XLI

924 82 5
                                    

Nogi niemal same poniosły Bucky’ego do parku. Dopiero tam zwolnił i w końcu usiadł na jednej z ławek. Ukrył twarz w dłoniach i zaczął głębiej oddychać. Miał mętlik w głowie i próbował go uporządkować stosując się do rad Sama. Czyli po prostu wypunktować wszystkie myśli kołaczące mu się po głowie.
'Ktoś chciał aktywować Zimowego. Zimowy groził Steve'owi. Groził, że zabije ich wszystkich. Że ja ich zabiję. Że kiedyś przejmie kontrolę. Że zniknę...'
- Dzisiaj pan bez pieska? - z zamyślenia wyrwał go nagle dziecięcy głosik. Podniósł głowę i w stojącej przed nim dziewczynce rozpoznał dziecko, którego matka pocieszała go w tym samym parku gdy jeszcze myślał, że Steve nie żyje.
- Jak widać - odpowiedział cicho.
- Dzień dobry - matka dziewczynki podeszła bliżej i uśmiechnęła się do Bucky’ego.- Mała zauważyła pana z daleka i nalegała, żeby przyjść i się przywitać. Ale jeśli to nieodpowiedni moment…
- W porządku – Bucky zmusił się do uśmiechu. – Chyba jednak potrzebuję towarzystwa.
'Skoro potrzebuję towarzystwa to powinienem raczej zadzwonić do Steve'a' przemknęło mu przez myśl.
- Skoro już drugi raz pana spotykam to pomyślałam, że się przedstawię. Maria - kobieta wyciągnęła do niego rękę. Bucky uścisnął jej dłoń.
- James - odpowiedział.
- A ja jestem Maia - stwierdziła dziewczynka i bezceremonialnie usiadła Bucky’emu na kolanach.
- Maia, nie wolno tak robić! - matka dziewczynki zareagowała od razu, ale Barnes już zdążył otoczyć małą okutanym kurtką metalowym ramieniem w pasie tak, by nie spadła.
- W porządku. Z niewiadomych przyczyn dzieci tak robią w mojej obecności. Kto by pomyślał... - uśmiechnął się Bucky. W tej samej chwili zadzwonił mu telefon, więc przeprosił towarzyszki i odebrał, nawet nie patrząc na wyświetlacz.
- Halo?
- Bucky, dzięki Bogu! Myślałem...
- Hej, Stevie. Przepraszam że tak zniknąłem - odparł cicho Bucky.
- Myślałem, że uciekłeś... Wróciłem do mieszkania, ale ciebie tu nie było, a torba, która była w szafie...
- Tej torby już od dawna tam nie ma. Pozbyłem się jej, żeby mnie nie kusiło.
- Powiesz mi, gdzie jesteś?
- A przyjdziesz?
- Jeśli chcesz...
- Chcę. Przy okazji weź Dymitrija na spacer, lubi ten park.
Bucky wyjaśnił Steve'owi swoją lokalizację, a potem, zapewniony przez niego, że niedługo się pojawi, rozłączył się i schował telefon do kieszeni. Potem pogrążył się w luźnej rozmowie z Marią i jej córką, która uparcie nadal nie chciała zejść z jego kolan.
***
Steve pojawił się w parku dwadzieścia minut później. Bucky dostrzegł go od razu gdy znalazł się w zasięgu jego wzroku. Zdjął dziewczynkę ze swoich kolan i posadził ją na ławce obok matki, a potem niemal biegiem ruszył w stronę blondyna. W końcu rzucił mu się na szyję.
- Hej - mruknął w jego bark. Steve puścił smycz z Dymitrijem i otoczył Bucky’ego ramionami w pasie, przyciągając go do siebie jak najmocniej.
- Hej - wyszeptał.
- Przepraszam - powiedział cicho Barnes. - Nie powinienem był uciekać.
- Masz rację, nie powinieneś był. Bałem się o ciebie, głupku.
- Ale hej, nic mi nie jest, prawda?
- I masz szczęście. Bucky... Kiedy wreszcie przestaniesz mnie traktować z takim dystansem?
- Ja nie... Po prostu chcę ci oszczędzić tego chaosu, który mam w głowie.
- Ale ja nie chcę, żebyś mi go oszczędzał - Steve odsunął go lekko od siebie. - Chcę, żebyś mi opowiedział, co się dzieje w twojej głowie. Chcę ci z tym pomóc, wspierać cię... Ale nie będę mógł, jeśli nie będziesz ze mną rozmawiał.
Bucky spuścił wzrok.
- Wiem - odparł cicho.
- Po prostu... Mówiłem ci już kiedyś, że cokolwiek się wydarzy, to przejdziemy przez to razem, prawda?
- Prawda.
Steve pocałował go w czoło i znów przygarnął go do siebie.
- Jakaś kobieta z dzieckiem cały czas na nas patrzy. Pamiętasz jeszcze, co mówiłeś tamtemu chłopakowi, kiedy się przyczepił? Bo chyba znowu się przyda - powiedział do niego szeptem.
- Nie przejmuj się, znam je, można powiedzieć, że to moje znajome - Bucky odsunął się od niego, a potem pocałował go krótko w usta. - Chodź, przedstawię cię.
Barnes chwycił Steve'a za nadgarstek i pociągnął go w stronę ławki. Maia bawiła się już z Dymitrijem, który podbiegł do niej gdy tylko Rogers puścił smycz.
- Więc, Stevie... To jest Maria i jej córka Maia... Dziewczęta, to Stevie - powiedział radośnie Bucky szczerząc się. Blondyn wyciągnął do kobiety dłoń, a ta uścisnęła ją.
- Cieszę się, że udało mi się pana poznać - uśmiechnęła się. Steve wydawał się zaskoczony.
- Mówiłeś o mnie? - zapytał, patrząc zaskoczony na Bucky’ego.
- Wiesz... Poznałem Marię kiedy jeszcze myślałem... Że zginąłeś w tamtej lawinie. Nie radziłem sobie z tym dobrze... W ogóle sobie nie radziłem, bądźmy szczerzy. Kiedy był ktoś, z kim mogłem o tym rozmawiać, po prostu mówiłem. Taka prawda - Barnes spuścił wzrok a Steve otoczył go ramieniem. Przez to Bucky poczuł, że blondyn jest zupełnie zziębnięty.
- Możesz mi wyjaśnić, czemu nie wziąłeś kurtki, albo chociaż bluzy? Wiesz, masz na sobie podkoszulek, tylko podkoszulek, a mamy grudzień. Nie jest ci zimno?
- Nic mi nie będzie - mruknął Rogers. Barnes wywrócił oczami, a potem bez zastanowienia zdjął kurtkę i zarzucił ją na ramiona Steve'a. Blondyn otulił się nią i uśmiechnął się do Bucky’ego z wdzięcznością. Barnes przeniósł wzrok na Marię i zamarł, widząc jej zszokowaną minę i oczy wbite w jego metalową rękę.
'No i koniec sielanki. Zaraz będzie wielka ucieczka' pomyślał. Dziewczynka też na niego spojrzała i w jednej chwili straciła zainteresowanie Dymitrijem. Z zafascynowaniem na twarzy dotknęła metalu i uśmiechnęła się do Bucky’ego.
- Ostatnio miał pan tylko taką dłoń... - rzuciła w zamyśleniu. Barnes roześmiał się.
- Ostatnio też była cała ręka. Tylko reszta była pod kurtką. A teraz kurtka ratuje potrzebującego w potrzebie, co właściwie nie ma żadnego sensu jak tak o tym myślę... W każdym razie cała ręka nie jest niczym nowym - odpowiedział.
- Czy to będzie nie na miejscu jeśli zapytam, co się stało? - zapytała po chwili Maria.
- Wojna się stała - powiedział smutno Bucky.
- To było dawno?
- Czasami się budzę i mam wrażenie, że to było wczoraj ale tak, to było dawno.
Nie kłamał, w końcu to wszystko wydarzyło się w czasie wojny. Miał tylko nadzieję, że kobieta nie będzie drążyć tematu bo nie miał siły tłumaczyć jak to się stało, że ma jakieś sto lat a nadal wygląda na trzydzieści.
- Mój tata też jest na wojnie - poinformowała dziewczynka. - Walczy, gdzieś daleko. Ale mówił, że mu tam ciepło, więc chyba nie jest mu tak źle.
Przez moment wszyscy milczeli, a Maia wróciła do zabawy z Dymitrijem; rzucała mu patyki, które ten z zapałem przynosił z powrotem. Niebo stawało się coraz ciemniejsze i w końcu zaczął padać śnieg. Śnieżynki powoli wirowały w powietrzu i opadały na ziemię.
- Sugerowałbym schronienie się gdzieś, zanim zupełnie zacznie sypać - zaproponował Bucky. - Niedaleko jest całkiem przyjemna kawiarnia, zapraszam na kawę - dodał z uśmiechem.
- Oboje zapraszamy - poprawił go Steve. - Przestań zapominać, że tu jestem, Bucky. I naprawdę powinniśmy się pospieszyć zanim nas tu zasypie.
Razem ruszyli przez pokrywający się bielą park.
***
Zajęli stolik niedaleko okna; Dymitrij jak zawsze, gdy Steve i Bucky byli w tym miejscu, leżał przy krześle Barnesa. Rogers razem z Maią poszli złożyć zamówienie, a Bucky razem z Marią zostali przy stole.
- Nie musisz za mnie płacić - powiedziała w końcu kobieta. - To jest nasze drugie spotkanie w życiu...
- A prawda jest taka, że te dwa spotkania pomogły mi bardziej, niż niektóre kilkuletnie znajomości - odpowiedział Barnes. - A poza tym... Podziwiam tych, który potrafią czekać na wracających z wojny.
- Wiesz coś o tym?
- Byłem tym, na którego czekano.
Nie zdążyli podjąć tej rozmowy dalej bo do stolika wrócił Steve razem z Maią. Postawił przed Buckym pucharek śliwkowych lodów, a Barnes od razu się rozpromienił się i pocałował Rogersa w policzek.
Gdy wychodzili z kawiarni, Bucky podał kobiecie złożoną na pół kartkę.
- Jeżeli będziesz potrzebować jakiejś pomocy, czegokolwiek... Zadzwoń - powiedział jeszcze.
- Dzięki - posłała mu uśmiech. Potem Bucky i Steve ruszyli w swoją stronę; przestało już padać, ale miasto było pokryte białym puchem. Barnes splótł z Rogersem dłonie i uśmiechnął się pod nosem. Kto by pomyślał, że dzień, który tak źle się zaczął tak dobrze się zakończy.

Wings of loveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz