Rozdział 10

190 21 5
                                    

Opuścili miasto w znakomitych humorach. Blaise stwierdził, że po kilku męczących dniach przyda im się odrobina odpoczynku na zregenerowanie sił przed podróżą i potyczką z Aureą. Kai zgodził się z nim, bo ciągle czuł się osłabiony po ostatniej bitwie. Zbyt wiele rozmyślał ostatnio o siostrach i Verze. Chwila wytchnienia przyda się nie tylko jego ciału, ale również myślom.

Gdy wrócili do obozu, poinformowali Caleba, jak wygląda sytuacja.

– Coś czułem, że dołączymy do zabawy – powiedział. – Dawno nie widziałam żadnego ślubu. Ostatnio pięć lat temu. Jeden z moich chłopaków poznał naprawdę miłą dziewczynę. Oj, biesiada była do samego rana.

– Myślę, że nikt się nie obrazi, jak paru dzielnych wojów, którzy przez ostatnie lata próbowali przywrócić ład i porządek, dołączy do zabawy – zauważył Kai. – Potrzebujemy jednak prezentu ślubnego.

– Ach, to będzie trudne – Barnaba wtrącił się do rozmowy. – W tych czasach wartość zyskały zupełnie niespodziewane rzeczy.

– Na przykład jedzenie – zauważył Finn. – W Baldram jak wszędzie się nie przelewa. Moglibyśmy zapolować. Ubić sarnę, kilka dzików, może jakieś zające. Goście, wojownicy - wszyscy by się najedli.

– Mamy tu kilka utalentowanych grajków – dodał Barnaba. – Co to za wesele bez muzyki? Zaraz skrzyknę chłopaków i możemy ruszać. – Gwizdnął na palcach. – Andy! Szykuj łuk, będziemy tropić zwierzynę.

Trzydziestu ich weszło do lasu. Wojownik nazwany Andym szedł przodem, badając teren. Towarzyszył mu Finn, skradający się tak cicho, że nie spłoszyłby nawet muchy. Łasiczka również dołączyła do polowania. Swoim znakomitym węchem podpowiadała, gdzie szukać ukrytych zajęcy. Raz wyniuchała samotną sarnę, więc Kai przetłumaczył jej słowa i wszyscy nieznacznie skręcili w prawo.

Sarna rzeczywiście pojawiła się na ich drodze. Stała za jedną ze skalnych głów i gdyby łasiczka nie powiedziała, gdzie jej szukać, prawdopodobnie by ją ominęli. Szybko znalazła się na drewnianym wozie między ubitymi zającami, a godzinę później dołączył tam również dzik. Sześciu chłopa musiało go dźwigać, taki był wielki.

Zwierzęta oskalpowano i pozbawiono wnętrzności. Tak przygotowane przetransportowano do miasta.

* * *

Było już późno, gdy na głównym placu Baldram rozstawiono stoły i rozpalono ogniska. Ich łuna zlała się z pomarańczową poświatą zachodzącego słońca, tworząc odpowiedni nastrój. Raz-dwa zapanował gwar, bo mieszkańcy tłumnie schodzili z najdalszych zakątków miasta, by świętować w towarzystwie smoczego rodzeństwa. W powietrzu było czuć radość, a wszak nic tak nie sprzyja świętowaniu, jak pełne żołądki.

Lutnie, skrzypki i flety rozbrzmiały w momencie, gdy ciemność przykryła niebo. Nie była to jednak pełna strachu i ponura noc. Wesołe dźwięki zachęcały do tańca między ogniskami i nikt nie zamierzał się im opierać. Żony dały się porwać mężom do tańca, a dzieci złapały za ręce, tworząc kółeczka. Rozchichotane dziewczęta prosiły smocze rodzeństwo do tańca, a oni, nie potrafiąc im odmówić, przytaknęli ochoczo, dołączając do szalejących par.

Nie był to czas na jakiekolwiek wymówki. Vera i Aurea odeszły na chwilę w niepamięć, więc należało się bawić i świętować, póki była ku temu okazja. Zaprzątanie sobie głowy tym, co czeka ich jutro, nie służyło zdrowiu, a po dotychczasowych przygodach jak nikt inn, potrzebowali zabawy i śmiechu.

Blaise bawił się najlepiej z całej trójki. Najpierw tańczył z dwiema przepięknymi dziewczynami, potem chwilę z Jasmine. Dzikie pląsy Blaise'a rozbawiły grupkę dzieci. Finn nie pozwalał sobie na stratę czujności. Co jakiś czas zerkał ku ciemniejszym częściom ulic, jakby oczekując tam wroga, a potem wracał do zabawy. Kai co chwila odpływał myślami. Już nie Aurea, Argentia czy Vera zakrzątały mu głowę, a Tomos.

I. Kroniki Kalitoryjskie. Złota ArmiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz