Rozdział 10.

394 54 5
                                    

- Erik, zostaw te winogrona i rusz się w końcu – mruknął Charles, zarzucając koszulę na siebie i zapinając po kolei guziki. – Hank na nas czeka.

Lehnsherr zbytnio się tym nie przejął. Wręcz przeciwnie – leżał w samych bokserkach na łóżku niczym egipska królowa, trzymając całą kiść w jednej ręce. Kiedy Xavier zarejestrował to, co właśnie się działo przed nim, otworzył szerzej oczy i zamrugał kilka razy.

- No Ty sobie teraz ze mnie żartujesz, Lehnsherr.

- Charles – wyjęczał niezbyt szczęśliwy Erik, przedłużając specjalnie literę e w imieniu.

- Ty jesteś niepoważny – zaśmiał się. – Ubieraj się, bo naprawdę...

Przerwał, bo tamten złapał winogrono w zęby, przez co chłopak po prostu wybuchnął śmiechem. Ale po chwili usiadł obok niego i pocałował go, jednocześnie zabierając mu owoc z buzi.

- Smakowało Ci, co? - Erik odgarnął mu włosy za ucho.

Charles mimowolnie zarumienił się i skończył dopinać koszulę. Lehnsherr w tym czasie zszedł z łóżka i nałożył na siebie spodnie. Nagle obaj usłyszeli pukanie do drzwi. Niebieskooki tylko westchnął i poszedł je otworzyć. Jego oczom ukazała się dwójka ludzi; z początku uznał, że są w tym samym wieku. Jednak po chwili był już pewien. Byli to harcerze, a na średniej wielkości czerwonym wózeczku trzymali górę ciasteczek o różnym smaku. Jednak nie to go zainteresowało.

- Ty... - Odezwał się mężczyzna.

Charles był święcie przekonany, że w jego głowie leci teraz nuta z westernu. Czuł się jakby „Dobry, zły i brzydki" uraczył go tą melodią specjalnie dla tego momentu. Zmrużył oczy.

- Nie jesteś za stary na roznoszenie ciasteczek, Donald? – wycedził.

- Mi przynajmniej ktoś chce dać pracę, dziwolągu.

- Ja nie muszę szukać pracy – odparł z wyższością, chyba pierwszy raz szczycąc się tym, że ma pieniądze. – W ogóle harcerzom ktoś płaci?

Erik szybko skończył się ubierać i podszedł do rozemocjonowanego Charlesa. Zobaczył wysokiego mężczyznę i jego... urokliwą koleżankę. Nie był do końca pewien, co było z nią nie tak. Jej wyraz twarzy nie wróżył nic dobrego; wyglądała jakby była wściekła albo poirytowana. Albo oba naraz. Zastanawiał się czy jej twarz naturalnie tak wygląda, czy wyćwiczyła sobie ten grymas. Był niesamowicie nienaturalny i trochę groteskowy.

- Ty i te Twoje mutanty powinny być w jakiejś izolatce, Xavier.

- Wolałbym nie, bo musiałbym tam siedzieć z Tobą.

- C-co?

- No kolego, każdy mutuje w swoim tempie, a Tobie to idzie coraz lepiej.

- Jesteś... yyy... mutantem? – odezwała się w końcu dziewczyna. Mimikę może i miała opanowaną do perfekcji, ale jej składnia pozostawiała wiele do życzenia.

- Jasne, że jest – odparł śmiertelnie poważnie Charles.

Mężczyzna próbował się odgryźć, ale spanikował. Jedną ręką złapał dziewczynę, a drugą wózek i szybko odszedł od drzwi Xaviera. Spoglądał za nimi z ironicznym uśmieszkiem na twarzy i mógł przysiąc, że do jego uszu dotarło jeszcze pytanie koleżanki Donalda. Ale jak to, yyy... mutantem... czekaj, co?

- Co to był za typ, Charles? – Erik zaśmiał się pod nosem.

- Śmiał się ze mnie w podstawówce, a ja pod koniec szkoły już nie mogąc wytrzymać, kazałem mu wsadzić głowę do ubikacji – powiedział beznamiętnie.

- Trudno mi w to uwierzyć, skarbie. – Uśmiechnął się.

Xavier przewrócił oczami.

- Co on potrafi?

- Nic, jest kretynem. On to nawet koło mutanta nie leżał.

- Nie poznaję Cię, Charles.

- Chodź już – powiedział szybko i, po nałożeniu na siebie ulubionego płaszcza i szalika, wyszedł z domu. Lehnsherr podążył za nim.

***

Blondynka siedziała na plaży i wpatrywała się w niebo. Starała się policzyć, ile kolorów na nim dostrzega, ale odcienie były bardzo różnorodne i szybko się zmieniały, a także stapiały ze sobą. Próbowała zająć czymś myśli, żeby nie wyobrażać sobie nie wiadomo czego. A to wszystko przez Charlesa, który nie odbierał telefonów. A może nawet nie miał zamiaru ich odbierać? Czuła złość, smutek i rozgoryczenie jednocześnie. Chciała płakać, a zawsze, kiedy łzy napływały jej do oczu, zaczynała krzyczeć. Zacisnęła pięści i poczuła, jak piasek wchodzi jej pod paznokcie. Zaczęła drżeć, mimo, że na dworze wcale nie było zimno. Kiedy schowała twarz w swój sweter, poczuła na ramionach drobne dłonie swojej mamy. Kobieta usiadła obok niej.

- Zimno Ci? – zapytała czule.

- Nie. – Maximoff pociągnęła nosem.

- Cała drżysz. – Wtuliła ją w siebie mocno i pocałowała delikatnie w głowę. – Co się dzieje?

- Muszę mu tak wiele powiedzieć, a on nie chce mnie słuchać – wybełkotała kobiecie w koszulkę.

- Za parę dni wrócimy do domu, odwiedzisz go. Pewnie ma wiele na głowie. – Zaczęła gładzić córkę po włosach. – Nie martw się. Może też gdzieś wyjechał?

Dziewczyna nie odpowiedziała, tylko wtuliła się jeszcze mocniej, przy okazji karcąc się w myślach. Chciała czułości, ale nie tej matczynej. Z drugiej strony jednak nie byłaby w stanie się teraz odsunąć. Miała mętlik w głowie i nie była niczego pewna, prócz jednej rzeczy.
Bardzo chciała być kochana.


  

Pasja MiłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz