Piec. Zardzewiały. Jeden. Powrót do domu. Bucky miał wrażenie, że słyszał te słowa wyraźnie, jakby ktoś szeptał mu je wprost do ucha. Poczuł, jak jego metalowa dłoń unosi się niemal bez jego zgody.
- Nie! Przestań! - krzyknął chcąc uciszyć cichy głos szepczący te przeklęte słowa. Potrząsnął głową, jakby chcąc przerwać trans, w który wpadł i dopiero wtedy otworzył oczy. Siedział okrakiem na biodrach Steve'a, metalową dłoń miał zaciśniętą na jego szyi a drugą uniesioną jak do ciosu. Zmarł, a potem cofnął się gwałtownie niemal spadając z łóżka. Blondyn podniósł się i w ostatniej chwili chwycił Bucky'ego za nadgarstek.
- O tym właśnie mówiłem! - krzyknął Barnes wyrywając rękę z uścisku. - Mogłem cię zabić!
- Nie tak łatwo mnie zabić - odparł spokojnie Steve.
- Stevie, do cholery, przestań! Miałem rękę zaciśniętą na twojej szyi, jeden ruch i zmiażdżyłbym ci krtań!
- Nie była zaciśnięta. Gdyby była, zrobiłbym coś. Nie spałem od czasu, kiedy zacząłeś mówić przez sen.
- Mogłem cię zabić, Steve - Bucky usiadł na podłodze obok łóżka. - Możesz mówić co chcesz, byłem w stanie cię zabić, bo miałem wrażenie, że ktoś wypowiada to cholerne kilka słów. Ale nikt nie mówił, to tylko ja - głos Bucky'ego zaczął drżeć. Rogers usiadł obok niego i otoczył go lekko ramionami. Ciemnowłosy próbował się wyrwać z uścisku, ale po chwili poddał się i po prostu wtulił twarz w ramię Steve'a, łkając cicho.
- Przepraszam cię, Stevie - wyszeptał.
- Przepraszam, Bucky. Gdybym wtedy cię złapał...
- To tylko moja wina. Chciałem cię zabić...
- Już dobrze, Bucky. To był tylko koszmar, zaraz minie.
Żaden z nich nie wiedział nawet, kiedy po prostu zasnęli.
***
- Nadal uważasz, że to dobry pomysł? - rzucił niemal zaczepnie Bucky, patrząc na siedzącego naprzeciwko Steve'a. Blondyn nie odpowiedział, zajęty konsumowaniem kanapki, ale spojrzał na niego pytająco.
- Moje mieszkanie z tobą - sprecyzował Bucky. - Wiesz, po wczoraj mogłeś zmienić zdanie.
- Mówiłem ci już, że nie tak łatwo mnie zabić, nawet tobie.
- Przestań to ciągle powtarzać! - zirytował się Barnes. - Nie jesteś niezniszczalny Stevie! A ja nie jestem już tamtym Buckym z Brooklynu, który ratował cię z tych wszystkich bójek, w które się pakowałeś - zakończył już spokojniej.
- A ja nie jestem tamtym drobnym dzieciakiem, którego trzeba było ratować - odparł łagodnie Steve. - Jestem w stanie sobie z tobą poradzić, jeśli będzie trzeba. Ale wiem, że nie będzie.
- Skąd w tobie tyle tego pozytywnego myślenia? - Barnes pokręcił głową.
- Znalazłem cię. Nie muszę się martwić, czy zdążę przed Hydrą. Odzyskałem przyjaciela. Na razie jest spokojnie, żadnych misji, żadnej pracy. Czemu miałbym się martwić?
Bucky milczał przez moment, patrząc nieprzytomnie w okno.
- Dalej, jedz. Potem idziemy pobiegać - rzucił blondyn.
- Pobiegać? - Barnes spojrzał na niego zaskoczony.
- No tak. Nie zostawię cię samego, bo pewnie coś głupiego przyjdzie ci do głowy. A ja muszę iść pobiegać, bo zburzę swój perfekcyjny wizerunek kapitana Ameryki.
YOU ARE READING
Wings of love
FanfictionNowy rozdział w każdą sobotę! I proszę mi Nie Grozić z powodu wydarzeń w tym opowiadaniu. Jeszcze jedna taka sytuacja i cofnę publikację bo nawet nie chce mi się tym denerwować. "Steve Rogers nigdy nie uwierzył, że Bucky odszedł na zawsze" I faktycz...