Rozdział VII

444 45 7
                                    

Stałem pod drzewem. Tylko tutaj było na tyle dużo cienia, bym mógł być w mojej ludzkiej formie. Okropne Słońce akurat dzisiaj musiało się uwziąć na tą część Japonii. Chociaż z drugiej strony, dzisiejszy dzień przypominał mi tamten - dzień kilkanaście miesięcy temu, w którym to po raz pierwszy spotkałem Mahiru. Kiedy zrobiło mu się żal brudnego sierściucha leżącego na ulicy. Kiedy wziął mnie do swojego domu, nadał imię i przygarnął. Kiedy po raz pierwszy od dawna poczułem troskę o mnie.

Dzisiejszy dzień był podobny do tamtego. Tyle że zamiast pierwszego spotkania było nasze ostatnie pożegnanie.

Pogrzeb Mahiru. Mojego eve. I przyjaciela.

Nie mogłem podejść bliżej. Chociaż nawet gdybym mógł to bym tego nie zrobił. Z chęcią bym stąd uciekł jak najdalej, by nie móc patrzeć na tą zamkniętą skrzyneczkę znikającą pod ziemią*. Ale wiedziałem. Wiedziałem, że chociaż tyle powinienem zrobić. Pożegnać się z odchodzącym na zawsze przyjacielem. Nie uciekać.

Grabarze złapali łopaty i zaczęli zasypywać niewielki dół. Wszyscy zaproszeni zaczęli odchodzić. Został tylko wujek Mahiru oraz ja. Stałem ciągle w tym samym miejscu, przeklinając piekące Słońce oraz własną bezsilność.

Po jakimś czasie zamieniłem się w kota i podszedłem do, przed chwilą ustawionego, nagrobka. Tōru spojrzał w dół, na mnie. Wydawał się zaskoczony.

- Kuro, tak? - powiedział cicho, kucając. - Przykro mi, twój właściciel odszedł. Chyba powinienem wziąć cię do siebie, ale... Nie mogę... Proszę, wybacz mi... - w tym momencie z jego oczu popłynęły łzy, które skapnęły na suchą ziemię.

Patrzyłem się na niego w milczeniu, nic nie robiąc. Po chwili jednak cicho miauknąłem i dotknąłem łapką kolana mężczyzny. Spojrzał na mnie, niemrawo się uśmiechając.

- Mądry z ciebie kotek, Kuro - stwierdził, znowu wyglądając, jakby się miał rozpłakać. Przetarł oczy wierzchem dłoni, po czym się podniósł. - Chyba będę się już zbierać. Żegnaj, Kuro. Musisz sobie znaleźć nowego właściciela, pamiętaj. Żebyś nie musiał być samotny - miałem wrażenie, że mówił to także do siebie. Po tych słowach Tōru skierował się w kierunku głównej bramy cmentarza.

Odwróciłem się przodem do nagrobka. Prosto usiadłem i spojrzałem na napis:

"Shirota Mahiru
ur. 7 lipca 1997
zm. 20 maja 2014

Byłeś naszym Słońcem,
Teraz jesteś cieniem..."

Jakby na potwierdzenie wyrytych słów, naraz niebo pokryły chmury tak, że okolica pogrążyła się w cieniu.

Żegnaj, Mahiru.

Już nigdy się nie spotkamy.

*

Obudziłem się, słysząc dziwny szum. To Sadao udało się zrobić coś ze swoją chustą, co wywołało silny podmuch powietrza. Poczułem miły wiaterek, który odpędził smutek wywołany snem o przeszłości. Mimo że jeszcze przed chwilą byłem przygnębiony, z moich oczu nie poleciała ani jedna łza. Czułem się dziwnie pusty. I pewnie długo trwałbym w takim stanie, gdyby nie uradowany głos mojej nowej eve:

- Widziałeś, Kuro-san? Udało mi się!

Na dźwięk mojego imienia, poczułem skurcz w piersi. Nosiłem je zaledwie przez niecały rok, a mimo to tak bardzo zdążyłem się do niego przywiązać. Nadal nie mogłem przyzwyczaić się do tego, że tym razem otrzymałem je od Sadao i że teraz to ona woła je z uśmiechem.

- Nie widziałem - odpowiedziałem szczerze, uśmiechając się pod nosem. Przeciągnąłem się, szeroko ziewając.

- Ech, tak myślałam... Więc teraz patrz uważnie!

- Tak, tak...

Zgodnie z poleceniem, skupiłem wzrok na dziewczynie i uważnie śledziłem każdy jej ruch. Najpierw zawiązała chustę na szyi, potem szybko ją szarpnęła, dzięki czemu przybrała kształt półksiężyca, a następnie rzuciła ją w kierunku drzew, gdzie przeleciała przez jeden pień, po czym wbiła się w drugi. Czarny materiał szybko wrócił do dłoni jego właścicielki, a przecięty pień pierwszego drzewa zaczął się powoli zsuwać.

- Ciekawe... - mruknąłem pod nosem, podniósłszy się.

- Co nie?? A popatrz też na to! - to powiedziawszy, Sadao wyciągnęła przed siebie rękę z chustą, przez co materiał się wyprostował, tworząc coś na kształt prostokątnej tarczy. No, coś bardziej pożytecznego. Bo coś czuję, że ta dziewczyna raczej nie byłaby w stanie nikogo skrzywdzić. Chociaż, kto wie...?

- Doskonale ci poszło, Sadao-chan. I to w tak krótkim czasie! - powiedział Lily, uśmiechając się, jak zwykle zresztą.

W tym momencie moja eve drgnęła i szybko sięgnęła do kieszeni, wyciągając z niej telefon. Spojrzała na wyświetlacz i krótko krzyknęła.

- Już tak późno?! Musimy wracać, Kuro-san! Jeszcze kolacji nie zrobiłam!

Tylko o to jej chodziło? Ech... Zupki chińskie się zrobi i po problemie... Właśnie...

- Sadao... - zacząłem, zwracając tym uwagę dziewczyny. Spojrzała się na mnie. - Obiecałaś mi kupić błyskawiczny ramen, jeśli założę tamten garnitur... - przypomniałem o złożonej mi wczoraj obietnicy. Chyba o niej zapomniała, bo uderzyła zaciśniętą na telefonie pięścią w otwartą dłoń i znowu krótko krzyknęła:

- No tak! Wybacz, Kuro-san, zapomniałam. W takim razie co ty na to, by zjeść dzisiaj ramen na kolację?

- Jestem za... - odpowiedziałem, ziewając. No i jestem śpiący... Znowu ziewnąłem.

- To my już byśmy się zbierali - powiedziała Sadao, zwracając się do Misono i Lily'ego. - Bardzo dziękuję za pomoc, Lily-san, Arisuin-san - ukłon. Przewidywalny człowiek z tej mojej eve, haha...

- Ależ nie ma za co, Sadao-chan - odparł All of Love. - Jakbyś czegoś potrzebowała, to zadzwoń lub napisz - wręczył dziewczynie karteczkę, którą ta schowała od razu do kieszeni.

- D-do widzenia, Sadao. Pozdrów Tetsu, okey? - powiedział fioletowowłosy, lekko się zacinając.

- Tak! A teraz musimy się już pożegnać, bo nam sklepy zamkną! Do widzenia! Chodź, Kuro-san!

- Idę, idę...






*nie znam japońskiego sposobu pochówku, ale zakładam (wzorując się chociażby na Ao no Exorcist czy Barakamonie) że pod nagrobkiem na cmentarzu znajduje się coś na kształt urny z prochami...? Tak więc stąd ta "skrzyneczka znikająca pod ziemią" ;) Sorry, jeśli się mylę i komuś to przeszkadza 🙇

No i koniec ( ̄▽ ̄) Nie za ciekawe zakończenie, no ale już więcej nie wymyślę w tym rozdziale 😜

Tak więc do następnego!

Znowu zostałem "Kuro" (SerVamp)Where stories live. Discover now