Rozdział 12 - Lucia, ty kretynko

8.9K 705 564
                                    

Sobota. Jedyny dzień tygodnia, kiedy Marinette ma wolne od wszystkich obowiązków. I jedyny dzień tygodnia, kiedy może sobie spać ile tylko jej potrzeba. Jednak nie dzisiaj.

Z głębokiego snu wybudził ją dźwięk wydobywający się z największego wynalazku samego Lucyfera. Budzik dał o sobie znać równo o godzinie szóstej, co bardzo zirytowało ciemnowłosą.

— Cholerne ustrojstwo. — mruknęła, odklejając twarz od poduszki. — Nawet w sobotę. — jęknęła. — Litości. — wyłączyła zegarek i nakryła się kołdrą po same uszy i próbowała powrócić do sennej krainy marzeń. Męczyła się z tym jakąś godzinę, aż w końcu wkurzona, zrzuciła z siebie kołdrę; usiadła na łóżku w siadzie skrzyżnym, przetarła dłonią twarz i ciężko westchnęła. Podparła głowę na pięści, nie wiedząc, co ma ze sobą począć od tak wczesnej godziny. Spojrzała na śpiącą jeszcze Tikki, a jej słodka buźka ją rozczuliła. Uśmiechnęła się i wstała niechętnie z łóżka.

Zjadła śniadanie i weszła do łazienki, skąd po chwili wyszła, odprawiwszy poranny rytuał. Wróciła do pokoju i usiadła na swoim obrotowym fotelu.

— Łiiiii! — zakręciła się na nim. — Łiiiii! — zrobiła to jeszcze raz.

Naprawdę nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić od tak wczesnej godziny. Przestała się kręcić, jej błędniki dały o sobie znać. Wyjęła z szuflady swój różowy szkicownik i otworzyła go na pierwszej, czystej kartce. Przygryzła ołówek, zastanawiając się dłuższy czas nad tym, co chce narysować; i w tym przypadku nie przyszło jej nic konkretnego do głowy, dlatego, bez większej uwagi, zaczęła sunąć nim po śnieżnobiałym arkuszu. W międzyczasie Tikki usiadła na monitorze. Jadła ciastko i z uśmiechem przyglądała się rysującej podopiecznej.

— Widzę, że myślisz o nim cały czas. — zaśmiało się kwami, kiedy praca ciemnowłosej była już prawie skończona.

— Tikki, nie wiem, o czym mówisz. — odparła, nie odrywając oczu od kartki.

— O Czarnym Kocie. — zachichotała. — I nie mów, że tak nie jest.

Marinette nadal nie wiedziała, co Tikki ma na myśli. Spojrzała na nią, a wtedy kwami wskazało swoją małą łapką na szkicownik. Wzrok Marinette automatycznie powrócił na kartkę papieru. Pisnęła cicho i szybko wyrwała rysunek z zeszytu. Zmiętą kartkę wyrzuciła do kosza. Odjechała od biurka i zakryła twarz rękami.

— Oj, cicho już bądź. — skarciła śmiejącą się w głos Tikki.

— Plagg miał rację, jesteście dla siebie stworzeni. — kwami złapało oddech.

— Daj już spokój. — wstała z krzesła i podeszła do okna, przez które wyjrzała.

Dzień już od tak wczesnej godziny był słoneczny i nic nie zapowiadało, by pogoda miała ulec jakiejkolwiek zmianie. Marinette pomyślała, że to idealna pogoda, by rozłożyć się na tarasie i oglądać ukochane, meksykańskie telenowele z miską prażonej kukurydzy na kolanach. Tak też zrobiła.

Adrien już nie pamiętał, kiedy miał sobotę tylko dla siebie. Od kilku lat szósty dzień tygodnia był wypełniony od samego świtu aż do zmierzchu. Tak też było i tym razem.

Jeszcze Słońce dobrze nie wyszło zza horyzontu, a blondyn już jechał na poranną sesję zdjęciową, bo jak uważa jego fotograf, najkorzystniej wyglądał w delikatnych promieniach dopiero co wschodzącej gwiazdy. Niestety do ukończenia szkoły musiał znosić te fanaberie Marco.

Siedząc w samochodzie, patrzył na swoją listę, gdzie zostało już tylko pięcioro imion.

Alya
Marinette
Mylène
Rose
Sabrina

Zaraz po pobudce skreślił z listy Alix, która uwielbia rolki. W tym przypadku miał farta, bo zupełnie nie wiedział, jak ma się do tej dziewczyny zabrać.

Poprzedniego wieczoru, przeprowadził z Plaggiem bardzo poważną rozmowę na temat tożsamości Biedronki. Adrien nigdy nie myślał, że jego kwami jest zdolne do mówienia o czymkolwiek innym, niż o Camembercie.

Podczas wymiany zdań zapytał się, czy w roli swojej ukochanej widzi konkretną osobę, nad czym Adrien nigdy się nie zastanawiał, bo to chyba i tak nic by nie zmieniło, kochał ją mocno i szczerze, nie ważne, kto krył się pod maską. Nie chciał też się rozczarować, gdyby nastawił się na tę jedną, a okazałoby się, że to jednak inna dziewczyna nią jest. Tak, tego zdecydowanie nie chciał.

Sesja nie była przyjemna; jego, pochodzący z Włoch, fotograf, strasznie wydziwiał tego dnia, a to nie pasowało oświetlenie, to znowu brązowa koszula gryzła się z zielonymi oczami Adriena, to włosy były źle ułożone. Koszmar. Na szczęście, po trzynastej było już po wszystkim.

Lekcja języka chińskiego również nie należała do przyjemnych, choć tak w zasadzie, to Adrien nie mógł się na niej skupić; jego myśli były gdzieś daleko przy jego Księżniczce. Przy jej pięknych, fiołkowych oczach, przy jej jedwabnych, granatowych włosach zawsze związanych w te dwie urocze kitki, które zawsze wesoło powiewały na wietrze. Przy tych słodkich piegach, którymi skropiony był jej mały nosek. I te malinowe usta, których już od dawna chciał spróbować. Takie myśli krążyły w jego blondwłosej głowie przez całą lekcję.

Wszystkie jego zajęcia dodatkowe się skończyły, a na zewnątrz powoli robiło się ciemno. Chcąc szybciej znaleźć się już w swoim wygodnym łóżku, wszedł w pierwszy ciemny zaułek i przemienił się w Czarnego Kota.

Hasał sobie po dachach, dopóki nie usłyszał wyzwisk i szlochu. Postanowił to sprawdzić. Po krótkiej chwili znalazł się już w miejscu, z którego te odgłosy dochodziły. Schował się za emitor i przysłuchiwał się tym dźwiękom.

— Lucia, ty kretynko. — szlochała dziewczyna, a garść popcornu poleciała w kierunku laptopa. — On jest ideałem, jak możesz go odrzucać? — szlochała dalej. — Czarny Kocie, wiem, że tam jesteś. — dodała po chwili ciszy.

— Hej. — powiedział i zakłopotany podrapał się w kark. — Myślałem, że coś się stało, dlatego przyszedłem. — wyjaśnił niepytany.

— Jak można być aż tak tępym i nie widzieć, że ma się taki ideał pod nosem. — Marinette nadal krytykowała bohaterkę swojej ulubionej telenoweli.

Blondyn usiadł obok niej i również popatrzył na serial. I nie, wcale się nie wzruszył, kiedy bohaterowie wyznali sobie miłość.

— A ty masz swój ideał? — spytał, zerkając na nią kątem oka.

— Pytałeś już o to. — przypomniała, wycierając rękawem bluzy łzy wzruszenia. — Może.

Rozmawiali i oglądali tę durną, meksykańską telenowelę, dobrze czując się w swoim towarzystwie. Marinette oparła głowę na ramieniu bohatera, a bijące od niego ciepło, sprawiło, że jej powieki zaczęły opadać. Po chwili zasnęła. Adrien wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka. Odłożył jeszcze laptop na biurko i wrócił do swojego zimnego i pustego domu.

👹👹👹

Poprawione.

💜💜💜

Who Are You, Purrincess? ||Miraculous||✔Where stories live. Discover now