Rozdział 11

193 22 4
                                    

Bywały takie dni, gdy ze snu wybudzały Kaia kroki strażników na korytarzu, oznajmiające, że dzień rozpoczął się leniwie i bez niespodzianek. Czasami budziło go energiczne pukanie do drzwi i już wiedział, że nie będzie mu dane tego dnia nawet usiąść. Dzisiaj, gdy wybudzony zapachem pieczonej przepiórki, otworzył oczy, przeszło mu przez myśl, że nigdzie nie będzie musiał się dziś spieszyć. Żołądek Kaia zaburczał z głodu.

– Wyspałeś się? – zapytał Finn.

Kucał przed ogniskiem i powoli obracał nabite na gruby patyk ptaki. Chociaż obaj wyglądali lepiej niż wczoraj, widać było na ich twarzach zmęczenie wydarzeniami ostatnich dni.

– Długo już nie śpisz? – zapytał Kai. Usiadł i dopiero teraz zauważył, że słońce jeszcze nie wynurzyło się nad horyzont. Co prawda gdzieś między koronami drzew pojawiały się już drobne rozjaśnienia zwiastujące brzask, ale nie były one oznaką w pełni rozpoczętego nowego dnia.

Blaise zamruczał przez sen.

– Ze dwie godziny – przyznał. – Po wczorajszym incydencie u Tomosa nie było z tobą za dobrze. W nocy pilnowaliśmy cię na zmianę. Swoją drogą, nadal jestem zły, że tam poszedłeś.

Na wspomnienie wczorajszych wydarzeń Kai pobladł. Widzenia Tomosa urywanymi seriami przebiegły przez jego pamięć, wywołując suchość w gardle i gęsią skórkę na ramionach. Kai potarł ręce, ale nie na wiele się to zdało. Sterczące ze strachu włoski nie chciały opaść.

– Dobrze się czujesz? – zapytał Finn.

– Tak – odpowiedział ochryple. – Tak, jestem tylko głodny.

Finn spojrzał na niego spod przymkniętych oczu, ale nie pociągnął tematu, chociaż wyraźnie widział, że coś dręczy brata.

– Przełożyliśmy wymarsz o jeden dzień – poinformował go Finn. – Nie wiedzieliśmy, w jakiej kondycji będziesz. Zresztą, wczoraj wszyscy doskonale się bawili.

– Jeden dzień może nie wystarczyć – mruknął Kai.

Blaise obudził się w momencie, gdy Finn zdjął przepiórki z ognia. Jakby nosem wyczuł, że już się upiekły. Zjedli w ciszy poranka. Im jaśniej robiło się ponad ich głowami, tym wyraźniej dostrzegali powoli budzącą się przyrodę. Z wolna obozowisko wypełniał gwar.

– To... – Blaise odezwał się niepewnie, choć wzrok utkwiony miał ciągle w przepiórczym skrzydełku – ...co przed nami ukrywasz?

– Nic przed wami nie ukrywam, Blaise.

– Ale coś wiesz – wtrącił Finn. – Widzę po twojej minie.

Kai odetchnął głębiej. Czasami, tak jak teraz, frustrowało go, że nie potrafi nic ukryć przed swoim rodzeństwem.

– Kiedy Tomos mnie dotknął, zobaczyłem jego wspomnienia.

– Wspomnienia? – powtórzył Blaise. – Z jego głowy?

– Tak, z jego głowy. Nie potrafię wytłumaczyć, co się stało, bo nie planowałem tego, ale znalazłem odpowiedzi na kilka pytań.

– Co widziałeś? – zapytał Finn.

Kai długo zastanawiał się, jak ubrać w słowa scenę, której przez przypadek stał się świadkiem. Trudno było wytłumaczyć bez używania magicznego języka, co właściwie zrobiła Aurea, a było to trudne. Żałował, że nie ma przy nim Lei, z którą mógłby na ten temat podyskutować i bez żadnego ograniczenia wyrazić dręczące go myśli.

– Miałem rację, mówiąc, że jestem pusty magicznie – odezwał się w końcu. – Aurea odebrała mi magię.

– Czy to w ogóle możliwe? – dopytywał Blaise. Od czasu do czasu rzucał łasiczce kawałki mięsa i przypaloną skórę. Mały drapieżnik ze smakiem oblizywał pyszczek, domagając się więcej.

I. Kroniki Kalitoryjskie. Złota ArmiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz