XXXIV

925 88 12
                                    

- Nie możecie uznać go za zmarłego! - krzyknął Bucky. Obrzucił ostrym spojrzeniem Fury'ego i dwóch innych agentów Shieldu, którzy z nim przyszli.
- Minął tydzień. Nawet gdyby Pan Rogers przeżył lawinę, nikt nie jest w stanie przetrwać tygodnia pod śniegiem, bez jedzenia i picia - powiedział jeden z nich.
- Opinia publiczna ma prawo wiedzieć, że jeden z Avengers nie żyje - dodał drugi.
- Opinię publiczną gówno to powinno obchodzić - wypluł z siebie Barnes. - Jedyne co potraficie, to oskarżać Avengers o to, że gdy ratowali wasze nic nie warte tyłki, narobili "szkód ekonomicznych". Skoro opinia publiczna, jak to ładnie nazywacie, potrafi tylko oskarżać, to nie ma żadnego prawa, żeby wiedzieć takie rzeczy.
- Shield sprawuje pieczę nad projektem Avengers i ma prawo informować...
- Może i ma, ale nie mamy pewności, że kapitan Rogers nie żyje - rozległ się głos za nimi. Bucky odwrócił się i uspokoił się nieco, widząc Lokiego. Tymczasem czarnowłosy kontynuował.
- Powiem panom więcej. Mamy powody przypuszczać, że jednak przeżył lawinę. Mój brat właśnie przekazał mi ważną informację. Podobno niedługo po zejściu lawiny widziano, jak ktoś zabiera mężczyznę o blond włosach z tamtych okolic.
- Nie mamy pewności, że to kapitan - odpowiedział jeden z agentów.
- Ale nie mamy też pewności, że to nie on. Jak będzie wyglądał Shield w oczach opinii publicznej, jeśli ogłosicie, że Steve Rogers nie żyje, a potem on wróci? - Loki uśmiechnął się nieznacznie.
- Pan Laufeyson ma rację - odezwał się Fury. - Musimy czekać na więcej informacji. Panowie, idziemy.
- No właśnie, won - warknął Barnes.
Dwójka agentów posłusznie ruszyła za Furym do wyjścia z wieży. Bucky podniósł wzrok na Lokiego, który nadal opierał się nonszalancko o framugę drzwi.
- Powiedz mi, że to nie był tylko twój wymysł na szybko, żeby nie ogłosili jego śmierci - powiedział Barnes, a w jego głosie słychać było niemą prośbę.
- Sama prawda - odparł Loki. - Thor mnie powiadomił. Teraz próbuje znaleźć więcej informacji.
Bucky uśmiechnął się, lekko, po raz pierwszy od tygodnia.
- Nazwałeś go bratem, zorientowałeś się chociaż?
- Wiesz... Ta cała sytuacja uświadomiła mi jedną rzecz. Thor może sobie być nadętym idiotą, który uważa się za lepszego ode mnie. Ale wychowywaliśmy się razem i traktuję go jak brata, nawet, jeśli nie chcę tego przyznać. Nie chciałbym go stracić.
- Chociaż jedna dobra strona tej sytuacji - stwierdził Bucky. - Mówiłeś już komuś? O informacjach od Thora.
- Nie, muszę im powiedzieć. Zwłaszcza Tony'emu. Wiesz, że on się obwinia o tę całą sytuację?
- Steve mówił, że on zawsze tak miał. Czuł się odpowiedzialny za całe zło tego świata. Ale nie powinien... Tony jest dobrym człowiekiem.
- Oh, bo się wzruszę - rzucił ironicznie Stark, który wszedł do pomieszczenia. - Mogę poznać powód, dla którego zaczęliście o mnie rozmawiać?
- Mamy nowe informacje od Thora - Loki odwrócił się do niego z lekkim uśmiechem. - Możliwe, że ktoś znalazł Kapitana i go uratował. Mój brat próbuje znaleźć jakieś informacje, gdzie mogli go zabrać... Jeśli to był on.
Tony pokiwał głową.
- Skontaktuję się z nim. Może potrzebuje wsparcia.
- Nie potrzebuje, pytałem. Idź się położyć, Anthony.
- Nie potrzebuję snu. Mój rekord...
- Nie interesuje mnie twój rekord dni bez snu. Chodź, prześpisz się trochę - Loki chwycił go pod ramię, a potem poprowadził do pokoju.
- Od kiedy jesteś niańką moją i Barnesa? - zapytał Tony, gdy Laufeyson zmusił go do położenia się, a potem troskliwie okrył go kocem.
- James to mój przyjaciel, to normalne, że się o niego martwię. A ciebie kocham, Anthony. Naprawdę się dziwisz, że, jak to powiedziałeś, niańczę cię?
- Też cię kocham, księżniczko. Położysz się ze mną?
- Jeśli to sprawi, że grzecznie pójdziesz spać... - Loki uśmiechnął się, a potem położył się obok niego na łóżku. Stark chwycił go za podbródek i pocałował go ostrożnie. Całowali się przez moment, a gdy przerwali, Tony oparł Lokiemu głowę na ramieniu.
- Dobranoc, Anthony - powiedział cicho Laufeyson. Tony nie odpowiedział mu, bo spał już. Loki objął go w pasie ramieniem i sam zapadł w sen.
***
Minął kolejny tydzień, a Thor nie miał żadnych nowych informacji. Właściwie przestał się z nimi kontaktować mówiąc, że odezwie się, jeśli się czegoś dowie.
- Jeśli Steve żyje, to czemu się z nami nie skontaktował? - zapytał Tony'ego i Lokiego Bucky.
- Czy to nie jest oczywiste? - rzucił poirytowany Stark. - Nie było cię tam, nie widziałeś tej lawiny! Pogódź się z tym, Steve nie żyje a szukamy nadal tylko dlatego, że nikt do końca w to nie wierzy i musimy mieć dowód!
Loki posłał Tony'emu karcące spojrzenie, a Bucky cofnął się o krok patrząc na niego. Potem powoli pokiwał głową.
- W porządku - powiedział cicho. - Pójdę się przejść.
- Hej, czekaj! - Tony ruszył w jego stronę, ale Loki przytrzymał go za ramię.
- Niech idzie. Potrzebuje tego.
Bucky zarzucił sobie plecak na ramię, zawołał Dymitrija, a potem zapiął mu smycz i opuścił pomieszczenie.
- Nie musiałeś być taki dosadny - powiedział Loki patrząc na Tony'ego.
- Wiem. Po prostu... Wszyscy jesteśmy zmęczeni tą sytuacją. Wszyscy chcielibyśmy, żeby Steve wrócił. On był też moim przyjacielem - zakończył niemal żałośnie.
- Wiem - Loki otoczył go ramionami.
- A on zachowuje się, jakby tylko on mógł po nim płakać. Jakby tylko dla niego on się liczył. Po prostu nerwy mi puściły. Masz rację, nie powinienem był tego mówić.
- Jamesowi nic nie będzie - powiedział Laufeyson. - Nie zrobi nic głupiego, bo pewnie o to się martwisz.
Tony nie odpowiedział i wtulił się w Lokiego nieznacznie mocniej.
***
Bucky szedł powoli; nie musiał się nigdzie spieszyć. Nie musiał jak najszybciej wracać do wieży ze spaceru z psem, nie czekała na niego żadna nowa wiadomość od Thora. I nie będzie czekała, Stark dosadnie mu to uświadomił. Spuścił Dymitrija ze smyczy a sam usiadł na ławce. Wyciągnął z plecaka odtwarzacz mp3 i słuchawki, które dostał od Steve'a. Rogers nagrał mu prawie trzysta utworów, które, jak mu powiedział, miały mu pomóc zrozumieć dzisiejszy świat.

This is gospel for the fallen ones
locked away in permanent slumber
Assembling their philosophy
from pieces of broken memories

Bucky nie przełączył piosenki, choć podejrzewał, że jej tekst zdołuje go jeszcze bardziej. Po prostu siedział na ławce i patrzył w przestrzeń. Otarł kilka łez, które spłynęły mu po policzku, a gdy piosenka dobiegła końca, gwałtownym ruchem wyszarpnął słuchawki z uszu.
- Dymitrij! - zawołał. Pies posłusznie do niego przyszedł, a Barnes pogłaskał go i uśmiechnął się lekko. Znów zapiął go na smycz, ale nie zamierzał jeszcze wracać. Wyciągnął z plecaka różowy, dziecięcy pamiętnik na kłódkę i sam zaśmiał się z komizmu sytuacji. Najlepszy zabójca Hydry siedzący w parku na ławce z puchatym, różowym pamiętniczkiem. Miał tam wszystkie notatki i wspomnienia dotyczące Steve'a, które znalazły się tam zanim postanowił się schronić w jego mieszkaniu pamiętnego dnia. Bucky ściągnął z szyi ukryty pod koszulą łańcuszek z kluczykiem i otworzył pamiętnik. Zaczął go przeglądać pogrążając się we wspomnieniach. Z zamyślenia wyrwał go dziecięcy głosik.
- Proszę pana?
Bucky podniósł wzrok na stojącą dobre pół metra od niego dziewczynkę, mającą na oko cztery lata.
- Hmm?
- Mogę pogłaskać pieska?
Barnes rozejrzał się i dostrzegł stojącą za dzieckiem kobietę.
- Ta pani to twoja mama? - zapytał, a dziewczynka pokiwała głową. Jej matka najwyraźniej usłyszała, że o niej rozmawia i podeszła do nich.
- No dobrze, możesz podejść, ale jeśli zacznie szczekać, to nie podchodź, okej? - Bucky uśmiechnął się lekko do dziewczynki. Ta wyraźnie się ucieszyła i podeszła bliżej. Dymitrij ożywił się i ruszył w jej stronę, ale Bucky trzymał go mocno, żeby pies nie wystraszył małej. Ta jednak niezrażona podeszła bliżej i przykucnęła przy Dymitriju i zaczęła głaskać miękkie, białe futerko a jej matka podeszła bliżej.
- Mogę usiąść obok pana? - zapytała. Bucky zabrał plecak z ławki robiąc kobiecie miejsce. Ta podniosła leżący obok niego pamiętnik.
- Chyba jakieś dziecko go zostawiło - skomentowała. Bucky potarł kark niemal zawstydzony.
- To akurat moje - powiedział. Kobieta bez słowa oddała mu książeczkę i uśmiechnęła się.
- Ojej, Czemu on ma taką dziwną łapkę? - zapytała nagle dziewczynka podnosząc na Barnesa wzrok.
- Po właścicielu - Bucky zsunął rękawiczkę by pokazać jej metalową dłoń. - Kiedy go znalazłem, już nie miał łapki, pewnie się taki urodził, protezę zrobił mu przyjaciel. Stevie stwierdził, że pewnie dlatego go wziąłem, bo był do mnie taki podobny... - urwał nagle gdy wspomniał Rogersa.
- Mogę zapytać kim jest Stevie?
- Mój chłopak - Bucky odwrócił wzrok czując łzy cisnące mu się do oczu. Dziewczynka porzuciła głaskanie psa i popatrzyła na Barnesa.
- Jest pan smutny? - zapytała, patrząc na niego wielkimi oczami. Bucky potrząsnął głową i zmusił się do uśmiechu.
- Trochę. Ale to nic - odpowiedział.
- Nie chcę, żeby pan pomyślał, że jestem wścibska, ale od razu, gdy pan o nim wspominał, miał pan łzy w oczach... Jeśli on robi panu krzywdę, to musi pan to zgłosić i przestać się z nim kontaktować - powiedziała łagodnie kobieta. Bucky potrząsnął głową.
- Steve nigdy nie podniósłby na mnie ręki - odpowiedział. - Po prostu... Dwa tygodnie temu był z przyjaciółmi w górach kiedy zeszła lawina. Nadal nie ma oficjalnego komunikatu, ale to tyle czasu... To niemożliwe, żeby przeżył, a ja niezbyt sobie z tym radzę.
Właściwie nie wiedział, po co właściwie opowiada o tym obcej kobiecie, ale gdy to zrobił, zrobiło mu się trochę lżej.
- Przykro mi - odpowiedziała. - Ale ja na pana miejscu nie traciłabym nadziei, póki nie znajdą ciała. Cuda się zdarzają, może i teraz tak będzie.
Bucky kiwnął głową i pogłaskał Dymitrija. Pies zaszczekał radośnie i wskoczył mu na kolana. Barnes nie mógł powstrzymać uśmiechu.
- Coś panu dzwoni - poinformowała go nagle dziewczynka. Bucky przeprosił kobietę i szybko odebrał.
- Po co ci w ogóle telefon, skoro i tak go nie odbierasz?!
- Cześć, Tony. Coś się stało?
- Nie wiem, ty mi powiedz! Naprawdę nie mogłeś odebrać? Myślisz, że naprawdę aż tak mi wszystko jedno, co się z tobą dzieje?!
- Nie słyszałem telefonu, nie denerwuj się tak - burknął Bucky.
- Dobra, mniejsza z tym. Gdzie jesteś?
Barnes podał mu namiary na swoją obecną pozycję i usłyszał przekleństwo Starka.
- Dalej nie mogłeś, co? Idź do wejścia, będę po ciebie za piętnaście minut, i lepiej, żebyś tam był - tymi słowami Tony zakończył rozmowę. Bucky westchnął i wsunął telefon do kieszeni kurtki.
- Przepraszam, ale muszę już iść - rzucił, podnosząc się z ławki. - Miło było panie poznać - dodał z lekkim uśmiechem. Potem skierował się w stronę wyjścia z parku by czekać na Tony'ego.
-----
Musiałam tu użyć "This is gospel", po prostu zbyt mi to pasowało (i to wcale nie jest tak, że pisałam ten rozdział słuchając tego na zapętleniu) Swoją drogą uwielbiam motyw rozmowy z kimś obcym w parku/restauracji itp :D
Mam nadzieję, że rozdział się podobał i do następnego ^^

Wings of loveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz