ROZDZIAŁ 11

197 32 107
                                    

CASIE 


Ziewam, leniwie się przeciągając. Zazwyczaj wstawanie nie sprawia mi problemu, jednak dziś muszę to zrobić o wiele wcześniej. Obiecałam Nickowi wspólne bieganie. Wtulam się w pościel, która wydaje mi się bardziej miękka niż zazwyczaj. Przymykam na chwilę oczy, uśmiechając się. Może poradzi sobie sam...

Nie. Powiedziałam, że mu pomogę, to mu pomogę.

Zrywam się z łóżka. Zauważam, że moje "jeszcze pięć minut drzemki", zmieniło się w co najmniej dwadzieścia pięć. Wzdycham. Muszę się bardzo pośpieszyć, albo...

Użyć zegarka.

Ten jeden raz chyba nie zaszkodzi, prawda?

Naciskam guzik na tarczy i wszystko wokół mnie zatrzymuje się.

Przechadzam się po miękkim, trawiastym dywanie, szykując się do wyjścia. Gdy już jestem ubrana w leginsy i szarą koszulkę z neonowymi napisami, mam użyć zegarka, by wszystko wróciło do normy, ale zauważam, że tak się stało już wcześniej bez mojej ingerencji.

Czy to znaczy, że czas działania szansy jest ograniczony?

Schodzę po jasnych, drewnianych schodach, żegnam się ze wszystkimi i udaję w stronę parku. Na zewnątrz spotyka mnie przyjemny, delikatny wiatr. Słońce momentami razi w oczy, ale mi to nie przeszkadza. Podążam tymi samymi, podziurawionymi ulicami co zwykle, jednak wszystko wydaje się być bardziej senne. Po drodze niemalże nie spotykam żadnych przechodniów, a dźwięk samochodów nie zagłusza miłego dla uszu ćwierkania ptaków.

Dlaczego nigdy przedtem nie wstawałam wcześniej?

Ziewam przeciągle.

Już pamiętam.

Gdy znajduję się coraz bliżej umówionego miejsca spotkania, wkrada się we mnie lekki niepokój. A co jeśli Nick się nie zjawi? Może wstałam tak wcześnie na marne?

Kręcę głową i stawiając mocne kroki, udaję się do ustalonego punktu, znajdującego się w parku.

Uśmiecham się pod nosem, widząc, że chłopak już na mnie czeka. Moje kąciki ust jeszcze bardziej się poszerzają , gdy dostrzegam, że wypatruje mnie ze zmrużonymi oczyma, tworząc daszek ze swojej dłoni. Nie byłoby w tym nic zabawnego, gdyby nie fakt, że ma założony full cap daszkiem do tyłu, a okulary przeciwsłoneczne zawieszone na zgniłozielonym T-shircie z kolorowym nadrukiem. Zaczynam mu machać. Nick na ten widok rozpogadza się i odwzajemnia mój gest.

— Hej. To jak, gotowa? — odzywa się, gdy znajdujemy się wystarczająco blisko siebie. Podchodzę do niego, przekręcam mu czapkę tak, aby daszek znajdował się z przodu, następnie zakładam jego okulary przeciwsłoneczne.

— Teraz tak. — Szczerzę się, opierając dłonie na biodrach, a ten zaczyna się śmiać.

— No to w drogę — mówi, przeciągając każdą samogłoskę.

Potem rozpoczynamy bieg. Mój wzrok skupia się na drodze. Światło słoneczne nieśmiało przebija się przez cieńsze gałęzie drzew.  Gdzieniegdzie wśród intensywnie zielonej trawy, nieśmiało kwitną pojedyncze kwiaty. Niechętnie stwierdzam, że o wiele łatwiej dopatrzeć się chwastów, które niestrudzenie przebijają się przez twardy chodnik.

Z chwili na chwilę odczuwam coraz większe zmęczenie. Staram się równo oddychać. Wdech i wydech, wdech i wydech... Spoglądam w stronę Nicka. Kilkakrotnie porusza górą koszulki, zapewne usiłując się nieco ochłodzić. Jednak w jego oczach widzę coś w rodzaju determinacji, chłopak stara nie dawać po sobie znać, że i jego zaczyna dopadać zmęczenie. W pewnym momencie oboje stajemy się ledwo żywi. Gdy już mamy wyraźnie dosyć, z ulgą stwierdzamy, że dystans, który ustaliliśmy sobie na dzisiaj, został pokonany. Zamierzamy go stopniowo zwiększać.

To kwestia czasuWhere stories live. Discover now