Rozdział 11. Atak

1.3K 84 2
                                    


Przez całe popołudnie towarzyszyłam Ginny. Byłyśmy razem na obiedzie, potem w bibliotece, aż w końcu udałyśmy się do pokoju wspólnego Gryfonów. Od tamtego dnia prawie codziennie starałam się spędzać z nią trochę czasu. Nie uszło mojej uwadze, że w dniu meczu Hermiona i Ron gdzieś znikli, a wieczorem nie chcieli mi zdradzić, co robili. Trochę zabolało mnie, że nadal mi nie ufali. Starałam się znaleźć powód tego braku zaufania. Może minęło jeszcze za mało czasu, odkąd się zaprzyjaźniliśmy? A może miało to związek z Draconem i wiedzieli, że próbowałabym im to wyperswadować? Bo przecież nie wiedzieli, że coś jeszcze ukrywam.
Ginny mnie tolerowała, cieszyła się, kiedy pomagałam jej w zadaniach domowych, ale nadal mi się nie zwierzała. Właściwie niewiele mówiła, o swoich uczuciach czy przemyśleniach nie wspomniała ani razu. Ona też nie potrafiła mi zaufać. Może to ze mną było coś nie tak?
W niedzielę rano postanowiłam odwiedzić Severusa. Chciałam oderwać się na chwilę od wszystkich i spędzić trochę czasu z osobą, której ufałam i która potrafiła zaufać mnie.
— Cześć — powiedziałam, wchodząc do gabinetu Severusa. — Co warzysz? — spytałam, z zaciekawieniem spoglądając na stół, na którym leżało wiele składników.
— Veritaserum — odpowiedział krótko, koncentrując się na odmierzaniu składników.
— Pomóc ci? — zapytałam. Przecząco pokręcił głową.
— Poradzę sobie — odpowiedział. — Możesz popatrzeć, jeśli chcesz, to bardzo trudny eliksir, ale bywa przydatny.
Przystawiłam krzesło do stołu, usiadłam na nim i przyglądałam się ruchom ojca chrzestnego. W tym czasie Severus opowiadał mi o właściwościach eliksiru, technice przygotowywania i innych sprawach, które Mistrz Eliksirów powinien wiedzieć.
Po godzinie Sev odłożył wszystko, mówiąc, że teraz nic więcej nie może zrobić. Dopiero wtedy spojrzał na mnie z powagą i troską.
— Jak się czujesz? — zapytał.
Wzruszyłam ramionami.
— Nie jest źle — odparłam. — Tylko mam wrażenie, że Hermiona i Ron coś ukrywają przede mną... Harry też... Jakby nie chcieli mi zaufać...
— Nie słyszałaś jeszcze?
— O czym? — zapytałam zaniepokojona.
— Colin Creevey został w nocy spetryfikowany.
— Co?! — wykrzyknęłam ze zdumieniem. — Chyba nie mówisz poważnie...
— Minerwa sądzi, że szedł do skrzydła szpitalnego, żeby odwiedzić Pottera. Miał aparat, który został spalony. Nadal nie wiemy, kto ani w jaki sposób petryfikuje swoje ofiary.
— Myślisz, że będzie ich więcej?
— Jestem tego pewien — odpowiedział zaniepokojony.
Pogrążyliśmy się w ciszy. Po chwili rozpoczęliśmy kolejną lekcję Oklumencji, jednak żadne z nas nie mogło się skupić na tyle, by mogła przynieść jakiekolwiek efekty.

Po popołudniu nie miałam ochoty wracać do Wieży Gryffindoru. Postanowiłam poszukać Amandę i ucieszyłam się, gdy odnalazłam ją w bibliotece. Bez wahania zgodziła się na spacer po szkolnych błoniach i po kilku minutach spotkałyśmy się w Sali Wejściowej ubrane w ciepłe płaszcze. Chociaż niebo było bezchmurne i świeciło słońce, było bardzo zimno.
— Wszystko w porządku? — zapytała Amanda. Wzruszyłam ramionami. Właściwie sama nie wiedziałam, miałam mętlik w głowie. Po chwili milczenia zaczęłam o wszystkim opowiadać: o Dziedzicu Slytherina, Harrym i jego braku zaufania, zachowaniu Dracona... Dopiero gdy wyrzuciłam z siebie te i inne problemy, poczułam się lżej. Już dawno z nikim nie rozmawiałam tak szczerze o tym, co czułam.
Amanda nie wiele potrafiła mi doradzić, poza tym, żebym porozmawiała z profesorem o dziedzicu Slytherina.
— Nie masz pomysłu, kto to mógłby być? — zapytałam. — Wiem, że Dumbledore mnie nie podejrzewa, to jedyny plus w tej całej sytuacji, szczególnie że teraz Colin został zaatakowany. — Krukonka wzdrygnęła się.
— Niestety nie. Myślałam o tym i albo musiałabyś mieć rodzeństwo...
— Tylko młodsze, Tiara Przydziału dała mi wyraźnie do zrozumienia, że odkąd mój ojciec opuścił szkołę, nie było tu dziedzica Slytherina...
— Nie jest to niemożliwe, ale nie mogę uwierzyć, że jakikolwiek pierwszoroczniak zdołałby w tak krótkim czasie odnaleźć Komnatę Tajemnic... albo...
— Albo? — zapytałam. — Jednak ja? — dodałam ironicznie, nie widząc innej logicznej odpowiedzi.
— Twój ojciec — odpowiedziała cicho, a ja parsknęłam śmiechem.
— Teraz to wymyśliłaś — spojrzałam na nią.
— To nie jest niemożliwe — odparła. — Oczywiście nie wiem, w jaki sposób miałby to zrobić. Ale przecież on gdzieś jest. W zeszłym roku był tak blisko i nikt o tym nie wiedział, może również teraz się gdzieś czai? Jest biegły w czarnej magii... — Urwała, jakby coś jej przyszło do głowy. — Prawdę mówiąc, to wydaje mi się najbardziej logicznym rozwiązaniem. Trzeba jeszcze odkryć, jak to robi i go pokonać.
Im dłużej mówiła na ten temat, tym bardziej wydawało mi się to sensowne.
— Chyba sama powinnaś porozmawiać o tym z Dumbledore'em — stwierdziłam. Amanda wzruszyła ramionami.
— Być może masz rację. Możemy zmienić temat? Nic więcej na razie nie wymyślimy, a chciałabym na chwilę zapomnieć o tych atakach. — Dopiero gdy zauważyłam jej zmartwioną twarz, dotarło do mnie, że ona pochodziła z rodziny mugoli i była w zagrożeniu. Zadrżałam. Moim jedynym problemem była tożsamość sprawy i by nikt nie odkrył mojego pokrewieństwa z jednym z założycieli Hogwartu oraz moim ojcem. Zarówno Amanda, jak i Hermiona musiały liczyć się z tym, że mogą zostać jednymi z ofiar, o ile ataki nie ustaną.
Może faktycznie powinnam porozmawiać z profesorem Dumbledore'em, chociaż tak naprawdę nie miałam mu nic do powiedzenia.

Isabella Potter 2Où les histoires vivent. Découvrez maintenant