- To w takim razie dlaczego nie było jej w szpitalu i w sierocińcu? Proszę się nie kompromitować. Składanie fałszywych zeznań jest karalne.

- Nie składam fałszywych zeznań.

- Proszę Pani, ona nie żyje, nie rozumiem dlaczego...

- Rose żyje - powtórzyłam.

- A ma Pani jakieś dowody?

- A Pan ma jakieś dowody, że nie żyje? Wątpię, w końcu ciała nie odnaleziono, czy tak?

- Proszę Pani... - próbował mi przerwać.

- A co? Wyparowało? Wasi technicy go nie znaleźli. Zdołali tylko znaleźć strzępki ubrania pod zawaloną belką stropową, ale ciała tam nie było. I ślady... ślady na ziemi, wskazujące, że ktoś mógł ciągnąć ciało po podłodze. Nie zauważyli tego? To Rose powinniście szukać, a Micka zostawić w spokoju! - zdenerwowałam się.

- Za obrażanie funkcjonariusza na służbie grozi grzywna albo więzienie. - odpowiedział poważnie.

- Nie obrażam Pana. Ja tylko wytykam błędy i niedociągnięcia Pana kolegów.

- Skończmy już tą paplaninę i wróćmy do przesłuchania.

- Ależ my wcale nie przerwaliśmy. W dodatku ja powiedziałam aż nadto. - wstałąm i udałam się w stronę drzwi, które zablokował drugi policjant.

- Ja wcale nie uważam, że skończyliśmy, proszę siadać. Mam jeszcze kilka pytań.

Usiadłam więc, bo co innego miałam zrobić? Pobić ich? Za drobna i stara na to jestem.

- Niech Pan kontynuuje, nie mamy całego dnia. Muszę jeszcze zająć się dziećmi w sierocińcu i w moim domu. - spojrzał na mnie tylko spode łba, jak zbity pies.

- W takim razie zadam Pani ostatnie, najważniejsze pytanie. Gdzie jest Mick?

- Dlaczego utrzymuje Pan, że ja to wiem?

- Z Panią miał najlepszy kontakt.

- Nie mówił mi o wszystkim. Nie wiem gdzie jest.

- Ale Pani wie, gdzie on jest! Proszę powiedzieć!

- A ma Pan dowody na to, że wiem gdzie on jest? Nie? Wspaniale, czy mogę iść już do domu?- policjant spojrzał na mnie złowrogo i skinął kumplowi, który poprowadził mnie do radiowozu. Wróciłam do sierocińca i od razu skierowałam swe kroki do pokoju Johanne. Rozmawiała z kimś przez telefon. W ręku miała kartę Micka. Od razu skojarzyłam o co chodzi. Podeszłam tylko do niej, wyrwałam jej telefon i kartę i powiedziałam :

- Jesteś najpodlejszą wiedźmą jaką znam. Wynoś się stąd i więcej się tu nie pokazuj! - wrzasnęłam jej prosto w twarz i wskazałam drzwi wyjściowe.

- Ale... Pani Medlock... Ja tylko chciałam pomóc.

- Pomogłabyś, siedząc cicho. A teraz, wynoś się.

- Ale... proszę o jeszcze jedną szansę.

- Miałaś ich już dość. Dawno powinnam cię wyrzucić. Zwłaszcza po tym jak uderzyłaś Ginę.

- To było niechcący - zaczęła z oburzeniem.

- To nie było niechcący. To było zamierzone. Wynoś się, bo nie ręczę za siebie! - krzyknęłam, na co ona tylko się skuliła i wybiegła z pomieszczenia. Usiadłam zmęczona na krześle i spojrzałam na zdjęcie Micka, przypięte do karty. - Wybacz, mój mały, nie udało mi się uchronić cię przed światem. - zaczęłam płakać. Gina podeszła do mnie.

- Powiedziałaś im?

 - Nie, kochanie. Nie ja. Długo tu jesteś.

- Trochę... słyszałam wszystko. Ciociu... musimy pomóc Mickowi.

- Ale jak? Już wiedzą gdzie jest.

 - My też wiemy. - uśmiechnęła się. - Trzeba ich tylko przekonać, żeby go zostawili.

- Nie posłuchają.

- Musimy spróbować. - chwyciła moją twarz w swoje drobne rączki i spojrzała mi w oczy. Skinęłam głową. Poczekałam, aż Gina się ubierze i razem, poszłyśmy na przystanek autobusowy. W takich chwilach naprawdę żałowałam, że nie mam prawa jazdy. 



Mick


Siedziałem, nadal gapiąc się w ścianę i zastanawiając się co teraz dzieje się w sierocińcu. Z Panią Medlock, z Giną i innymi.  Z zamyślenia wyrwał mnie Rubi, który niespokojnie miauczał i chwytał pazurkami moją koszulkę.

- Hm? O co chodzi mały? - kotek zeskoczył z kanapy i podbiegł do okna, wskoczył na parapet i oparł łapki o szybę. Podszedłem do niego. O cholera... znaleźli mnie.






Hej,


Przepraszam, że rozdział opiera się na dialogu, ale tak musiało być ;) .

Do następnego!




Wyrzutek [ZAWIESZONE]Nơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ