Rozdział 1.

4.6K 276 87
                                    

Po sali rozlegał się miarowy, dźwięczny szczęk dwóch ścierających się ze sobą mieczy, w powietrze wzleciało kilka iskier. Metaliczny zgrzyt zdawał się dodać zmęczonemu chłopakowi trochę więcej energii, która pozwoliła mu wybić broń z dłoni przeciwnika, po czym przepołowić go na pół. To był już ostatni robot, ostatni pojedynek na dziś.

Keith złapał rąbek swojej czarnej bluzki, po czym otarł nią twarz, ukazując blady, lecz dobrze umięśniony brzuch. Po tym przywrócił bayard do jego pierwotnej postaci i osunął się na podłogę. Szybko złapał butelkę z wodą i łapczywie ją opróżnił, po czym zgniótł i rzucił z furią przed siebie.

Był zirytowany tym, że tak szybko się męczył i że za wolno rozprawiał się z kolejnymi robotami. Brakowało mu szybkości i wytrzymałości. Musiał to zmienić. Jak? Zaostrzając swój trening. Zwiększy dystans biegu o dwa kilometry, a wszystkie ćwiczenia podwoi. Jeśli i to nie pomoże, będzie musiał znowu zmodyfikować swój grafik. Proste? Proste.

Jednym szybkim ruchem podniósł się z pozycji siedzącej, przez co prawie nie upadł; mocno zakręciło mu się w głowie. Dotknął dłonią twarzy, głęboko przez chwilę oddychając, po czym ruszył w kierunku wyjścia. Nie uszedł paru kroków, nim znów nie poczuł słabości i zaczął się trochę zataczać, zamiast iść prosto. W jego myślach powtarzało się tylko jedno słowo: "jeść". Szedł do kuchni jak jakiś zombie, całe jego ciało domagało się pożywienia, nie był w stanie myśleć o niczym innym.

W końcu dotarł do kuchni, gdzie porwał ze stołu miskę pełną... czegoś. Nawet nie wiedział, co to jest i nie było to ważne, póki mogło go nasycić. Jadł dużymi kęsami dziwną papkę, która smakowała nawet nie najgorzej, lecz szybko się skończyła, a on nadal odczuwał głód. Nic innego nie zobaczył, więc podszedł do ściany, na której znajdował się podajnik do zielonego gluta Corana. Napełnił nim miskę, którą szybko opróżnił i zrobił tak jeszcze kilka razy, aż poczuł się nasycony. Odstawił miskę do zlewu, odetchnął i wyszedł z pomieszczenia.

Po drodze do swojego pokoju wpadł na kogoś. Przed jego oczami pojawiła się żółta bluzka z narzuconym nań zielonym bezrękawnikiem. Hunk.

- Łooo! Cześć, galra-Keith! - krzyknął wesoło, klepiąc niższego chłopaka po ramieniu. Ten z gracją się od niego odsunął, unikając jego dotyku. Spojrzał się na niego z grymasem niezadowolenia.

- Mówiłem ci już, żebyś tak na mnie nie mówił - wycedził przez zaciśnięte zęby. Samoańczyk podniósł ręce w uspokajającym geście, zdziwiony reakcją kolegi.

- No tak, tak, przepraszam, Keith. Znowu ćwiczyłeś? Sypiasz ty w ogóle?

- Nie twój interes, Hunk.

Koreańczyk szybkim krokiem ruszył przed siebie, chcąc uniknąć dalszej rozmowy. Nie miał na to czasu i nerwów. Ostatnio zachowywał się grubiańsko w stosunku do swoich przyjaciół, sam to zauważył, ale nie wiedział, z czego to wynikało ani nie zanosiło się na to, by przestał. Może to przez to, że dowiedział się prawdy o swoim pochodzeniu? Wiedział, że Allura nadal żywi do niego nienawiść, nawet jeśli powiedziała, że wszystko jest w porządku i że to przecież nie on jest winny śmierci jej rasy. Podobnie Shiro i Pidge. Lance i Hunk nie mieli większych problemów z jego pochodzeniem, bo tylko oni nie ucierpieli przez Galrę. Jedynie Kubańczyk zachowywał się tak samo, jak zwykle, za to Samoańczyk był trochę nerwowy w jego towarzystwie. Nie miał im tego za złe, ale jednocześnie odczuwał smutek i złość na nich. Przecież ciągle był tym samym Keith'em, który razem z nimi uczęszczał do Garnizonu, który pomógł im uciec od ochroniarzy i odnalazł miejsce pobytu niebieskiego lwa! Nie rozumiał, czemu nagle traktują go inaczej tylko dlatego, że jego dawno zaginiona matka, której nigdy na oczy nie widział, okazała się być kosmitką z wrogiej Voltronowi rasy. Przecież to nie znaczy od razu, że jest szpiegiem, wrogiem czy czym tam jeszcze innym...

Wszedł do swojego pokoju, zamykając za sobą drzwi. Westchnął, próbując się uspokoić, po czym wszedł do łazienki, ściągając po drodze bluzkę. Zaczął rozpinać pasek od spodni, od niechcenia spoglądając w lustro. W jednej chwili zamarł.

- Co do...

Odwrócił się plecami, wykrzywiając do tyłu głowę, by móc zobaczyć, czy się nie przewidział. Jego plecy pokryte były fioletowymi plamami. Tknięty nagle złym przeczuciem, dotknął jednej z nich opuszką palca. Była pokryta miękkim, krótkim futrem. Jego oddech przyspieszył, poczuł nadchodzący atak paniki. Szybko ściągnął spodnie, chcąc zobaczyć czy i na nogach nie miał niechcianej mutacji skórnej. Całe jego prawe podudzie, od kolana po kostkę, także było fioletowe. Teraz już w ogóle zaczął panikować.

Jego pierwszą myślą było to, czy powinien o tym komuś powiedzieć, jednocześnie wyliczając w myślach, komu bez problemu mógłby się zwierzyć z tego problemu. Allura i Coran odpadają, raczej nie zareagowaliby na to pozytywnie. Shiro? Kto wie, jak by zareagował, nawet jeśli jest dla mnie jak brat... Pidge? Nie, mogłaby powiedzieć wszystkim i jeszcze w dodatku nigdy by mi tego nie wybaczyła. Hunk by nie wytrzymał psychicznie i jeszcze by się załamał. Został więc...

Westchnął w myślach i stwierdził, że jednak lepiej w ogóle nikomu o tym nie mówić. A może to było tylko chwilowe? Kto wie, w takim wypadku tylko niepotrzebnie by kogoś tym obarczał.

Rozebrał się jeszcze z bielizny i wskoczył pod zimny prysznic, drżąc na całym ciele z silnych emocji. Podświadomie wiedział, że to nie było chwilowe i bał się. Bał się, że inni i tak odkryją prawdę, odrzucając go jako ich przyjaciela i okrzykując szpiegiem i kłamcą, że nie zrozumieją, jak bolesne jest to dla niego. Ale co miał zrobić? Musi chronić swojego sekretu. I nikt mu w tym nie pomoże.

.
.
.
Walić wszystko, zaczynamy kolejną książkę! Specjalnie dla Sammerster, która już się dopominała o to 😂😂
Wiem, że temat oklepany i raczej nic nowego tu nie ma, ale galra!Keith to mój ulubiony Keith, więc oto jest! W wersji mojej no i dodatkiem jest Klance 😏

Tak więc, może się spodoba, może nie, ale tak. Koniec na teraz ode mnie.

Do przeczytania! ;)

Help (Klance) - zakończoneWhere stories live. Discover now