Rozdział 13

97 8 0
                                    

Blaise'owi zdawało się, że przemarsz do Civos dłuży się w nieskończoność, a następujące po sobie dni to strata czasu, ale żaden z idących obok niego wojów nie narzekał na trud wędrówki. Rozweseleni rycerze dumnie kroczyli przed siebie, podśpiewując kalitoryjskie pieśni. Marco, Rowan i Barnaba dyskutowali o czymś wesoło, a James pilnował, by Davina często piła wodę.

Często, chcąc uniknąć nieznośnego upału, wędrowali nocą, a za dnia odpoczywali w cieniu drzew. Tak było i teraz. Podążając piaszczystą ścieżką ciemnego boru, starali się nie zakłócić ciszy i harmonii nocy. Zapalone pochodnie były jedynym źródłem światła i wyznacznikiem trasy dla znajdujących się z tyłu wozów. Nawet księżyc nie odważył się wyjść zza chmur, jakby nie chcąc zdradzić, że smoczy potomkowie są coraz bliżej celu.

Las opuścili późną nocą. Zapach żywicy, sosen i igliwia leżącego na gęstym mchu ustąpił wonnemu i intensywnemu aromatowi polnych kwiatów, wyrastających z wilgotnej ziemi. Dopiero o świcie zobaczyli Słoneczne Wzgórza w pełnej krasie.

To nie była tylko sprawka słońca, pojawiającego się na horyzoncie, które najpierw przybrało odcienie pomarańczowego, potem wpadło w różowy, a następnie stopniowo ów róż zaczął ustępować żółci. W głównej mierze to kwiaty – o płatkach w najróżniejszych kolorach, kształtach oraz wielkościach – i trawy sprawiały, że Słoneczne Wzgórza były słoneczne.

Konie stąpały ciężko, wprawiając grunt w drżenie. Zmęczenie dawało się we znaki także smoczym potomkom. Zdarzało się, że Blaise zasypiał w siodle i trzeba było pilnować, by z niego nie spadł. Finn przygarbiony smętnym wzrokiem patrzył w dal i z tej trójki tylko Kai pozostał dziwnie pobudzony. Czasem tylko wzdychał ciężko, jakby ciążyło mu na barkach coś więcej niż tylko widmo nadciągającej bitwy z siostrą.

– Nad czym tak dumasz? – zapytał Finn.

Kai zamknął usta równie szybko, jak je otworzył. Jego wargi ułożyły się w prostą linię.

– No wyduś to z siebie, chłopie.

Dopiero po dłuższej chwili zdecydował się podzielić z bratem swoimi przemyśleniami.

– To nie był przypadek, to nie stało się samo. Myślę... nie... jestem pewny, że to Leia mnie wybudziła.

Zamiast słów usta Finna opuściło westchnięcie. Za to Blaise, który wybudził się na dźwięk imienia siostry, nie powstrzymał się od komentarza.

– To bzdura. Dobrze wiesz, że Leia zniknęła...

– Wraz z rozpoczęciem wojny! – Kai podniósł głos. – Zdaję sobie z tego sprawę, Blaise. Ale to, że zniknęła, nie oznacza, że nie może wrócić. Argentia żyła przez cały ten czas, więc i ona mogła. Czasami nie rozumiem, dlaczego nie wierzycie w nią tak mocno jak ja.

– Kai, ona nas opuściła – powiedział Finn, ale nawet jego łagodny ton nie sprawił, że wzburzony Kai się uspokoił.

– Wierzę, że z dobrego powodu – fuknął, po czym szarpnął wodze, by oddalić się od braci.

Finn i Blaise tylko spojrzeli na siebie bezradni, bo prawdą było, że nie potrafili zrozumieć tęsknoty Kaia za siostrą. Od dziecka praktycznie nierozłączni, najbardziej szanowani, cieszący się miłością ludu. Od dziecka byli też najbardziej utalentowani – po szczeblach magicznej kariery pięli się szybciej niż reszta rodzeństwa. A potem nastały niespokojne czasy, Leia zniknęła, a Kai poczuł się osamotniony i zdradzony. Ale gdy reszta jego rodzeństwa spisała Leię na straty, on po dziś dzień wierzył, że jego ukochana siostra powróci.

– Kiedy on to sobie wybije z głowy? – powiedział Blaise, trochę zły o dziecinne zachowanie brata.

– Daj mu spokój – rzekł Finn. – Biedaczek, iągle nie potrafi się z tym pogodzić.

I. Kroniki Kalitoryjskie. Złota ArmiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz