W miasteczku

67 8 0
                                    


Na targu w Junkcity jak zwykle panował tłok. Ze wszelkich sklepów i straganów sprzedawcy przekrzykiwali się w tym, kto ma lepszy złom na sprzedaż.

- NAJLEPSZE TOWARY WMIEŚCIE! ŚWIEŻO WYSZABROWANE! KUPUJCIE U JANUSZA! - Krzyczał wąsacz zza lady sklepu zbudowanego z opon.

- ZŁOM U JANUSZA TO ZŁOM!KUPUJCIE U MNIE, U ANTY JANUSZA! TYLKO TUTAJ ZŁOM TAK DOBRY, ŻE NIEMOŻNA GO JUŻ NAZWAĆ ZŁOMEM! STAN JAK SPRZED WOJNY! - Odpowiedział równie głośno jego sąsiad z namiotu.

- COOO?! - Oburzył się Janusz.

- MÓWIĘ, ŻE TWÓJ TOWAR JEST DO DUPY!

- SAM ŻEŚ JEST DUPA! -Sprzedawca wziął w rękę pręt. - PATRZCIE LUDZIE, CO POTRAFI MÓJ ZŁOM!

-Jego złom to złom,patrzcie, nawet nie będę się bronił – Anty Janusz wyszedł ze swojego sklepu i stanął na placu z założonymi rękami. Dookoła zebrał się spory tłum gapiów.

- Anty Januszu, już długo czekałem na tą chwilę. - Wycedził przez zęby Janusz, zbliżając się do swojego odwiecznego wroga.

- Stawiam 30 kapsli, że będzie miał rozłupaną czaszkę. - Powiedziałem, klepiąc jednego z gapiów po ramieniu.

- Ty chyba nie stąd, co?- Odpowiedział miejscowy. - I nie wiesz nic o wątpliwej jakości złomu Janusza. Ja w sumie też nie wiem, też nie jestem stąd. -Ciągnął dalej jednak nie-miejscowy. - Ale co mi tam, wchodzę w to.

Wąsaty sprzedawca zamachnął się z całej siły. Lecz gdy uderzył, złom złamał się w połowie drogi do twarzy oponenta. Ten uśmiechnął się szeroko, ale szybko zniknął z niego głupkowaty wyszczerz. Resztę pręta Janusz wbił mu głęboko w oko. Zaraz cały tłum skoczył szabrować sklep nieboszczyka. Z wyjątkiem gościa, z którym się założyłem.

- No, 30 kapsli moje. -Powiedział do mnie.

- Jak to? - Odparłem zdziwiony. - Przecież on nie żyje!

- Zakład był o to, czy będzie miał rozłupaną czaszkę, a ta się jeszcze nieźle trzy...

Zanim zdążył dokończyć,rozgniotłem głowę trupa twardą podeszwą glana.

- No, 3 dychy dla mnie koleś! - Już miałem wyciągnąć rękę po kapsle, ale widok szeryfa z zastępcą zmienił trochę moje zamiary. Ci panowie wyraźnie coś do mnie mieli.

- Zabiłeś człowieka,odpowiesz za to skurwysynu. - Wycelował we mnie karabinem. - Poddaj się, albo zginiesz.

- Ale panie władzo... -Tłumaczyłem. - Ten człowiek już nie żył, ja mu tylko rozdeptałem głowę

- Są na to jacyś świadkowie?

Gość, z którym się założyłem, zniknął gdzieś w międzyczasie. A to skurwiel! Ale przecież miałem za sobą cały tłum świadków całego zamieszania. Do czasu, aż któryś z nich źle się zabrał za szaberek miny plazmowej. Zalał mnie deszcz krwi i flaków.

- Tam byli... a, nieważne– Westchnąłem, ścierając fragment jelita grubego z twarzy. -Więc zrobimy tak!

Ponieważ mam najszybszą rękę na świecie (trenowałem długo w samotne wieczory),Wystrzelenie 14 pocisków z rewolweru zanim którykolwiek z nich się zorientował było proste. Co prawda żaden z pocisków nie trafił,ale to i tak wystarczyło, by zabić obu.

- I shot the sherif! But I... a nie, zastępce też zajebałem.


Ale masakra! Przynajmniej mogłem sam wszystko wyszabrować. Gdy już wypełniłem worek,udałem się zakupy. Do innego miasta, tutaj ekonomia została chwilowo zachwiana.

Fall (of) UsWhere stories live. Discover now