Rozdział 3

15 1 0
                                    

Zszedłem powoli z drzewa i sprawdziłem, czy Rubi'emu nic się nie stało. Miauknął do mnie jakby z pretensjami, gdy zajrzałem do kieszeni.
- Przepraszam. Nie dąsaj się tak.
Kotek jeszcze tylko przez chwilę na mnie patrzył, a potem zamknął swoje małe ślepka i znowu zasnął.
- Serio?  Też chciałbym tak szybko zasypiać! - pokręciłem głową z niedowierzaniem. - No dobra, chodźmy. Długa droga przed nami. - rzuciłem i powolnym krokiem ruszyłem przed siebie.

Sierociniec

- Ale to jeszcze dziecko!  Mały, zagubiony chłopiec. Musimy go znaleźć. Przecież za coś takiego Państwo Healy i my możemy trafić do więzienia!  Opamiętaj się!  Kto potem zajmie się tymi wszystkimi, innymi sierotami jak nie my? - spytałam panią Medlock.
- On sam poradzi sobie lepiej niźli z nami.  To mądry, odpowiedzialny chłopiec. Ja w niego wierzę. Czyż nie jesteś tego samego zdania? - spytałam.
- Może i tak, ale to nie zmienia faktu, że ty spędziłaś z nim najwięcej czasu i tobie najbardziej zaufał. Policja będzie cię wypytywać. - chwyciła za telefon i zaczęła wbijać numer. Szybkim ruchem zabrałam jej komórkę.
- Nie denerwuj mnie. Ani się waż wzywać policji!
- Boisz się, że cię zamkną?
- Nie. On miał powód, żeby uciec i ja ten powód znam. Nie pozwolę, by znowu tutaj wrócił skoro tego nie chce.
- Skoro tak bardzo się tym przejmujesz to dlaczego mu nie pomożesz?
- Mick poradzi sobie sam. Prosił, by nikt się nie wtrącał.
- No dobrze. Nie wezwę policji tylko oddaj mi telefon. - z niepewnością oddałam jej urządzenie. Mam co do tego złe przeczucia.

Mick

Długi marsz bardzo mnie zmęczył. Usiadłem ciężko na ziemi i wyjąłem butelkę picia oraz drożdżówkę z dżemem i zacząłem jeść. Z kieszeni odezwał się mój mały przyjaciel. Szybko go wyciągnąłem i położyłem sobie na kolanach.
- Głodny?  - spytałem i nie czekając na potwierdzające miauknięcie urwałem kilka drobniutkich kawałeczków drożdżówki oraz nalałem wody do zakrętki. Zwierzątko łapczywie zajadało podany "posiłek" i jednym haustem wypiło zawartość zakrętki, którą systematycznie uzupełniałem, zajadając prowiant. Dopiero teraz zauważyłem jak bardzo maleństwo było wygłodzone!  Mogłem bez problemu policzyć maleńkie żeberka, które aż prześwitywały spod krótkiego, sterczącego futerka. Kociak miauknął z zadowoleniem i przeciągnął się, wbijając mi pazurki w kolana.
- Ojć... Nie rób tak. Małe te pazurki, bo małe, ale ostre jak sto pięćdziesiąt!  - zaśmiałem się. Rubi stanął na dwóch, tylnych łapkach i patrząc na mnie swoimi wielkimi jak spodki, zielonymi oczami zaczął w uroczy sposób poruszać noskiem. Położył przednie łapki na moim obojczyku, a ja poparłem jego tylnie na mojej dłoni. Kocię otarło się o mój podbródek i wtuliło w moją kurtkę, głośno mrucząc.
- Słodki jesteś - przytuliłem je. - I nawet potrafisz uroczo podziękować!  Zobaczysz, jak już będziemy mieszkać razem, na stałe, w moim domu to niczego nie będzie ci już brakować.

°°°°°

Po długim marszu, nareszcie, zza drzew, wyłonił się mój pierwszy dom. Z wielką radością, mimo wszechogarniającego zmęczenia biegiem puściłem się przed siebie. Głęboko oddychając, wyciągnąłem rękę w stronę klamki. Po raz pierwszy jednak się zawahałem. Czy dobrze robię?  Przecież... to nie  to samo bez rodziców... Bez Rose. Moja biedna kruszynka. Taka bezbronna. Przymknąłem oczy i biorąc głęboki wdech, otworzyłem drzwi. Powolnym krokiem wszedłem do domu. Minął przeszło rok odkąd byłem tu ostatni raz. O dziwo w przedpokoju ani w kuchni nie było ciał rodziców. Ktoś musiał je stąd zabrać. Albo już się rozłożyły. Pogrzebu nie mięli. Wiedziałbym o tym. Nagle poczułem przytłaczający ciężar smutku na swoich barkach, a pojedyncze łzy skapnęły na podłogę. Otarłem je wierzchem dłoni i z bagażem ruszyłem po schodach na górę, do mojego pokoju. Wszędzie panował bałagan. Meble otulone były grubą warstwą kurzu. Zostawiłem torbę i zszedłem na dół. W salonie leżały porozbijane ramki na zdjęcia. Właśnie. Ramki. Zdjęć nie było. Podniosłem je i obejrzałem. Poobdrapywane i połamane w niektórych miejscach. Spojrzałem na drzwiczki od schowka na środki czystości. Wszystko nadal tam było. Ponadto większość środków miała wciąż dobrą datę ważności. Szybko pozbierałem potrzebne rzeczy i wziąłem się do pracy, zaczynając od ścierania kurzy, poprzez zamiatanie i mycie podłóg i okien. Gdy skończyłem, kilka godzin później, zmęczony padłem na kanapę i niemal od razu, wyczerpany, usnąłem.

???

Wrócił. Wrócił do swojego domu. Bez niej. Ale dlaczego?  On, by jej nie zostawił. Nigdy nie naraziłby jej na niebezpieczeństwo. Szkoda tylko, że nie wie, iż ona jest winna wszystkiemu. Co się stało, że nie ma jej tutaj?  Nie ma jej z nim? Cały czas rozmyślałem, patrząc przez okno na śpiącego chłopca. Nagle na parapet wskoczył jego mały kotek i bacznie mi się przyglądał. W pierwszym odruchu chciałem go zabić. W końcu to świadek, ale powstrzymałem się. Przecież on nic nie powie. W dodatku lubiłem zwierzęta, były moimi jedynymi towarzyszami. Zawsze też mnie wysłuchiwały. Tym razem tylko odwróciłem głowę i odszedłem. Nie są razem... Ale napewno ona żyje. Teraz go zostawię... I poczekam... Aż znów będą razem.

Sierociniec

Głupie babsko!  Czy ona NAPRAWDĘ uważa, że ten mały chłopiec przeżyje bez opieki?  I w dodatku odnajdzie siostrę!  Pff... Też mi opiekunka. Powszechniej wiadomo, że Rose spłonęła w ich domu, gdy ktoś go podpalił. Jeśliby przeżyła to też byłaby w szpitalu. Zastanawiające jest tylko to, że nie znaleziono jej ciała. Jeszcze raz spojrzałam na gazetę. Nagłówek głosił :

Pożar w Brooksweil

W małym miasteczku Brooksweil ostatnio działo się wiele dziwnych rzeczy. Począwszy od dzieci znikających w lasach, aż po dziwne obrazki, rozwieszone na drzewach przy wejściu do boru. Ostatnio jednak z niewyjaśnionych przyczyn ogniem zajął się piętrowy dom jednorodzinny, w którym wtenczas przybywało dwoje dzieci. Jak narazie znaleziono tylko chłopca, którego od razu przewieziono do szpitala w Queweeton. Miał poparzoną skórę na rękach i nogach. Przebywał w szpitalu stosunkowo długo, a jego stan był ciężki. Mimo wszystko ciała jego siostry wciąż nie odnaleziono.

Nie... On sobie sam nie poradzi. Krążyłam po pokoju z niepewnością spoglądając na drzwi. Szybkim ruchem zamknęłam je na klucz. Wykręciłam szybko numer 997 i czekałam, aż odbiorą. Po krótkim czasie w słuchawce odezwał się głos :
- Halo?
- Dzień dobry. Chciałabym zgłosić zaginięcie chłopca...

Hej,
Bardzo was przepraszam za brak rozdziałów, ale nie miałam ani weny ani chęci, a poza tym nauka mnie wykańcza. Dla tych którzy jeszcze nie wiedzą : planuję udostępnić tutaj moją książkę. Potrzebuję niejako waszej "zgody" ,bo nie wiem czy będziecie chcieli ją czytać. Rozdziały będą dłuższe i będzie ich dużo.  Co wy na to?

Wyrzutek [ZAWIESZONE]Where stories live. Discover now