27. Zachodnie Podejście

65 10 0
                                    


Zachodnie Podejście było suchą, jałową krainą, nieprzyjazną dla wszelkiego życia. To z Wielkiej Rozpadliny wieki temu wychynęły hordy Mrocznego Pomiotu, plugawiąc na zawsze te tereny. Lecz nawet tutaj, na spalonych przez słońce piaskach, w rozpadlinach pomarańczowych skał, w kępach gdzieniegdzie rosnących rachitycznych drzewek kwitło życie. Nieustępliwe i niepowstrzymane, wciskające się w najmniej spodziewane miejsca.

Przed wieczorem drużynę Inkwizycji zaatakowało stado kolcogrzbietów. Wielkie, pokryte kolcami czarne bestie przypominały skrzyżowanie obrzydliwego psa z olbrzymim jaszczurem.

– Musimy zabić osobnika alfa! – krzyknął Blackwall, wyciągając miecz z pochwy. – Inaczej nie odpuszczą!

– A mogłyby odpuścić?! – zdziwił się Varrik, wycelowując Biankę.

Nie było już czasu na rozmowę, czy ustalanie taktyki. Stado było duże i pewnie wygłodniałe, skoro nie zawahało się przed zaatakowaniem tak licznej grupy, ale każdy z członków drużyny wiedział co ma robić. Żelazny Byk i Sul ruszyli przodem, ich boki osłaniali tarczami Blackwall i Kassandra, Solas stawiał bariery, a Dorian zalewał przeciwników morzem ognia. Sera i Varrik nie zsiadali z wierzchowców, z wysoka zasypując kolcogrzbiety strzałami, jednak gruba skóra zwierząt dawała im dużą odporność na takie ataki. Na dodatek ciągle pozostawały w ruchu.

– Chrońcie wierzchowce! – rozkazała Inkwizytorka Enie i Cole'owi. – Bez nich zginiemy na tej pustyni!

Czarnowłosa elfka odwróciła się w stronę zwierzęcia, które próbowało podejść ich z boku.

– Uch! Ależ on cuchnie! – zmarszczyła nos.

Cole pojawił się z tyłu i szybko przejechał sztyletem po ścięgnie tylnej łapy. Kolcogrzbiet odwrócił się gwałtownie, co wykorzystała Ena, błyskawicznie doskakując i tnąc bok pyska.

– Szybki jest! – Elfka ledwo zdążyła uskoczyć przed zębatą paszczą. Zwierzę, mimo że masywne, było niesamowicie zwinne.

– Jest bardzo głodny. – Cole potwierdził ich przypuszczenia.

Rzeczywiście, widać było, że kolcogrzbiet przede wszystkim chce się dostać do wierzchowców. Jednym susem przeskoczył parę łotrzyków, lądując ciężko na zranionej łapie. Jego zęby już miały się zacisnąć na nodze wierzchowca, gdy ten stanął dęba. Zielona łuskowata szyja wygięła się wdzięcznie, gdy drakoliszek szykował się do obrony. Uzbrojone w twarde pazury przednie nogi uderzyły w głowę napastnika, zostawiając krwawe szramy. Cios był potężny, bo kolcogrzbiet ledwo odskoczył.

– Więc te paskudy rzeczywiście potrafią sobie radzić! – z podziwem przyznał Varrik.

– Drakoliszki służą w imperialnej armii – z dumą tłumaczył Dorian, posyłając jednocześnie ognistą kulę w stronę kolejnego napastnika. – Jeździ na nich kawaleria.

– Wcale mnie to nie dziwi – mruknął krasnolud. – To jakby mieć dwóch żołnierzy zamiast jednego.

Kiedy w ostatnim obozie na skraju pustyni pokazano im te stworzenia, był bardziej niż sceptyczny. Jego wierzchowiec mierzył go takim spojrzeniem, jakby obliczał na ile posiłków wystarczy jeździec, a zębata paszcza i gadzia szyja też nie wzbudzały zaufania. Oficer zaopatrzeniowy długo rozwodził się o zaletach drakoliszków i tłumaczył, jak trudne było ich pozyskanie dla Inkwizycji, lecz Varrik wolałby ich wcale nie oglądać. Teraz jednak poczuł wdzięczność.

Kolejny atak przerwał jego rozmyślania.


Na pustyni szybko zapadały ciemności i robiło się bardzo zimno. Z trudem dowlekli się do obozu, w którym czekała na nich Harding.

VIR NUMIN - DROGA ŁEZ [DRAGON AGE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz