II

1.9K 160 93
                                    


Piec. Zardzewiały. Jeden. Powrót do domu. Bucky miał wrażenie, że słyszał te słowa wyraźnie, jakby ktoś szeptał mu je wprost do ucha. Poczuł, jak jego metalowa dłoń unosi się niemal bez jego zgody.

- Nie! Przestań! - krzyknął chcąc uciszyć cichy głos szepczący te przeklęte słowa. Potrząsnął głową, jakby chcąc przerwać trans, w który wpadł i dopiero wtedy otworzył oczy. Siedział okrakiem na biodrach Steve'a, metalową dłoń miał zaciśniętą na jego szyi a drugą uniesioną jak do ciosu. Zmarł, a potem cofnął się gwałtownie niemal spadając z łóżka. Blondyn podniósł się i w ostatniej chwili chwycił Bucky'ego za nadgarstek.

- O tym właśnie mówiłem! - krzyknął Barnes wyrywając rękę z uścisku. - Mogłem cię zabić!

- Nie tak łatwo mnie zabić - odparł spokojnie Steve.

- Stevie, do cholery, przestań! Miałem rękę zaciśniętą na twojej szyi, jeden ruch i zmiażdżyłbym ci krtań!

- Nie była zaciśnięta. Gdyby była, zrobiłbym coś. Nie spałem od czasu, kiedy zacząłeś mówić przez sen.

- Mogłem cię zabić, Steve - Bucky usiadł na podłodze obok łóżka. - Możesz mówić co chcesz, byłem w stanie cię zabić, bo miałem wrażenie, że ktoś wypowiada to cholerne kilka słów. Ale nikt nie mówił, to tylko ja - głos Bucky'ego zaczął drżeć. Rogers usiadł obok niego i otoczył go lekko ramionami. Ciemnowłosy próbował się wyrwać z uścisku, ale po chwili poddał się i po prostu wtulił twarz w ramię Steve'a, łkając cicho.

- Przepraszam cię, Stevie - wyszeptał.

- Przepraszam, Bucky. Gdybym wtedy cię złapał...

- To tylko moja wina. Chciałem cię zabić...

- Już dobrze, Bucky. To był tylko koszmar, zaraz minie.

Żaden z nich nie wiedział nawet, kiedy po prostu zasnęli.

***

- Nadal uważasz, że to dobry pomysł? - rzucił niemal zaczepnie Bucky, patrząc na siedzącego naprzeciwko Steve'a. Blondyn nie odpowiedział, zajęty konsumowaniem kanapki, ale spojrzał na niego pytająco.

- Moje mieszkanie z tobą - sprecyzował Bucky. - Wiesz, po wczoraj mogłeś zmienić zdanie.

- Mówiłem ci już, że nie tak łatwo mnie zabić, nawet tobie.

- Przestań to ciągle powtarzać! - zirytował się Barnes. - Nie jesteś niezniszczalny Stevie! A ja nie jestem już tamtym Buckym z Brooklynu, który ratował cię z tych wszystkich bójek, w które się pakowałeś - zakończył już spokojniej.

- A ja nie jestem tamtym drobnym dzieciakiem, którego trzeba było ratować - odparł łagodnie Steve. - Jestem w stanie sobie z tobą poradzić, jeśli będzie trzeba. Ale wiem, że nie będzie.

- Skąd w tobie tyle tego pozytywnego myślenia? - Barnes pokręcił głową.

- Znalazłem cię. Nie muszę się martwić, czy zdążę przed Hydrą. Odzyskałem przyjaciela. Na razie jest spokojnie, żadnych misji, żadnej pracy. Czemu miałbym się martwić?

Bucky milczał przez moment, patrząc nieprzytomnie w okno.

- Dalej, jedz. Potem idziemy pobiegać - rzucił blondyn.

- Pobiegać? - Barnes spojrzał na niego zaskoczony.

- No tak. Nie zostawię cię samego, bo pewnie coś głupiego przyjdzie ci do głowy. A ja muszę iść pobiegać, bo zburzę swój perfekcyjny wizerunek kapitana Ameryki.

Wings of loveWhere stories live. Discover now