IV "Sobowtór"

1.7K 124 57
                                    

Frisk

- Co chcesz mi pokazać? - Zapytałam dziwny głos i w tym samym czasie, mocny podmuch wiatru wskazał mi na wejście do ruin.
Podniosłam się z ziemi, wchodząc do środka.
Szłam wąskim korytarzem, aż kogoś spostrzegłam.
Zakryłam usta, starając się stłumić swój krzyk.
Zobaczyłam za ścianą Sansa, który wychodził z mojego pokoju.
Tam, gdzie ukryłam szczątki.
Czyżby...? Naprawdę to on?
Łzy gwałtownie spłynęły po moich ciepłych policzkach.
Nie mogę uwierzyć.
Serce podskoczyło mi do gardła ze strachu, widząc jak wychodzi mi na przeciw.
Nie było czasu, żeby uciec ani miejsca, aby się schować.
- Frisk? Co ty tu... - Przerwałam mu, krzycząc pod wpływem emocji.
- Jak mogłeś... Jak mogłeś to zrobić! Obiecałam ci, że będziemy żyć jak dawniej, a ty... nie zbliżaj się do mnie! - Wydarłam się na całe pomieszczenie, następnie kierując się w stronę wyjścia.
Biegam co sił w nogach, nie chciałam tutaj zostawać ani chwili dłużej.
- Poczekaj! - Usłyszałam za sobą, ale zignorowałam to.
Udało mi się dotrzeć do lasu. Przeskakiwałam każdy kamień, omijałam każdą gałąź, lecz cały mój wysiłek poszedł na marne, gdyż kościotrup przeteleportował się, stając na mojej drodze.
- Zatrzymaj się, dzieciaku. - Rozkazał, a ja starałam się go wyminąć, choć to na nic.
Złapał mnie za rękaw swetra i pociągnął w swoją stronę, obejmując mnie.
Trzymał mnie mocno, ponieważ wiedział, że zaraz mu zwieję.
Patrzył na mnie z góry, lecz ja nie byłam w stanie wydusić z siebie żadnego słowa.
Po prostu szlochałam na jego oczach.
- Mała, uspokój się. Powiedz mi o co cho... - Nagle przeszedł mnie zimny dreszcz. Skierowałam wzrok w dół.
Z ziemi wyrosła kość, która drasnęła mnie w ramię.
Czy on próbuje mnie zabić?!
Nie czekałam na żadne tłumaczenie, a raczej kolejny atak z jego strony.
Nie zważałam na jego słowa, wyraz twarzy, kompletnie miałam go gdzieś.
Nie chciałam mieć z nim już nic wspólnego.
Od tej chwili już nie był moim przyjacielem. Nienawidzę go za to, że zabił Toriel, a teraz próbuje zrobić to samo ze mną.
Odepchnęłam go i pognałam prosto przed siebie. Parę razy się potknęłam, gdyż machałam kończynami naprawdę szybko.
Miałam nadzieję, że mnie nie dogoni.

Sans

Coś było nie tak, nawet aż za bardzo.
Moja magia sama z siebie się przed chwilą uruchomiła.
Czułem się, jakbym już gdzieś to przechodził.
Zupełnie jak... we śnie?
Nie, to nie możliwe, żebym nie miał nad sobą kontroli. Niestety widziałem na własne oczy, a zresztą Frisk też.
Teraz na pewno mnie nienawidzi. Już wtedy na mnie krzyczała, ale nie rozumiem dlaczego.
Ukrywała przede mną śmierć swojej przybranej mamy.
Tutaj dzieją się złe rzeczy.
Zaczyna mnie to martwić, muszę z nią porozmawiać. Mogła powiedzieć mi od razu, może wtedy bym... jej nie skrzywdził.
Jeżeli coś jej się stanie, nie wybaczę sobie tego.
Nagle poczułem mocne ukłucie w klatce piersiowej.
Ból był tak przeszywający, że wręcz upadłem na kolana.
Co się ze mną dzieje?
Wtem w oddali usłyszałem męski głos.
- Witaj, Sans. - Uniosłem wzrok do góry i skupiłem się na krzakach przede mną.
Padał na nie cień z drzew, a spod niego ujawniła się czyjąś sylwetka.
Rozmiarem do mnie podobna.
Nie, całkowicie taka sama.
Przeraziłem się, gdy mogłem zobaczyć te osobę od stóp do głów.
Miał tą samą bluzę co ja, te same papcie, dresy, był także kościotrupem.
Takim jak ja.
Miał na głowie założony kaptur. Jedyne co go wyróżniało to sposób w jaki na mnie patrzył.
Śmierdziało od niego rządzą rozlewu krwi.
Był strasznie przerażający, ale kim on w ogóle jest?
- Kim ty jesteś? - Uśmiechnął się złowieszczo, usłyszawszy moje pytanie.
- Ha! No tak, zapomniałem, że nie masz o mnie bladego pojęcia. Ah, Sans... jesteś taki bezradny teraz. Frisk straciła do ciebie zaufanie...
- Kim jesteś?! - Powtórzyłem się, wstając.
- Nie tak agresywnie, kolego. Jestem nikim innym jak tobą, jednak... o wiele lepszą wersją. - Po tych słowach za jego plecami pojawił się blaster.
- Takie śmiecie jak ty wkrótce znikną, a ty nie możesz nawet nikomu o tym powiedzieć. - Kpił ze mnie, chichocząc.
- Jedyną taką osobę przed chwilą straciłeś. - Roześmiał się, a po mnie spłynęły jego słowa.
- Nie wiem z jakiej CHOINKI żeś się urwał, ale jeżeli to ty zrobiłeś coś kozicy... - Przerwał mi, gwałtownie się do mnie zbliżając.
Poczułem pot, spływający po mojej czaszce, kiedy dystans pomiędzy nami diametralnie się zmniejszył.
- To wtedy co? Dla mnie już jesteś martwy. - Odpalił swój blaster. Zrobiłem unik, lecz z tyłu pojawił się drugi.
Udało mi się odbić od ziemi i go także ominąć, lecz miałem problemy z serią następnych.
Broniłem się tak długo, dopóki nie podniósł mnie magią i nie rzucił w gęstą roślinność.
Szybkimi ruchami wydostałem się z krzewów, ale pierwsze co potem ujrzałem, to wielka morda znajomej, kościopodobnej broni.
Usłyszałem dobrze mi znany dźwięk, a później pamiętną nicość.
Ostatnie co usłyszałem to jego śmiech.
Nie, nie może tknąć małej. Nie pozwolę...
Muszę coś zrobić, ale... nie mam sił.
Nie spodziewałem się jego ataku.
Był silniejszy, lecz tylko w tamtej sytuacji.
Teraz to dopiero mnie wkurzył.

Undertale: Lost Control ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz