3

1.1K 177 149
                                    

Kiedy starszy chłopak wyszedł, wziąłem kilka głębszych wdechów i odgoniłem łzy z oczu.

- Znasz go?

- Nawet do niego nie startuj. Jest mężem mojego męża. - szepnąłem z bólem i upokorzeniem.

- Co? - szatyn popatrzył na mnie zszokowany - Trójkąt małżeński?

Spuściłem głowę i zacząłem przyjmować kolejnych klientów, chcąc wyrzucić negatywne myśli z mojej głowy.

Dom zastałem pusty. Westchnąłem głośno i rzuciłem się na kanapę w salonie.

Wiedziałem gdzie jest Luke o dziewiątej wieczorem, jednak mimo to, postanowiłem zadzwonić.

Odebrał po czwartym sygnale.

- Cześć Lukey, gdzie jesteś? - spytałem delikatnie

- Oh Mike? O-ohh... Um nie wracam dziś na noc. Kurwa tak... - mówił jęcząc co chwila.

- Okey. - szepnąłem i się rozłączyłem, słysząc jeszcze 'cholera tak dobrze Cal'.

Calum robił mu loda i prawdopodobnie całą noc poświęcą podobnym czynnościom.

Luke nie dotykał mnie od dawna, a kiedy mówiłem mu, że chciałbym coś zrobić, to rzucał tylko, że jest zmęczony, lub że nie ma na to czasu.

Czułem się jak brzydka, tania ozdoba choinkowa. Taka, którą kupujesz, używasz raz i wyrzucasz do śmieci.

Byłem dla niego tylko gosposią(i'm not your house keeper team!). Naiwnym pozerem.

Jednak jego natura nie pozwalała mu rozwieść się ze mną i zerwać kontakt, bo wiedział, że potrzebowałem go do życia. Bez jego ochrony moja choroba powróci i umrę.

Tą noc spędziłem w łóżku z Saszą, który dokładnie mnie rozumiał. Niestety nie mogłem rozumieć jego mowy, ale czyny i postępowanie wyjaśniały wystarczająco dużo. Byłem zdziwiony, że wilk jeszcze nie zagryzł Luke'a.

Może dlatego, że wiedział o mojej wielkiej miłości do niego.

W sobotę po porannym spacerze z przyjacielem, przyniosłem avatarowi fioletowy hiacynt w doniczce, którego znaczenie mówiło "proszę, kochaj mnie bardziej".

- Jak tam u ciebie Lukey? - uśmiechnąłem się słabo do niego wyobrażając sobie co robił poprzedniej nocy.

- Cudownie. Poza tym sobota jest dniem wolnym.

- Ja też nie mam dziś nic w planach. Lu?

- Tak wróżko?

- Skoro nie będziemy nic dziś robić, to może pójdziemy do kina? Albo chociaż na pizze? Czy coś...? - spytałem niepewnie. Błagałem, żeby znów mnie nie zignorował.

- Przykro mi pyłku, już umówiłem się z Cally'm na kino i sklepy. Właśnie muszę wychodzić.

- Och. Okey. No to... Miłej zabawy. - wyjąkałem czując jak moje serduszko ponownie rozbija się na setki kawałeczków.

- dziękuję za kwiaty Michael! - zawołał jeszcze, wsiadając do auta i pojechał.

Znów zostałem sam.

Wyłączyłem wieże w salonie, podkręciłem głośność i tanecznym krokiem postanowiłem posprzątać, żeby przestać myśleć o przykrych rzeczach.

Właśnie ścierałem kurze, a eteryczny wilk biegał w powietrzu wokół mnie. Nie potrafiłem dosięgnąć najwyższej półki, więc zdecydowałem, że zamiast targać tu jakieś krzesło, użyję moich skrzydełek, bo w końcu od czegoś je mam.

Jednak ledwo wzbiłem się w powietrze, upadłem na podłogę.

- Hey no, dbam o was i w ogóle, działajcie proszę! - przesunąłem dłonią po ich cienkiej i delikatnej powierzchni.

Spróbowałem jeszcze raz, jednak one nie miały siły.

- No oczywiście, przecież takie słabe skrzydła nie uniosą tak grubego sylfa jak ja. - mruknąłem do siebie z bólem.

Wiedziałem co się działo. Jeśli serce faerie było smutne, tracił on możliwość latania. Jeśli ten smutek się pogłębi, skrzydła zaczną się kruszyć, aż w końcu pewnego dnia obudzę się z ich szczątkami na pościeli.

- Ale przecież starałem się. Uśmiechałem się i w ogóle... - pociągnąłem nosem ze łzami w oczach. Utrata skrzydeł była dla nas tak bardzo bolesna... Nie fizycznie, jednak psychika...

Sasza przytulił się do mnie chcąc powstrzymać ten wodospad łez, jednak to nic nie dało.

- Chodź, pójdziemy na spacer. - szepnąłem drżącym głosem i podniosłem się z drewnianej podłogi.

Chwilę później już zagłębialiśmy się w odmęty starego lasu. Nasz dom był na przedmieściach, co było dla mnie dużym plusem.

#skijumpingfamily płacze razem z wami

Miłego dnia i nocy wszystkim

Kruche Skrzydła / MukeWhere stories live. Discover now