Rozdział 11.

81 5 2
                                    

EMMA

Ledwo powłócząc nogami dowlokłam się do domu. W końcu przedwczoraj aktywowałam w sobie tak zwany tryb zombie. Po paru dniach nieustannego strachu, niepewności, tęsknoty i poczucia winy, wreszcie musiałam odpuścić. Teraz nie ruszało mnie już kompletnie nic. Świat mógłby się walić i palić, a ja prawdopodobnie nie poczułabym niczego niezwykłego.

Zaraz za drzwiami przywitał mnie podskakujący z radości pies. Odruchowo poklepałam go po wielkim łbie i od razu skierowałam się w stronę schodów.

- Och, jesteś już, Em! - z salonu wychyliła się mama. Od razu poznałam, że coś musiało się stać, bo miała ten swój zatroskany wyraz twarzy. - Chodź do nas na chwilkę. Musimy porozmawiać.

Weszłam za nią do pokoju i od razu zobaczyłam, że podenerwowany ojciec stoi oparty o ścianę i niespokojnie podrygując nogą wygląda za okno.

- Usiądź. - rzucił krótko i wskazał na kanapę.

Posłusznie oklapłam na siedzenie i spojrzałam pytająco po rodzicach. Domyślałam się, że mogło chodzić o moje pogarszające się oceny i skargi od nauczycieli na temat mojej nieuwagi na lekcjach...

- Twój kolega się odnalazł. - stwierdził po prostu, po czym przeszedł przez pokój i usiadł w fotelu naprzeciwko mnie mierząc mnie uważnym spojrzeniem.

- Ale... - zawiesiłam na nim otępiały wzrok i przez parę długich sekund próbowałam zrozumieć, co właściwie powiedział. - Co...?

- Ryan wrócił do domu, kochanie. - powtórzyła łagodnie mama zajmując miejsce na sofie tuż przy mnie.

Wytrzeszczyłam oczy i zaczęłam wędrować nimi szybko od jednego rodzica do drugiego. Gdy przyswoiłam tę informację, mój oddech automatycznie przyspieszył, jakbym dopiero co przebiegła maraton i poczułam jak serce boleśnie obija mi się o żebra. Niewiele myśląc poderwałam się na nogi.

- Co się z nim działo? Jest zdrowy? Muszę go natychmiast zobaczyć! Tato, możesz mnie zawieźć? Będzie szybciej niż rowerem... - paplałam szybko, przeczesując przy tym nerwowo włosy i z trudem łapiąc powietrze. Ledwo zdawałam sobie sprawę, że na moje usta zaczyna wychodzić szeroki uśmiech, a oczy robią się wilgotne, jakby zaraz miały polecieć z nich łzy radości.

- Nigdzie nie pójdziesz. - ostudził mój zapał chłodny głos ojca.

- Ale... - wlepiłam w niego zszokowany wzrok. - Dlaczego...?

- Nie wolno ci się z nim widywać, Emmo. - powiedział wolno i wyraźnie. - Ani dzisiaj, ani jutro, ani już nigdy.

- Żartujesz, prawda? - zaśmiałam się z niedowierzaniem, chociaż po jego minie widziałam, że daleki jest od opowiadania kawałów.

- Nie, jestem zupełnie poważny. - potwierdził moje najgorsze przypuszczenia. - Jego matka i ojczym tu byli. Odbyliśmy długą rozmowę i wspólnie doszliśmy do wniosku...

- Nie! - stanowczo urwałam jego wypowiedź, na co posłał mi karcące spojrzenie, jednak miałam to gdzieś. - To chore! Niby dlaczego chcecie nam tego zabronić?!

Gdzieś tam w środku czułam ulgę, bo to wszystko oznaczało, że Tedder jest cały i zdrowy, jednak była ona teraz przysłonięta przez rosnącą wściekłość i niepokój. Po prostu musiałam go zobaczyć! Niespodziewanie głos zabrała siedząca na sofie kobieta.

- Ryan ma bardzo nieciekawą przeszłość, skarbie, i wygląda na to, że pod twoim wpływem zaczyna do niej wracać. Dla was obojga będzie lepiej, jeśli będziecie trzymać się od siebie na dystans.

- To jakieś brednie! - żachnęłam się rozkładając bezradnie ręce. - Zdajecie sobie sprawę, że i tak będziemy się widywać w szkole? Nie zamierzam go unikać tylko dlatego, że wy wszyscy jesteście szurnięci i macie jakiś pieprzony kaprys!

Someone to save you (OneRepublic fanfiction)Onde as histórias ganham vida. Descobre agora