Rozdział 11

300 15 4
                                    

*tydzień później*

Dalej nie mogę bez niej żyć. Chodzę bez żadnego sensu po mieście. Nie opuściłem Los Angeles. W głębi serca wierzyłem, że w końcu mi wybaczy. Nie śledziłem jej, ale raz albo dwa ją widziałem, ale czy ona mnie też to nie wiem. Powinienem o niej zapomnieć i podróżować dalej, ale ja nie potrafię.

Szedłem właśnie jak zwykle bez żadnego celu, gdy moją uwagę przykuła karetka. Niby nic wielkiego, w końcu ludziom dzieją się różne wypadki. Podszedłem bliżej, aby zobaczyć co się stało. To była moja jedyna atrakcja od tygodnia, więc czemu by się nie przyjrzeć. Nie byłem jedynym obserwatorem. Wokół karetki zebrało się jeszcze paru przechodniów, którzy z zaciekawieniem przyglądali się co się stało. Nagle zza budynków wyszło trzech ratowników wiozących kogoś, na noszach. Kiedy byli bliżej ujrzałem brązowe włosy. O nie... tylko nie to. To nie może być ona. Modliłem się, żeby był to ktoś inny. Jednak, gdy tylko ujrzałem twarz, zamarłem. Była blada i posiniaczona.

-Udało wam się zweryfikować kto to?- spytał jeden z przechodniów. Stałem jak wryty i nie mogłem się poruszyć.

-Niestety brak jakichkolwiek dowodów tożsamości. Przykro mi, ale zajmiemy się tym w szpitalu.- odpowiedział, a ja wreszcie oprzytomniałem.

-Wiem kim ona jest!- krzyknąłem.

-Słucham?

-Znam tą dziewczynę. To Laura. Laura Marano.

-Dziękujemy za informacje, ale teraz musimy już jechać, stan pacjentki się pogarsza.

-Mogę jechać z wami?

-Przykro mi, ale niestety nie.

-Powiedzcie mi chociaż do jakiego szpitala jedziecie!

Podali mi adres i od razu po tym ruszyli na sygnale w jego stronę. Bez namysłu pobiegłem za nimi. Mimo, że mam dobrą kondycje, zmęczyłem się po 10 minutach ciągłego, szybkiego biegu. Budynek znajdował się daleko od miejsca wypadku. Dalszą drogę pokonałem szybkim krokiem i na miejscu znalazłem się po jakiś 20 minutach. Wpadłem do środka i poszedłem w stronę recepcji

-Gdzie znajduje się Laura Marano?- wydusiłem 

-Niestety nie mogę panu podać numeru sali. Chyba, że jest pan kimś z rodziny.

-Tak- palnąłem

-W takim razie proszę o pokazanie dowodu tożsamości.

-Nie...Ale muszę wiedzieć, gdzie jest, proszę! Jestem jej chłopakiem. Martwię się.

-Przepraszam, ale nie mogę.

-Niech się pani zlituje. Jestem jedynym z jej bliskich, którzy wiedzą o wypadku. Muszę wiedzieć co z nią!

-Ehh no dobrze, ale ani słowa, że panu powiedziałam. Sala nr. 213.

-Dziękuje.- pobiegłem w stronę windy i wjechałem na drugie piętro.

Biegłem wzdłuż korytarza i patrzyłem na numery pokoi. 209, 210, 211, 212, 213! Jest! Bezmyślnie wpadłem na drzwi, próbując je otworzyć. Ani drgnęły, były zamknięte, ale ja jak ostatni idiota szarpałem je, myśląc, że to pomoże.

-Proszę pana, niech się pan uspokoi. Tutaj nie wolno wchodzić!

-Ale ja muszę zobaczyć, co z nią- do moich oczu napłynęły łzy. Poczułem się bezsilny.

-Rozumiem, ale tak nic pan nie zdziała. Pacjentka musi na razie odpocząć. Damy znać kiedy będzie można wejść. Musi pan na razie poczekać, proszę usiąść- patrzyła na mnie ze współczuciem.

Say You'll Stay- Raura [PL]Hikayelerin yaşadığı yer. Şimdi keşfedin