Rozdział 5

10 1 1
                                    


Odwróciłem wzrok od okna i udałem się do salonu. Hm... telewizji nie pooglądam, bo nieopłacone. Ah... i co tu porobić? Usiadłem na wygodnie kanapie, a Rubi wspiął się na nią i zaczął się do mnie łasić. Podrapałem go trochę pod bródką i za uszkami.                                            

- Będzie się nam tu strasznie nudzić. - zamyśliłem się.  Rubi ułożył się na moich kolanach i  zasnął.


 Sierociniec

- Nie rozumiem, jak mogłaś to zrobić?! Wyraźnie ci powiedziałam, co o tym myślę! - krzyczałam na Johanne. - Dlaczego nie posłuchałaś? - spytałam już spokojniej.

- Jak to dlaczego? Żeby go chronić! To jeszcze dziecko. Mówiłam ci, że sobie nie pora...

- Jak możesz tak mówić skoro nawet dobrze go nie poznałaś? - przerwałam jej w połowie.

- Ależ poznałam! Te kilka miesięcy wystarczyło.

- Nie chrzań. Nawet raz nie zaglądnęłaś do jego pokoju, nie porozmawiałaś, nie pomogłaś w lekcjach. Co ty o nim możesz wiedzieć, skoro cała twoja wiedza na temat Micka opiera się na karcie opieki socjalnej i wycinku z gazety?

- Hamuj się. I używaj odpowiedniego słownictwa. Gina tutaj jest.

Obejrzałam się. Faktycznie. W drzwiach stała mała dziewczynka z długimi włosami w odcieniu ciemnego blondu, jasnobrązowymi oczami, trzymająca w ręku pluszowego, białego króliczka - Pana Mourisa. Miała drobne, smukłe ciałko i była rok młodsza od Micka. Gina była jego jedyną koleżanką w sierocińcu. Znali się już wcześniej. Jej rodzice zostawili ją przed drzwiami sierocińca, gdy się urodziła. Nigdy nie dowiedzieliśmy się dlaczego to zrobili. Nigdy nie chcieli też szukać jakiegokolwiek kontaktu z córką. Gina stała wpatrzona we mnie.

- Ciociu, policjanci chcą z tobą rozmawiać. - zwróciła się do mnie. Tutaj dla wszystkich byłam "ciocią".

- Już idę. - rzuciłam ostatnie ostrzegawcze spojrzenie Johanne i wyszłam. Przy wyjściu poczułam jeszcze jak drobna rączka Giny chwyta moją koszulkę. Odwróciłam się.

- Ciociu... chodzi im o Micka?

- Tak, kochanie. - odpowiedziałam smutno. Nie ma sensu jej okłamywać.

- Nie mów im. Nie mów gdzie on jest. Proszę - trzymała mnie dalej, a łzy zaczęły zbierać się w jej błyszczących oczkach.

- Oczywiście, że im nie powiem, nie płacz, malutka, bo i ja się rozpłaczę. - powiedziałam drżącym głosem i otarłam łezki z policzków dziewczynki.

- Przepraszam, idź ciociu, tylko pamiętaj : ciii...- przyłożyła wskazujący paluszek do ust.

- Ciii...- wykonałam ten sam gest i puściłam jej oczko. Wyszłam na dziedziniec przed placówką. Od razu podszedł do mnie policjant i zaprosił mnie do radiowozu. Wsiadłam bez oporów i po chwili byliśmy już na komendzie. Szliśmy długim, żółtym korytarzem, aż dotarliśmy do odpowiednich drzwi. Byłam spokojna, stres mnie nie zżerał.  Policjant polecił mi usiąść, co wykonałam bez wahania.

- Dobrze... - zaczął, przygotowując jakieś papiery. - Co Pani wie o Micku Dextor?

- Mick ma jedenaście lat i był w moim sierocińcu jakieś pół roku. Jego rodzice nie żyją. Jest to obrotny, zaradny i odpowiedzialny chłopiec.

- Dobrze...- zanotował . - Podobno miał również siostrę, która zginęła w porzaże, ale o tym Pani nie raczyła wspomnieć. Dlaczego?

- Rose żyje, proszę Pana.

Wyrzutek [ZAWIESZONE]Onde as histórias ganham vida. Descobre agora