Rozdział 8 - Rozwiązania Są Matką Problemów

234 66 100
                                    

       Nie wiedzieli dokąd. Nie wiedzieli czy zdążą. Wiedzieli tylko, że muszą biec szybciej. Tym razem, gdy suknia nie zdradziłaby podstępu, zostali zauważeni. Znów musieli uciekać. Dla Alii jednak to wszystko wydawało się jak za mglistą przysłoną. Jej myśli wirowały. Odbijały się ze wszystkich stron umysłu, powtarzając tylko niczyn dzwon jedno imię. Egon. Egon, Egon, Egon. Czy to możliwe? Nie, jak, nie. Przecież imiona się powtarzają. Ale te wygasło tyle lat temu. Nie do końca. Ale jakie jest prawdopodobieństwo...Nie dawało jej to spokoju. Zgadzało się zbyt dużo szczegółów. Egon. Brunet. Dziewiętnaście lat. Uciekł. Brązowe oczy. Wysoki. Skryty. Dobrze zbudowany. Przezorny. Poza miastem. To nie może być prawda. Ale czy aby na pewno? Wszystko dookoła po raz kolejny zaczęło nabierać i tracić dla niej sens. To przeznaczenie. A może jednak nie? Te jego oczy. Nie wolno Ci. Głos. Jak mój. Czarujący. Nie dla ciebie. Kocham. Od zawsze. Umarły. Znów żywy. Nie chciała dopuścić do siebie tej myśli, ale wszystko składało się w spójny obraz tylko w jeden sposób. Mój zaginiony bracie.

       Czy wiesz? Nie. Powiedziałbyś coś. A może nie. Zmieniłam się. Ty też. Ale widziałeś mnie, gdy byłam dużo młodsza. Bolało ją to, ale musiała wszystko sobie jeszcze raz uświadomić, aby być pewną. Musiała móc ufać swoim myślom. Nie pamiętasz mnie. Ja ciebie też nie. Rozdzierało ją to od środka. Nie chciała mu tego pokazywać, ale musiała dać upust emocjom, by nie rozlecieć się na strzępy. Z jej oczu, niczym górski potok, poleciały słone łzy.

       Nie powiem ci. Zamknęła się cała w sobie, sama, ze swoimi myślami. Abyś nie cierpiał tak samo, jak ja. Pogrążyła się w bólu. Łzy spływały jej po policzkach. Próbowała znów uciec we wspomnienia. Przyjaciółka z dzieciństwa. Motyle. Kolorowe kwiaty. Ale tym razem nic nie działało. Potrafiła myśleć tylko o jednym. Nigdy. Nigdy nie poznasz prawdy. Coś do niej mówił. Ale nie potrafiła rozróżnić słów. Liczyła się tylko ta więź. I utracona szansa. Nic nie mogło być znów takie same, ale też nic już nie mogło ich rozdzielić. Nie zamierzała na to pozwolić. Nawet nie zauważyła, kiedy znalazła się w jego ramionach, schowana z nim w tymczasowej kryjówce, którą niebawem musieli opuścić i wypłakując się w umięśnioną klatę. A płakała za nim. Za czymś, co nie mogło im być już dane. Za chłopakiem, którego nie mogła zdobyć. Za bratem, który wierzyła, że nie żyje. Za smutkiem, który był nadaremny i za radością, której już nie doświadczy. Za życiem, które zamieniła.

       Co roku w rocznicę jego urodzin razem z mamą zapalały świeczkę na usypanym grobie i płakały, mimo że w środku nie było ciała. Oddawały ostatni hołd zaginionemu i, jak myślały, zabitemu w puszczy. Każdej wiosny mówiły sobie, że to ostatni raz, ale nigdy nie dotrzymały słowa.

       Po raz pierwszy od ucieczki Alia nabrała wyrzutów sumienia. Co musiała czuć mama? Straciła dwoje dzieci jeszcze długo przed pełnoletniością. To dlatego była taka surowa i niemiła. Umierała z tęsknoty. I nie chciała dla mnie tego, co się przydarzyło Egonowi. Nareszcie rozumiała. Te wszystkie okropieństwa nie były wytworem nienawiści, a miłości. Nigdy wcześniej nie podejrzewała, że jej mama była do niej zdolna, lecz teraz czuła się kochana. Poczuła miłość, którą mimo wszystko ją darzyła. I którą została obdarowana. Żałowała, że nie zauważyła tego wcześniej, gdy jeszcze był na to czas. Po raz pierwszy nazwałam cię mamą. Ciepłą, kochającą, taką, jaką zawsze chciałam byś była. Szybko się poprawiła Taką, jaką skrywałaś głęboko, przez te wszystkie lata. Chciała podbiec do niej. Przytulić. Przeprosić. Ale widok własnego grobu by ją załamał. A przede wszystkim, nie miała możliwości powrotu.

       Nagle poczuła, że Egon ją delikatnie odsuwał. Nie! Nie odpychaj mnie! Nie wiesz, jak bardzo cię potrzebuję?! Wszystko w niej krzyczało, ale znów nie powiedziała ani słowa. Chwilę później patrzyła w jego piękne, wielkie, brązowe oczy, tak zupełnie różne od jej, i próbowała mu przekazać: O co chodzi? Jakby zrozumiawszy ukryte słowa, szepnął:

       – Znaleźli nas. – Chciała naiwnie spytać kto, ale już nie musiała. Zza ukrywającej ściany właśnie wyłaniali się uzbrojeni patrolowcy. Rodzeństwo rzuciło się biegiem. Pędzili ile sił w nogach. Budynki wokół nich się rozmazywały, a światła ostro migały wśród otaczającej ciemności.

       – Zostawiłam nóż w przebieralni – w pewnej chwili szepnęła Alia, gdy dotarło do niej, że musiała go wyplątać z fałd sukni i zapomniała przełożyć za pasek legginsów.

       – Brawo! Po prostu mistrzostwo – skomentował rozdrażniony Egon, którego nadzieje na wsparcie w towarzyszce właśnie legły w gruzach.

       – Masz broń? – Złe pytanie. Uratował ją, nic nie zostawiał i coś czasem pobrzękiwało lekko przy jego pasie. – Jaką masz broń – poprawiła się.

       – Tylko pistolet. Ale nie zdążę przeładowywać. Są zbyt szybcy. – Czuł potrzebę tłumaczenia wszystkiego, niezależnie czy mogła to wiedzieć czy nie. – A szabla na niewiele się zda z karabinami. – Mimo dużego pędu, stresu i prędkości wiatru, słyszała go świetnie, a to co mówił nie podobało jej się niemal tak bardzo, jak własna głupota i roztargnienie.

       – Mam łuk przy granicy. Strzelam z prędkością światła – przypomniała sobie, a to dodało jej otuchy. Wolała na razie nie myśleć, jak go będzie ściągać. Liczył się cel, a ona właśnie go znalazła. – Kojarzysz różową chatę?

       – Ta. – Znów użył tylko półsłówka. – Mam nadzieję, że się nie przeceniasz, bo oboje stracimy życie. – Podkreślił wszystko, co się dało, aby poczuła się jeszcze gorzej, ale zauważyła też, że nie użył słowa 'przechwalasz', za co była mu wdzięczna. – Biegniemy tam – powiedział, ale z tonu jego głosu słychać było, że nie mówił całej prawdy. Sama to już wiedziała, ale w jego ustach dobijało ją to jeszcze niżej ku ziemi. Byli sami, zmęczeni, biegnąc ile sił w słabnących nogach. Patrolowcy byli wypoczęci, na nowej zmianie. Mieli do dyspozycji karabiny, gaz łzawiący, latarki, noktowizory, quady i kto wie co jeszcze. A do tego jeszcze obok nich biegły groźne, choć piękne owczarki niemieckie, a ich sierść błyszczała, oświetlona latarkami i księżycem w pełni.

       – Zgubmy ich. – Najbanalnieszy plan, który nigdy nie wypalał, ale cóż mieli uczynić. Nic im nie pozostalo, a nie zamierzali się poddać.

       – To nawet ma szansę – dodawał im nadziei, która stopniowo umierała. – Pierwsza na prawo. – Szepnął w ostatniej chwili. I skręcili, pochylając się, aby wytracić jak najmniej prędkości. Krótko biegli przed siebie, gdy wpadli na wielką, ścianę nie do przebycia.

       – Ślepa uliczka. To koniec. Wszystko przepadło. – Na pożegnanie musnął delikatnie wargami jej policzek. Nie potrafiła się zmusić, aby się odsunąć.

       Lepiej, żebyś nie wiedział

W Cieniu Słońca KOREKTAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz