Rozdział 17.

62 5 2
                                    

EMMA

Oprócz okropnego bólu głowy i suchości w gardle, obudziło mnie ciche, miarowe stukanie, które zdawało się dobiegać dosłownie zewsząd. Na dodatek jeszcze zanim otworzyłam oczy, mojego nosa doszedł ciężki, ale na swój sposób przyjemny zapach ozonu i mokrej ziemi. Mój mózg pracował strasznie ociężale, ale odruchowo podpowiedział mi, że to musi być deszcz.

Zamrugałam szybko, aby mój wzrok przystosował się do panującej wokół ciemności i dopiero wtedy zorientowałam się, że moja głowa spoczywa na brzuchu Ryana. Tylna kanapa samochodu jak zwykle była złożona, więc oboje leżeliśmy wygodnie jak na materacu, wyciągając nogi w stronę otwartego na oścież bagażnika, od którego dochodziły nas podmuchy chłodnego, wilgotnego powietrza.

Chciałam się przekręcić na drugi bok, jednak okazało się, że brak mi siły. Czułam się tak, jakby ktoś spuścił całe powietrze z mojego ciała i poprzecinał mi ścięgna we wszystkich kończynach. Coraz bardziej skołowana zamknęłam oczy i mocniej wtuliłam nos w ukryty pod cienką, białą koszulką tors Ryana. Jego znajomy, słodki zapach obudził w moim umyśle sieć skojarzeń, które zaczęły spadać na mnie niemal lawinowo.

Jakieś przydrożne stacje benzynowe, puste parkingi, kolorowe nocne światła miasta, bezchmurne niebo usiane błyszczącymi gwiazdami, wschód słońca rozciągający się nad pustą szosą... Jakim cudem to pamiętałam, skoro wydawało mi się, że wcale mnie tam nie było? Zupełnie, jakby ktoś wgrał mi do umysłu cudze wspomnienia...

Przypomniałam sobie również to, że miałam w sobie resztki świadomości, gdy Ryan wynosił mnie na rękach z hotelu. Nie wiedziałam natomiast jak i kiedy mnie odurzył. Zupełnie mi to umknęło. Zdawałam sobie jednak sprawę, że musi to robić od wielu dni, a może nawet paru tygodni. Wywnioskowałam to z braku jakichkolwiek siniaków na moim nadgarstku, który aktualnie znajdował się tuż przed moją twarzą. Przecież takie ślady nie znikają z dnia na dzień, prawda?

Odchyliłam głowę i zerknęłam na Teddera, który miał zamknięte oczy i w ogóle nie zdawał sobie sprawy, że się obudziłam. Wiedziałam, że chłopak nie śpi, bo nucił pod nosem jakąś spokojną melodię, a jego dłoń leniwie przeczesywała moje włosy.

Przedstawiające go obrazy również migały mi tuż przed oczami... Raz wesoły, kiedy indziej zaniepokojony. Czasem ogolony, a czasem zarośnięty. Przemęczony z samego rana albo wypoczęty w środku nocy. Patrzący uważnie na drogę lub wpatrujący się z uśmiechem w moje oczy...

Niezależnie od tego, co mi podawał, wiedziałam jedno - wcale nie miał zamiaru zrobić mi nawet najmniejszej krzywdy. Zawsze był tuż obok i zajmował się mną tak troskliwie, jakbym była zrobiona z najbardziej kruchej odmiany szkła.

A ja nie zamierzałam z nim walczyć. Pozwalałam mu na to wszystko wiedząc, że w końcu dotrze do niego, że jest mi niezbędny do życia i wcale nie musi stosować żadnych sztuczek, abym przy nim została. Byłam przekonana, że mój upór ostatecznie go przekona.

Wtem niespodziewanie moim ciałem wstrząsnął gwałtowny, lodowaty dreszcz, a nieustający ból w głowie uderzył z podwójną siłą wydobywając z mojego gardła żałosne jęknięcie. Odruchowo zacisnęłam mocno powieki ledwo zdając sobie sprawę, że palce przesuwające się po moich włosach natychmiast zamarły, podobnie jak nucona cicho kołysanka.

- Już dobrze, skarbie... - usłyszałam mój ukochany, kojący głos i parę sekund później zostałam przykryta grubym, pledowym kocem. - Zaraz będzie ci lepiej, obiecuję.

Próbowałam się skupić, jednak było dokładnie tak, jak powiedział - po chwili zrobiło mi się ciepło i błogo. Czułam, że ponownie odpływam i zanim zdążyłam pomyśleć o czymkolwiek więcej, zasnęłam.

Someone to save you (OneRepublic fanfiction)Where stories live. Discover now