Rozdział III

17.3K 1.3K 145
                                    


*** Set

Szedłem dróżką w lesie. Mieliśmy tutaj spotkanie, przez co zapuściliśmy na cały park aurę, która miała odstraszyć ludzi. Zebranie skończyło się. Mój samochód stał po drugiej stronie parku. Z daleka zauważyłem jakiś ruch. Grupka, a dokładnie czterech. Musiałem się dowiedzieć, co takiego tam znaleźli. Podszedłem bliżej i zauważyłem, że otoczyli jakiegoś gościa na wózku, nie to nie był mężczyzna, to była kobieta, a raczej... nastolatka.

Miała związane w kucyka ciemno rude włosy i grzywkę na skos. Jasna cera i malinowe usta. Dolną wargę miała większą od górnej, uwielbiałem takie usta. Delikatne rysy i błękitne, przejrzyste oczy.

- Nie jestem mała - jej głos był pewny i wyzywający.

Nagle któryś blondyn spoliczkował ją tak mocno, że spadła z wózka, na ziemię. Zagotowało się we mnie. Sam używałem przemocy, ale żeby uderzyć człowieka, kobietę i to w dodatku inwalidę?! To już była mała przesada.

Byłem ciekaw, co się wydarzy dalej. Jakoś miałem wrażenie, że ona nie popuści tego.

- I co? Zadowolony? - warknęła na niego.

~ Niezła - odezwał się mój wewnętrzny wilk.

~ I to bardzo - odpowiedziałem mu.

Blondyn rozzłoszczony wyciągnął w jej stronę rękę. Pewnie chciał ją złapać za włosy. Musiałem wkroczyć do akcji.

- Co tu się wyprawia, do kurwy nędzy?! - warknąłem.

Nagle wszyscy zesztywnieli. Przestałem ukrywać mój zapach, aby każdy z nich mógł go poczuć. Aby każdy przekonał się, że właśnie zjawił się ich Alfa.

- Alfo... my... - zaczął ten, który ją spoliczkował. Jeszcze miał czelność się odzywać!

- Zamknij się! - wrzasnąłem. Byłem zły jak mało kiedy.

Dziewczyna spojrzała na mnie, czułem jej zaciekawiony, a zarazem przestraszony wzrok na sobie. Jej serce biło tak głośno, że sam je słyszałem z takiej odległości. Przecież ona zaraz zejdzie na zawał!

Spojrzałem na nią, chciałem sprawdzić, jak się trzyma, jeszcze trupa mi tutaj brakowało. Nasze spojrzenia spotkały się. Jej piękne, błękitne oczy były głębokie jak ocean. Można się było w nich zatracić.

Wtedy poczułem jak moje serce przyspiesza, po moim ciele przeszedł słodki dreszcz. Nie mogłem przestać na nią patrzeć.

~ To ona... To ona! ONA! Nasza mate! - wył we mnie mój wilk. Był naprawdę szczęśliwy, zresztą jak ja. - Przytul ją, błagam! - zaskomlał. Tak, też to chciałem zrobić. Ta pokusa była tak silna, że musiałem użyć wszystkich sił, aby tego nie zrobić. Warknąłem z rozpaczy, a ona jeszcze bardziej się przestraszyła. Wziąłem wdech, musiałem się uspokoić.

~ Nie mogę.

~ Dlaczego?! Ona jest naszą mate!

~ Boi się mnie, jeżeli to teraz zrobię, to przestraszy się jeszcze bardziej.

~ A niech to. Ponadto jest niepełnosprawna. Trzeba będzie uważać na nią jak na porcelanę.

~ Masz rację.

Podszedłem do niej, przykucnąłem. Miała czerwony policzek. Pogładziłem ją w tamtym miejscu, a ona jeszcze bardziej wtuliła się w moją rękę. Przełknąłem ślinę. Chęć wzięcia ją w ramiona rosła we mnie z każdą chwilą. Nagle ocknęła się i odepchnęła moją dłoń. Jak ona śmiała?! Mnie się nie sprzeciwia. Widząc jej przestraszoną minę i słysząc jak głośno bije jej serce, uspokoiłem się.

Przypomniałem sobie o obecności innych. Wstałem i podszedłem do tego śmiecia, który odważył się uderzyć moją mate. Wziąłem zamach i także go spoliczkowałem, ale o wiele mocniej. Blondyn upadł. Z jego ust zaczęła sączyć się krew.

- I co? Przyjemnie? - warknąłem w jego stronę. Miałem nieodpartą ochotę go zabić, aż mnie ręce świerzbiły.

Nie! Nie możesz tego zrobić! Nie przy niej. Kiedy indziej się z nim policzysz.

~ Masz rację - przyznałem.

- Masz szczęście, że ona tutaj jest, bo zabiłbym cię na miejscu - rzuciłem do tego kundla. Wcale nie był taki słaby. Był Betą. Ale to nie zmieniało faktu, że zachował się jak szczeniak. Nic nie warty szczeniak.

- Alfo, dlaczego bronisz... tego pokracznego człowieka?! - spytał ktoś z boku.

Nie no, nie wytrzymałem. Momentalnie znalazłem się przy kolesiu, przybiłem go do drzewa i niosłem tak, że nie dotykał ziemi.

- Jak śmiesz obrażać MOJĄ mate, ty nic nie warty kundlu?! - ryknąłem na niego.

Rudzielec otworzył szeroko oczy i zbladł.

- Radzę wam wszystkim, abyście trzymali się od niej z daleka, bo nie wybaczę. Ona jest MOJA - zaakcentowałem ostatnie słowo. - I cała czwórka ma się do mnie zgłosić w ciągu najbliższego tygodnia, bo jak nie to znajdę i wypatroszę - nie kłamałem i oni dobrze o tym wiedzieli.

Zostawiłem ich w spokoju. Musiałem zająć się moją mate. Spojrzałem za siebie i zobaczyłem jak podciąga się do swojego wózka. Była kaleką, to było pewne. Zmarszczyłem brwi. Podciągała się po kamieniach, ostrych kamieniach. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że zostawiała za sobą krwawy ślad, ale ona brnęła dalej. Nie zastanawiając się, podbiegłem do niej i podniosłem ją.

Dam radę uciecWhere stories live. Discover now