Rozdział 6

1.5K 216 55
                                    

Leżał na kanapie, pogrążony we własnych myślach. We wspomnieniach, które są niezmienne. Tak samo bolą, to samo się w nich znajduje. Zawsze ten sam moment, który rani jego serce. Powoli usiadł, spojrzał na swoje przedramiona. Gładkie, blade, bez żadnych blizn czy ran. Wyglądające tak niewinnie. Jedyny fragment jego ciała, którego nie dotknęły żadne okrucieństwa. Wręcz cnotliwy, bezbronny niczym małe dziecko. Choć i ono dorośnie. Na nie także przyjdzie czas. Przeniósł po chwili wzrok na rodzinną fotografię. Na zdjęcie, z którego nie znikną uśmiechy. Zostaną na zawsze, nie zmniejszą się nawet o milimetr. Nie do pokonania, tak samo szerokie, jak zawsze, z pozoru nieszkodliwe. A jednak za każdym razem robią kolejny ruch łopatą, by wykopać odpowiednią dziurę dla Jimina. By w końcu wrzucić go tam i z niezmiennym uśmiechem zakopać.

— Moja śliczna — powiedział cicho, przyglądając się małej dziewczynce. — Chcesz, bym dopilnował, by Cię pamiętano? Chcesz, żeby wszyscy się dowiedzieli? Pragniesz tego, prawda? Bo wiesz, że gdy odpowiednie osoby dostaną taką informację, zostanę ukarany na mocy prawa. Jednak muszę Cię zawieść, moja miła. Nie boję się więzienia. Nie boję się piekła, bo to mój drugi dom. A śmierć to moja matka, która została kochanką prawdziwego Szatana. Jestem potworem, który będzie panować nad piekłem. Który umrze, roztrzaskując sobie czaszkę. Wiesz, kiedy to się stanie, prawda? Gdy będę w stanie pociągnąć za spust. Gdy będę gotowy. Gdy już wszystkich stracę. Gdy wszystkich mi zabierzesz ze swoją matką, sprawiedliwością. Śmieszny zbieg okoliczności, prawda? Jesteśmy z tej samej matki, z tego samego ojca, a jednak tak się różnimy. Jak widać, nie zasłużyłem by żyć w raju, a by torturować takich samych potworów, jak ja. Chociaż tam będę czuł się wyższy. Nie będę na dnie, a na szczycie. Ale wiesz, jaki będzie tego minus, aniołku? Że im wyżej będę, tym szybciej się stoczę.

Analizował wszystko, co powiedział. Zdawało mu się, że mówił w sposób, jakby recytował swój ulubiony fragment książki. To był tylko dowód, że uwielbiał czytać. Wpatrywał się jeszcze chwilę w dekorację wiszącą na ścianie, nie mówiąc ani słowa. Niepokojąca cisza opanowała całe mieszkanie, pochłaniając właściciela. Niezdolnego do głośniejszych oddechów. Oplątanego niewidzialnym sznurem, który tnie jego skórę bez zawahania. Jednak udało mu się uwolnić. Powoli zsunął swoje spodnie do kolan. Spojrzał na swoje uda. Piękne blizny ozdabiają tę część ciała, układając się w różne kształty. Zupełnie jak chmury, dla każdego będą wyglądały inaczej.

Podniósł dłoń i z całej siły uderzył nią w nagie prawe udo. Patrzył, jak miejsce uderzenia robi się czerwone. Nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Powstrzymywał krzyk, cierpiąc w milczeniu. Umierając w przerażającej ciszy. Spadając na dno, oddając się równocześnie w szpony demonów. Kolejne uderzenie, a po nim następne. Równie silne, co pierwsze. Przestał, gdy jego skóra straciła swój naturalny kolor. Teraz była czerwona, w niektórych miejscach wręcz sina.

Uśmiechnął się delikatnie i z powrotem się ubrał. Chciał zrobić sobie herbety, by się poparzyć. Nieświadomie się ukarać. Jednak przerwał mu w tym dzwonek do drzwi. Bez zawahania otworzył i wpuścił do środka Jungkooka z uśmiechem. Nie ukrywał nawet, że był on sztuczny, wymuszony. Nie lubił bawić się w szczęśliwego chłopca.

— Nie uśmiechaj się w ten sposób. To przerażające — oznajmił Jeon, wchodząc do salonu.

— Więc o czym chciałeś porozmawiać?

— Czyli mam nie udawać, że wpadłem na herbatkę?

— Stracisz tylko czas, który na pewno jest cenny. Przecież z każdą sekundą jesteśmy bliżej śmierci!

— To prawda. A więc przyszedłem, żeby dowiedzieć się, co jest z Tobą nie tak.

— Wszystko ze mną w porządku.

— Coś ukrywasz. Coś, co musi Cię bardzo boleć.

— Ty też masz swoje tajemnice. Nie wypytuję o nie, prawda? Dlaczego nie możesz wziąć przykładu?

— Bo jestem ciekawskim dupkiem, który nie odpuści, póki się nie dowie — uśmiechnął się złośliwie.

— Nieładnie tak o sobie mówić.

— Nie udawaj, że traktujesz siebie, jak księcia.

— To też zauważyłeś? — zdziwił się Park. Nie doceniał go.

— Powiedzmy. Może będzie Ci łatwiej, jak ja zacznę, co?

— Niczego się ode mnie nie dowiesz, ale skoro chcesz, nie krępuj się!

— Hm... Więc miałem może... pięć lat? Jakoś tak. Miałem problemy finansowe. Moja matka straciła pracę, zaczęła się nad sobą użalać, a ja, jak i mój brat, często żyliśmy na samej wodzie. W końcu miałem tego dość i zacząłem kraść. Chodziłem do osiedlowego sklepu, chowałem coś do kieszeni i uciekałem do domu. Nie chciałem, by mój brat i matka byli głodni. Sam często nic nie ruszałem. Przyznaję, brzydziłem się tym jedzeniem. Tym, w jaki sposób je zdobyłem. No cóż, byłem dzieckiem, ale wiedziałem, co jest złe. Jednak w końcu mnie złapano. Opowiedziałem o mojej sytuacji i wybłagałem, by nie mieszać w to policji. Powiedzmy, ze odpracowałem wszystko i później dostawałem jedzenie. Nie robiłem nic wielkiego, bo miałem w końcu pięć lat. Układałem, segregowałem, podawałem. Za dwie godziny dostawałem chleb, jeżeli nie został wykupiony. To i tak zadowalające, nie? Ale teraz jest już dobrze.

Park zaniemówił, wpatrzony w swoje dłonie. "Ale teraz jest już dobrze". Wiedział, że jego opowieść tak by się nie skończyła. To nie byłyby jego ostatnie słowa,a raczej pierwsze. "Kiedyś było dobrze."

Jungkook patrzył na gospodarza, mając nadzieję na jakiś komentarz, czy chociażby spojrzenie. Jednak nic takiego nie nastąpiło. Jimin nadal siedział w tej samej pozycji z takim samym wyrazem twarzy. Zupełnie, jakby był zwykłą rzeźbą. Czekał, aż wykona jakiś ruch. Miał wrażenie, że nawet nie mrugał. Coś musiało w nim pęknąć. Coś, co powstrzymywało go przed wyznaniem prawdy. Jednak ostatkami sił jej chronił. Z pustym wzrokiem, nienaturalnie bladą twarzą Jeon powoli wstał i westchnął.

— Dziękuję, że mnie wysłuchałeś. Skoro nie masz nic do powiedzenia, pójdę już — ruszył w kierunku wyjścia z salonu. Nie spieszył się, podziwiając rodzinną fotografię na ścianie.

— Miałem dziesięć lat — odezwał się nagle Jimin.

Musiał się odezwać. Jungkook mówił wszystko z taką łatwością... Jakby to, o czym opowiadał, w ogóle się nie wydarzyło. A może naprawdę to tylko fikcja? Nie było to dla niego wtedy ważne. Imponowało mu, że nie wahał się, mówił to bez niepotrzebnych emocji. Też chciał taki być. Jednak wiedział, że chęć wyżalenia się, nie przyniesie oczekiwanych skutków. Ale było za późno, stracił siłę. Musiał się chwilowo poddać, by zacząć walczyć od nowa. Lub na zawsze stać się tylko obserwatorem. Bez prawa głosu, własnego zdania.

Jeon zatrzymał się i powoli odwrócił głowę, stając bokiem do Parka.

— Mówiłeś coś?

— Miałem dziesięć lat, gdy zostałem mordercą.

Unfinished story ⚛ j.jk+p.jmOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz