymi na kolanach. Nie zginę tu... Przecież wystarczy tylko pójść, drogą prowadzącą w głąb lądu i żyć. Do moich oczu napływają łzy. Gorzka prawda, już dawno zdusiła moje dziewczęce marzenia. Świat jest okrutny i nie ma w nim miejsca dla kobiet. Jeżeli nie zginę tu, umrę tam. Nie posiadam żadnego wykształcenia, nie mam bogatej rodziny, moja uroda to także moje przekleństwo. Podnoszę się z piasku i otrzepuję dokładnie suknię. Dziś mam dać odpowiedź pewnemu rybakowi z wioski. Wiedzie mu się całkiem dobrze, ma dwie łodzie i nowy dom. Będzie mi się żyło całkiem wygodnie. Miłość? Może wystarczy tylko oddanie i szacunek? Ból w sercu daje mi odpowiedź, znam siebie, nigdy nie pogodzę się z namiastką miłości, którą mi oferuje. Nogi same niosą mnie przed siebie. Wchodzę coraz głębiej, nie czując zimna i strachu. Fale są silne, ale walczę z nimi. Posuwam się coraz głębiej i głębiej, woda już sięga mi pasa, fale zalewają twarz. A potem tylko ciemność i ulga. Silne dłonie szarpią mnie do góry, czuję je na pasie, a później na twarzy.

- Obudź się.

Anielski głos, każe mi wrócić. Krztuszę się wodą. Gdy ją wypluwam, mam wrażenie, że razem z nią wydostają się także wnętrzności. Ktoś nadal trzyma mnie mocno w ramionach i delikatnie odsuwa mokre włosy z twarzy. Spoglądam na twarz nieznajomego. Mrugam kilkakrotnie, ponieważ nie mogę uwierzyć w to co widzę. Mam przed sobą najpiękniejszego mężczyznę, jakiego dane było mi zobaczyć w ciągu całego życia. Mokre czarne kosmyki oblepiają jego twarz, niesamowite jasno-szare oczy wpatrują się we mnie z uśmiechem.

- Dlaczego chciałaś to zrobić? - pyta nagle poważniejąc.

Nie przestając wpatrywać się w niego, odpowiadam:

- Nie mogłam żyć bez miłości.

Chłopak zamyśla się i odsuwa ode mnie, a mi nagle brakuje jego rąk, które dawały mi ciepło. Mimowolnie zaczynam drżeć.

Nie mówiąc zupełnie nic odchodzi, zostawiając mnie samą. Podnoszę się ostrożnie z piasku, ponieważ kręci mi się w głowie.

- Spotkajmy się jutro, w tym samym miejscu o tej samej porze – przekrzykuje wiatr.

Uśmiecham się do niego i kiwam głową na znak potwierdzenia, bo wreszcie mam powód by wstać jutro.

Tak spotkaliśmy się po raz pierwszy, nigdy przy kolejnych spotkaniach, nie wracaliśmy do tamtego dnia. Nigdy nie zapytałam go, dlaczego wtedy mnie uratował. Teraz to w ogóle nie ma dla mnie sensu, a może nigdy nie miało. Być może sam nie wiedział, dlaczego to zrobił, albo miał taki kaprys. Tobias na naszym spotkaniu powiedział, że zna kogoś takiego jak ja. To musi być Laurent, nigdy nie stworzył drugiego takiego potwora, poza mną. Chęć spotkania go jest silna, wtedy mogłabym się dowiedzieć dlaczego tak bezlitośnie mnie potraktował? Zaklinałam, że nie chcę i nie potrafię bez niego żyć. A on po raz kolejny zostawił mnie samą. Tobias prosi tylko o jedno, ale ja dawno temu przyrzekłam sobie, że nigdy nie zamienię nikogo. Nawet chęć spotkania Laurenta nie zmieni mojego zdania.

Ktoś puka do drzwi, przerywając moje rozmyślania. Wzdycham cicho, ponieważ nie mam ochoty na żadne towarzystwo. Pukanie rozbrzmiewa ponownie. Wolnym krokiem podchodzę do drzwi i otwieram je. Prawie dostaję zawału na widok... mumii.

- Porywam cię na imprezę, dziś Halloween.

Ana uśmiecha się od ucha do ucha.

- Nie mam ochoty i nie mam w co się przebrać - oponuje.

Ana wchodzi do środka, sztywnym krokiem.

- Cholera za mocno zawiązałam bandaże.

Zamykam za nią drzwi i wiem, że mam tarapaty. Ana ma coś w sobie, że już drugi raz nie potrafię jej odmówić.

A może ją po prostu lubię?

Koleżankaa raczy się moim zapasem wina, a ja szybko przerzucam ciuchy, w poszukiwaniu czegoś co mogło by przypominać strój na imprezę karnawałową.

- Już mówiłam, że nigdy nie byłam na tego typach imprezach.

Stos rzeczy piętrzy się na podłodze, a ja wiem, że spośród nich nie znajdę zupełnie nic.

- Sophie, spójrz na to. Te lateksowe leginsy i ten gorset i już masz seksowny strój.

- Nie będę paradować w bieliźnie, poza tym nie mam ochoty przeistaczać się w boginie seksu.

- Masz rację, tym już jesteś na co dzień. - Uśmiecham się, ponieważ Ana mówi to z taką powagą i szczerością, na jaką stać niewiele osób.

Z kieliszkiem wina podchodzi do mojej garderoby.

- Może masz coś w tym pudle na dole szafy.

Nim zdążę ją powstrzymać, otwiera wieko i wyciąga białą suknię ślubną. Robi usta w literę o i z rumieńcem wstydu odkłada ją z powrotem.

- Przepraszam, nie powinnam była... Czasami jestem taka głupia.

Podchodzę do niej i kucam przy pudełku. Z wahaniem zaczynam gładzić kawałek materiału.

- Nigdy jej nie włożyłam – odpowiadam.

Ana przytula mnie, zupełnie mnie zaskakując.

Przez chwilę trwamy tak, w zupełnym milczeniu. Gdy w końcu odrywa się ode mnie widzę łzy w jej oczach.

- Powinnyśmy to schować z powrotem – mówi.

A ja przed oczami mam dzień, w którym kupiłam tę suknię. Marzyłam o ślubie z Laurentem.

Delikatnie chwytam suknię w ręce i wyciągam z pudła. Jest skromna i jej jedyną ozdobą są delikatne perłowe guziczki z tyłu i dół obszyty koronką.

- Tyle lat ją już trzymam, że pora ją założyć. Będę upiorną panną młodą. - Mrugam do koleżanki.

- Nie, będziesz najpiękniejszą panną młodą na przyjęciu – odpowiada Ana z delikatnym uśmiechem.

Gdy już jesteśmy gotowe, wychodzimy z mieszkania.

Tej nocy mam ochotę dobrze się bawić.

Poczuć się jak normalna młoda kobieta z przyjaciółką u boku.

Mam zamiar jeść, tańczyć i flirtować.

Prowadząc się pod ramię, ze śmiechem na ustach, w sukience nad którą wylałam morze łez i rozdrapywałam tysiące ran chcę na chwilę odzyskać to co utraciłam wieki temu.

Radość.

Wrócę po Ciebie (Zakończone)Where stories live. Discover now