Rozdział 6

17 1 3
                                    

- Nie, nie, nie! To nie może się dziać! - odbiegłem od okna. Za późno. Widzieli mnie. - Co robić? - mówiłem sam do siebie i ponownie wyjrzałem przez okno, jakby z nadzieją, że teraz przed moim domem nikogo nie będzie.  Ale nie. Byli jeszcze bliżej. Gorączkowo rozmyślałem co teraz. Nie mogą mnie zabrać z powrotem do sierocińca. Dopiero co dałem stamtąd nogę! I musze odnaleźć siostrę. Nie zabiorą mnie nie tym razem. Podbiegłem do drzwi, w które już ktoś pukał. Za późno, cholera miałem zamknąć je na klucz.

- Otwierać! - krzyknął policjant. Chwilę stałem oddychając szybko. Zrobiłem kilka głębokich wdechów na uspokojenie i uchyliłem drzwi.

- Tak...? - spytałem niepewnie.

- Mick Corey Dextor? - spytał gliniarz.

- Tak, to ja. Ale ja nic złego nie zrobiłem! - zaoponowałem.

- Oczywiście, ucieczka z sierocińca, narażanie życia własnego i kanara pociągowego oraz chore omamy jedenastoletniego dziecka to nic złego, chłopcze. - odparł z sarkazmem. - Pójdziesz z nami. - wyciągnął rękę, by mnie złapać. Szybko się cofnąłem.

- Nigdzie nie idę. - oznajmiłem spokojnie, acz stanowczo.

- Nie utrudniaj tego, mały. Nie uważasz, że dość masz już problemów? - spytał wyciągając ponownie rękę na co ja znowu się odsunąłem.

- Nie słyszał Pan? Nigdzie z Panem nie pójdzie. - odezwał się kobiecy głos za plecami funkcjonariusza. Policjant odwrócił się,  jednocześnie pozwalając zobaczyć mi kobietę, która mu przerwała. Wzdrygnąłem się lekko ze strachu i zdziwienia w jednym.

- P-pani Healy? - wyjąkałem.

- Spokojnie Mick, jesteśmy po twojej stronie. - odpowiedziała poważnie patrząc na mnie. Następnie zwróciła swój wzrok na policjanta. Jej wyraz twarzy z pogodnej i radosnej momentalnie zmienił się w surową i pełną złości. - Jak Panu nie wstyd zmuszać biedne dziecko do czegoś czego ono nie chce?! - niemal wykrzyczała mu w twarz.

- Takie dostałem rozkazy. Proszę nie przedłużać, bo założę Pani sprawę za utrudnianie śledztwa i zniewagę sierżanta na służbie. - powiedział chłodno.

- Nie musi się Pan chwalić tytułami. Są zbędne. Będę Pana traktować jak normalnego człowieka, a nie jakiegoś wyuzdanego przydupasa Wielkiego Pana Wszystko Wiem Najlepiej. - dołączył się inny kobiecy głos. Tym razem już się nie zdziwiłem. Pani Medlock dumnie kroczyła trawnikiem ze swoją ukochaną torebką w kotki i... Giną. Uchyliłem bardziej drzwi i uśmiechnąłem się patrząc na przyjaciółkę. Gina od razu, gdy mnie zobaczyła puściła się biegiem krzycząc "Mick!"  i rzuciła mi się na szyję. Odruchowo ją przytuliłem.

- Tęskniłam - szepnęła. - Ale jeszcze przenigdy nie słyszałam, żeby ciocia tak brzydko mówiła. - zachichotała mi do ucha na co przeszedł mnie lekki, ale przyjemny dreszcz. Policjant zbliżył się do nas. Odstawiłem Ginę na ziemię (była ode mnie dużo niższa i gdy rzuciła mi się na szyję nie dosięgała do podłogi). Zasłoniłem ją.  Zanim jednak którekolwiek z nas zdążyło powiedzieć choć słowo Pani Medlock, Pani Healy i jej mąż zasłonili nas biorąc cię pod ramiona.

- Po moim trupie! - krzyknęła Pani Medlock, a reszta jej zawtórowała.

- Proszę się odsunąć! - krzyknął i skinął głową na innych policjantów. Żaden się nie ruszył! - Co z wami? Mamy wypełniać rozkazy! Za to nam płacą! - krzyczał sierżant. Poczułem jak Gina wierci się za mną i przeciska obok mnie. Zanim zdążyłem ją powstrzymać wybiegła na dwór, kopnęła funkcjonariusza i wykrzyczała do reszty ze łzami w oczach :

- Jeśli macie zabrać Micka to musicie mnie najpierw pogrzebać! On będzie szukał siostry, co byście zrobili, gdyby wasze rodzeństwo gdzieś zaginęło?! Ludzie, nie macie serca! - pośród policjantów rozniosły się gorączkowe szepty.

- Mamy tylko wziąć chłopca! - krzyknął funkcjonariusz, masując obolałe kolano.

- Ta mała mądrze gada jak na swój wiek. Zostaw go! - odkrzyknęli. Policjant się zmieszał i patrzył to na mnie i mój "mur" to na kolegów, cały czas otwierając usta i nie mogąc wykrztusić ani słowa. W końcu machnął ręką i lekko utykając wrócił do radiowozu. Nie mogłem uwierzyć, ale... udało się!  Patrzyłem chwilę z uśmiechem na ustach, w szoku za odjeżdżającymi pojazdami. Z zamyślenia wyrwała mnie drobna rączka, obejmująca moją. spojrzałem na Ginę, która uśmiechała się do mnie promiennie. - Udało się... - powiedziała cicho, a łzy szczęścia spływały jej po policzkach.  Otarłem je szybko i bardzo mocno ją przytuliłem. I pewnie nadal bym przytulał, gdyby nie fakt, że ze śmiechem zaczęła mówić :

- Mick, udusisz mnie!

- Wybacz. - zarumieniłem się i ją puściłem. Stała chwilę i wpatrywała się we mnie swoimi błyszczącymi oczkami.

- Wiedziałam, że ci się uda - powiedziała z dumą.

- Nie, to tobie się udało - zaśmiałem się i szturchnąłem palcem jej nosek. - Dziękuję Pani Medlock, Państwu Healy - skinąłem kolejno wszystkim głową z wdzięcznością. - Mam nadzieję, że nie chowają Państwo do mnie urazy... - zacząłem zmieszany, patrząc na Cloe.

- Ależ kochaniutki, niczym się nie przejmuj, rozumiemy. - zaszczebiotała. Potem odwróciła się i rzucając krótkie ' Miło było was poznać!" wsiadła z mężem do samochodu i odjechali razem. Zaprosiłem Panią Medlock i Ginę do domu. Miałem tylko trochę herbaty i jakieś cistka, które dostałem od pana Myers'a.

- Mick, jak sobie poradzisz? - spytałam Gina.

- Jakoś to będzie - uśmiechnąłem się. - Pan Myers zatrudnił mnie w sklepie. Jedzenie będę dostawał za darmo, a za zarobione pieniądze będę kupował sobie ubrania.

- A... co ze szkołą? - dodała opiekunka.

- Ja... nie wiem. Chyba zrezygnuję z niej. Będę szukał Rose, to jest dla mnie teraz najważniejsza sprawa.

- Rozumiem... Gina, musimy iść. Po zwolnieniu Johanny została tam tylko pani sprzątająca.

- Jeszcze chwilkę proooszę! - zaczęła prosić.

- Zwolniła Pani Johanne?

- Za to, że zadzwoniła na policję i powiedziała im gdzie jesteś. I za to, że uderzyła Ginę.

- Ja ją potem odprowadzę, obiecuję, ale niech zostanie jeszcze chwilkę. Chcę z nią porozmawiać.

- Ah ... no dobrze. W takim razie ja idę. - wstała. Odprowadziłem ją do drzwi.

- No, Gina, musimy pogadać.


           

Wyrzutek [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz