Rozdział 1.

81 7 2
                                    

Trzymając swoją tackę z jedzeniem odeszłam od lady i rozejrzałam się po zatłoczonej stołówce. Mniej więcej w połowie sali dostrzegłam znajome postacie. Wszyscy z naszej paczki już tam byli i zajmowali nasze stałe miejsce – sześcioosobowy stolik z dwoma ławkami. Ostrożnie manewrując między stołami i przemieszczającymi się ludźmi dotarłam do celu. Dopiero teraz dostrzegłam, że coś jest inaczej niż zwykle. Nie czekała na mnie czwórka, ale piątka ludzi.

Była tu Tracy – jedyna oprócz mnie dziewczyna w naszym towarzystwie. Krótkowłosa, niska szatynka, fascynatka starych filmów, której ulubionym zajęciem były pełne czułej złośliwości dyskusje z jej chłopakiem.

Rzeczony chłopak, imieniem Roger, miał urodę i sylwetkę surfera rodem wyrwanego z Miami (przydługie włosy opadające na niebieskie oczy i imponująca muskulatura). Siedział zaraz obok Tracy i z uwagą słuchał tego, co ma do powiedzenia. On i Zach od czasów podstawówki należeli do szkolnej drużyny piłkarskiej.

Obok niego miejsce zajął Sean – przeraźliwie chudy i wysoki brunet z okularami na nosie. Sprawiał wrażenie kujona, ale prawda była taka, że wcale nie potrzebował uczyć się zbyt wiele, aby być piekielnie bystrym i inteligentnym człowiekiem. Rzadko się zdarzało, aby nie znał odpowiedzi na jakiekolwiek pytanie.

Dokładnie naprzeciwko niego spoczął Zach. Obok znajdowało się moje puste miejsce, a dalej... Właśnie to mi się nie zgadzało. Tego osobnika nie znałam nawet z widzenia. Był to szczupły, na pierwszy rzut oka całkiem przystojny blondyn. Zdawał się być lekko skrępowany siedzeniem przy tym stole, ale mimo to na jego ustach gościł nieśmiały uśmiech.

Bez zbędnych ceregieli położyłam swoją tackę na stole między chłopakami i przekładając po jednej nodze przez ławkę, wlazłam na swoje miejsce.

- Em! - ucieszył się Filkins i od razu objął mnie swoim umięśnionym ramieniem. - To Ryan. - wskazał na siedzącego po mojej drugiej stronie osobnika. - Poznaliśmy się przed chwilą na treningu. Jest nowy, więc go przygarnąłem. - automatycznie zrobiłam do niego karcącą minę w stylu „to człowiek, nie szczeniaczek!". Na szczęście nieznajomy chłopak w ogóle nie przejął się głupim tekstem Zacha.

- Ryan Tedder. - przedstawił się ładnym, melodyjnym głosem, po czym podał mi rękę.

- Emma Waters. - uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie. Zdawał się być sympatyczny, oby to nie było tylko pierwsze wrażenie.

Miałam w planach dowiedzieć się o nim czegoś więcej, ale nagle mojego nosa dobiegł smród przypominający stare, spocone skarpety. Bynajmniej nie pochodził ze strony blondyna.

- Filkins, a fuj! - jęknęłam i zasłoniłam dłonią dolną część twarzy. - Nie macie tam przy szatniach pryszniców, czy co?

- Trening się przedłużył, więc mieliśmy do wyboru albo prysznic, albo lunch. - uśmiechnął się rozbrajająco i poruszył zabawnie brwiami. No tak, on na pewno nawet się nie zawahał.

Skoro tak, to coś mi tu nie pasowało... Dyskretnie nachyliłam się w stronę Ryana i z niedowierzaniem pociągnęłam nosem. Pachniał naprawdę przyjemnie i świeżo. Zmierzyłam go badawczym spojrzeniem. Krótkie, lekko rozczochrane włosy były wciąż wilgotne od wody. Już do końca posiłku starałam się trzymać jak najbliżej niego. Przynajmniej nie odbierał mi apetytu.

***

Sytuacja była co najmniej dziwna. Odkąd wczoraj Zach wrócił do Colorado Springs, nie mogłam wybić go sobie z głowy. Dosłownie. Na dodatek wciąż nie umiałam przyzwyczaić się do jego nowego wyglądu. Przez dwa lata nieobecności zdecydowanie zmężniał i bardziej przypominał teraz faceta, aniżeli chłopca. Nabrał również manier typowych dla temperamentnych Hiszpanów i niesamowicie grał na gitarze, co zaprezentował mi wczoraj, kiedy skończył się rozpakowywać i mieliśmy czas dla siebie. Sama przed sobą bałam się przyznać, że jego obecność działała na mnie inaczej niż kiedyś. Ta delikatna opalenizna, błękitne oczy i to jak na mnie patrzył, niezmiennie przyprawiało mnie o ciarki. A co, jeśli tak naprawdę...

Someone to save you (OneRepublic fanfiction)Where stories live. Discover now