Rozdział 10. Dziedzic Slytherina

1.3K 100 17
                                    


— Zawsze wiedziałem, że ten Salazar Slytherin był nieźle pokręcony — powiedział Ron po lekcji. — Nie miałem jednak pojęcia, że to on wymyślił te brednie o czystej krwi. Nie zostałbym w jego domu, choćby mi zapłacili. Słowo daję, gdyby Tiara Przydziału próbowała umieścić mnie w Slytherinie, wsiadłbym do pociągu i wrócił do domu...
Hermiona pokiwała głową, ale Harry zasępił się. Spojrzałam na niego badawczo.
— A ty tak bardzo chciałaś być w jego domu — dodał Ron. — Malfoy mnie nie dziwi, znając jego ojca... ale ty?
Wzruszyłam ramionami. Co mogłam mu powiedzieć? Że powinnam być w jego domu, bo w moich żyłach płynie jego krew? Nie mogłam tego powiedzieć, a w szczególności nie teraz. Nawet gdyby Harry teraz powiedział, że jest potomkiem Slytherina, ani Ron, ani Hermiona nie uwierzyliby, że otworzył Komnatę Tajemnic. Nie byłam pewna, czy uwierzyliby mi, a nie miałam ochoty tego sprawdzać.
— Cześć, Harry! — Przed nami pojawił się Colin Creevey.
— Cześć, Colin — odpowiedział automatycznie Harry.
— Harry... Harry... jeden chłopak z mojej klasy mówi, że jesteś...
Colin nie zdążył dokończyć, bo tłum uczniów porwał go do Wielkiej Sali.
— Co ten chłopak z jego klasy mógł mówić o tobie? — zapytała Hermiona.
— Pewnie, że jestem dziedzicem Slytherina — odpowiedział Harry. Zastanawiałam się, skąd ten wniosek. Czyżby tylko dlatego, że znalazł się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie? Przecież Ron też był czystej krwi, ale nikt nie podejrzewał ani jego, ani jego rodziny.
Potem pomyślałam sobie, że uczniowie mieli poniekąd rację. Słusznie podejrzewali, że Potter jest dziedzicem Slytherina. Tylko wybrali nie tego Pottera.
— Naprawdę myślisz, że jest jakaś Komnata Tajemnic? — zapytał Ron Hermionę.
— Nie wiem — odpowiedziała. — Dumbledore nie potrafił uzdrowić Pani Norris, co by wskazywało, że to coś, co ją zaatakowało, może nie być... no... ludzkie.
Jej odpowiedź dała mi wiele do myślenia. Skoro kota nie spetryfikowało żadne czarnomagiczne zaklęcie, a było to dzieło potwora, nic nie stało na przeszkodzie, by odpowiedzialny był za to pierwszoklasista. O ile nie była potrzebna czarna magia do otwarcia komnaty.
Byłam tak zatopiona w myślach, że przestraszyłam się, kiedy ktoś złapał mnie za ramię. Dopiero w tej chwili dotarło do mnie, że Harry, Ron i Hermiona przerwali rozmowę o Komnacie Tajemnic. Spojrzałam na rękę na moim ramieniu i z ulgą zauważyłam, że należała do Severusa.
— Wszystko w porządku? — zapytał. Nie zareagowałam. — Możemy porozmawiać?
— Zobaczymy się później — rzuciłam do trójki i poszłam z Severusem do jego gabinetu. Tam usiadłam w moim ulubionym fotelu i czekałam.
— Wiesz coś o tej komnacie? — zapytał Severus.
— Chyba nie sądzisz, że ja...
— Nie, oczywiście, że nie — zaprzeczył od razu. — Żaden z nauczycieli nie wierzy, że mogłabyś otworzyć tę komnatę. Dumbledore też ciebie nie podejrzewa. Ale pomyślałem, że może coś widziałaś albo słyszałaś.
Z jednej strony pomyślałam, że to byłby dobry moment, by opowiedzieć o głosie, który słyszał Harry, ale siedział przede mną niewłaściwy człowiek. Severus był zbyt uprzedzony, by spokojnie zareagować na taką informację o Harrym.
— Niestety nie — odpowiedziałam. — Czyli ta komnata istnieje naprawdę? — zapytałam po chwili milczenia. Zamyślony Severus powoli pokiwał głową.
— Tak. Jakieś pięćdziesiąt lat temu została otwarta. Podobno zginęła wtedy jedna osoba.
Spojrzałam na niego z przerażeniem.
— Kto wtedy ją otworzył?
— Twój ojciec — odpowiedział.
— Czy... on mógłby teraz otworzyć ją ponownie? Czy istnieje możliwość, że to on spetryfikował kota?
Severus westchnął i przez chwilę patrzył na mnie z uwagą.
— Nie wiem, naprawdę nie wiem.
Po kilku minutach siedzenia w ciszy poszliśmy coś zjeść.

Po kolacji spędziłam trochę czasu z Hermioną, Harrym i Ronem. Opowiedzieli mi, że do ataku doszło tuż koło łazienki Jęczącej Marty. Poza tym zauważyli, że pająki uciekały z zamku, co było dziwne. Przez chwilę w milczeniu odrabialiśmy lekcje. Ja właściwie tylko udawałam, że to robię, nie byłam w nastroju do nauki.
Ron, próbując pozbyć się kleksów ze swojej pracy, zatrzasnął ze złością książkę. Ku mojemu zaskoczeniu Hermiona zrobiła dokładnie to samo.
— Ale kto to mógł zrobić? — Spokojnie powróciła do tematu. — Komu zależy na tym, żeby oczyścić szkołę ze wszystkich charłaków i mieszańców?
— No właśnie, zastanówmy się — powiedział Ron kpiącym tonem. Wiedziałam, co zamierzał powiedzieć. — Kto mógłby uważać ich za szumowiny?
Hermiona spojrzała na niego bez przekonania.
— Jeśli myślisz o Malfoyu...
— No pewnie, że o nim! Słyszałaś, co powiedział: „Ty będziesz następna, szlamo!" Daj spokój, wystarczy spojrzeć na jego szczurzą buźkę, żeby wiedzieć, kim on jest...
— Malfoy dziedzicem Slytherina? — zapytała Hermiona sceptycznym tonem.
— On nie jest dziedzicem — wtrąciłam się ze spokojem. — A jeśli jest, to ani on, ani jego ojciec o tym nie wiedzą.
— Jasne — rzucił Ron. Harry spojrzał na mnie badawczo.
— Wiedziałabyś o tym? — zapytał.
— Oczywiście, żebym wiedziała. Są dumni ze swojej „czystej krwi". Gdyby pochodzili od jednego z założycieli Hogwartu, usłyszałabym to w ich domu nie raz. — Poniekąd nie kłamałam. Za każdym razem, kiedy tam byłam, słyszałam, że to ja powinnam być dumna z bycia potomkiem Salaraza Slytherina.
Podejrzewałam, że mi nie uwierzyli. Tylko Hermiona była sceptycznie nastawiona.
— Może postanowili to zataić — powiedział Harry powoli. — Pomyśl o jego rodzinie. Większość była w Slytherinie, zawsze się tym chwali. Mogą być potomkami Slytherina. Jego stary jest okropny, to nie ulega wątpliwości.
— Myśląc w ten sposób, możesz zacząć podejrzewać każdą rodzinę czystej krwi — odparłam. — A jakby podejrzewać ród Blacków o pokrewieństwo z Slytherinem, w końcu prawie wszyscy z tego rodu też byli w jego domu, możesz zacząć podejrzewać również siebie, mnie i Rona, nie tylko Dracona.
— O czym ty mówisz? — zapytała Hermiona.
— Każde z nas pochodzi z rodu Blacków. Właściwie można uznać, że jesteśmy spokrewnieni...
— Żartujesz, ja i Malfoy... — zaczął z obrzydzeniem Harry.
— Oczywiście to dalekie pokrewieństwo. — Machnęłam lekceważąco ręką. — Właściwie wszystkie czarodziejskie rody czystej krwi są ze sobą powiązane. I dlatego właściwie każdy może być dziedzicem Slytherina...
— Jakby hipotetycznie uznać ród Blacków za ten wywodzący się od Slytherina, to właściwie ty byłabyś główną podejrzaną — zauważyła Hermiona.
Serce zaczęło mi szybciej bić, chociaż zdawałam sobie sprawę, że nie mówiła tego na poważnie. Nie miała pojęcia, jak bliska była prawdy.
— Właściwie masz rację — powiedziałam. — Ale tylko hipotetycznie. Nigdy nie słyszałam o tym, żeby Blackowie byli z nim spokrewnieni.
Rozejrzałam się po pokoju wspólnym. Spojrzałam na Ginny, która ostatnio wyglądała coraz gorzej. Dziewczyna była coraz bledsza i bardziej wystraszona. Martwiłam się o nią. Trzymała się na uboczu i wydawała się samotna. Doskonale wiedziałam, jakie to było uczucie, sama przeżywałam to rok wcześniej i postanowiłam dotrzymać jej towarzystwa. Zostawiłam trójkę, która nadal zastanawiała się nad tym, kto był dziedzicem Slytherina. Byłam pewna, że jak tylko ich zostawiłam, zaczęli dyskutować o Draconie.
Ginny nie wiele mówiła o sobie. Chciała wiedzieć więcej o Komnacie Tajemnic, ale niestety w tym nie mogłam jej pomóc. Była przerażona tym, co stało się Pani Norris. Pocieszyłam ją, że przecież kotka zostanie uzdrowiona, a potem pomagałam jej w zadaniach domowych. Na chwilę przysiedli się do nas bliźniacy, ale to ją zdenerwowało. Zdziwiło mnie to. Przecież chcieli ją tylko rozbawić. Zaczęłam się zastanawiać, czy nie chciała czegoś przed nimi ukryć.

Isabella Potter 2Where stories live. Discover now