Rozdział 25

4.3K 284 180
                                    

- Czujesz tę wolność? - Zamykam oczy, rozkoszując się ciepłymi podmuchami letniego wiatru. Ostatni piątek czerwca jest zdecydowanie moim ulubionym dniem roku. Ubrana w białą koszulę i czarną ołówkową spódnicę, przemieszczam się wraz z Kirą po szkolnym dziedzińcu. Zwyczajowo trzymamy się za ręce, śmiejąc się i głośno rozmawiając. - Plany na dziś?

- Jeszcze się pytasz - chichocze. - Twój braciszek do mnie przyjedzie, będziemy oblewać jego maturę i moje świadectwo. - Kira jest naprawdę dobrą uczennicą. Dobrą to mało powiedziane. Na dyplomie ma same najlepsze oceny, a zachowanie zawsze wzorowe. W sumie nie jestem od niej dużo gorsza, nasze świadectwa różnią się praktycznie tylko ocenami z fizyki i chemii. Jestem z siebie strasznie dumna. Mocne B z fizyki znaczy dla mnie dużo więcej niż niejedno A.

- Czyli znowu bawisz się beze mnie - uśmiecham się, udając lekko urażoną. - Będę skazana na jakiś nudny film i paczkę orzeszków.

- To może zaproś do siebie Shawna?

- Pogięło cię. - Moja przyjaciółka dwuznacznie porusza brwiami, po czym posyła mi szyderczy uśmieszek. Nie wie o tym, że zostaliśmy parą i o tym, że w ogóle nie żałuję tej decyzji. Mendes jest naprawdę cudowny, widzimy się prawie codziennie, jednak najczęściej u niego. Nie chcę wspominać o tym Kirze, bo znając życie, podzieliłaby się tą wiadomością z Davidem, a to mogłoby się naprawdę źle skończyć. Mój kochany brat jest sceptycznie nastawiony do każdego mojego kolegi, dlatego boję się aż myśleć, co by było, gdyby David dowiedział się, że od dobrego miesiąca moim chłopakiem jest jego najlepszy przyjaciel.

Gdyby doszło do mnie wcześniej, jak mu na mnie zależy i, że będę się przy nim tak strasznie dobrze czuła, odpuściłabym wszystkie humorki i tę całą przygodę z Liamem, która w jakimś sensie próbowała zniszczyć mnie od środka. Rozum siedemnastolatki jest jeszcze zdecydowanie za głupi na takie sprawy.

- O której przyjedzie David? - pytam, kiedy razem z brązowowłosą czekamy na tramwaj, którym pojedzie do domu.

- Mówił, że około czwartej - ciągnie, po czym rzuca mi przyjazny uśmiech na pożegnanie. Oglądam, jak znika wśród siedzących w pojeździe ludzi.

Odchodzę, wyciągam telefon i podłączam do niego białe słuchawki. Podwijam rękawy koszuli, w której, poprzez parzące słońce, robi się strasznie gorąco. Odnajduję w czarnej torbie przeciwsłoneczne okulary, które wkładam na nos zaraz po tym, jak skręcam w wąską uliczkę. Mieszkam w tym mieście od urodzenia i dopiero ostatnio znalazłam prawie że dwu kilometrowy skrót, prowadzący dosłownie na przeciw mojego domu. Szkoda jedynie, że dostrzegłam go po dwóch latach poruszania się zawsze przepełnionym autobusem.

Kiedy przekraczam próg domu, wpadam na szykującą się do wyjazdu mamę. Dziś wieczorem wylatuje do Montrealu, na jakąś strasznie ważną galę. Pokazuję jej świadectwo, z którego strasznie się cieszy, albo przynajmniej udaje, że się cieszy. Żegnam się z nią i biorąc z lodówki mój ulubiony jogurt, udaję się na górę. Przebieram się w wygodne dresy, włosy związuję w wysokiego kucyka. Torbę kładę w kącie pokoju, z myślą, że będzie stała tam przez kolejne dwa miesiące, a sama rzucam się na miękką pościel. Chwytam w dłoń czarny pilot mojej plazmy, włączam pierwszą lepszą stację muzyczną i słuchając nowej piosenki Sheerana, zatapiam twarz w poduszce.

- Siostrzyczko - słyszę - w której koszuli będę lepiej wyglądał?

David przeciąga ostatnie głoski wyrazów, przekrzykując głos wydobywający się z telewizora. Wzdycham, rzucając stojącemu w drzwiach brunetowi złowieszcze spojrzenie. Mierzę go wzrokiem i lekko chichoczę, kiedy widzę, jak trzyma na dwóch wieszakach wyprasowane przeze mnie wczoraj koszule - czarną we wzory i tą, którą dostał ode mnie tydzień temu na dziewiętnaste urodziny, w kolorze ciemnego granatu.

Care | Shawn Mendes ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz