Rozdział 7

1.7K 229 55
                                    

 Na drugi dzień leżałem w łóżku do obiadu. Całe szczęście, nie musiałem chodzić na lekcje, w przeciwieństwie do moich przyjaciół, którzy z łóżek zwlekli się z niemałym trudem.

Głowa mi pękała. Zazdrościłem tym, którzy po alkoholu zupełnie nic nie pamiętali. Ja pamiętałem. Może nie wszystko, ale ważniejsze szczegóły – czyli takie, o których najbardziej chciałbym zapomnieć. Gapiłem się w sufit i z goryczą rozpamiętywałem o moim idiotycznym zachowaniu. Miałem ochotę uderzyć głową o ścianę i zapaść w amnezję.

W pewnej chwili w oknie sypialni zaczął rozbrzmiewać rytmiczny stukot. Podniosłem się do pozycji siedzącej i z irytacją spojrzałem w tamtą stronę. Na parapecie przysiadła czarna sówka z wielkimi oczami i z jakiś papierkiem w dziobie patrzyła na mnie znacząco. Nie chciało mi się nic, nawet podejść te pięć kroków do okna. Ale po paru minutach żal zrobiło mi się tego małego stworzonka, które sterczy na zewnątrz w taką wichurę i deszcz, aby wręczyć adresatowi przesyłkę. Z trudem zwlokłem się z łóżka i otworzyłem okno i wpuściłem sowę do środka.

–Dzień dobry – burknąłem, zachrypnięty.

Odpowiedziała cichym pohukiwaniem. Wyciągnąłem jej z pyszczka kartkę, na której zapisane było moje nazwisko. Zanim jednak przeczytałem jej treść, sięgnąłem ręką do otwartej paczki chrupek, która została ze wczoraj i wysypałem ich garść przed ptakiem. Był głodny, od razu zaczął je dziobać.

Usiadłem na z powrotem na łóżku i powoli wyprostowałem pogięty papier.

Wiadomość skierowana do wszystkich Perfektów. Dziś o godzinie 18 w Wielkiej Sali odbędzie się informacyjne spotkanie. Do omówienia jest kilka ważnych kwestii. Jeśli czujesz się już lepiej, przyjdź. Raychel.

Ręka, w której trzymałem list, opadła mi bezwładnie na brzuch. Spojrzałem beznamiętnie w dal i myślałem, jak bardzo nie chce mi się na to spotkanie przychodzić. Obok mnie znalazł raptem się mój kot, którego od dawna nie widziałem. Często lubił spacerować gdzieś poza zamkiem. Pogłaskałem go po plecach, a on mruknął ze zdegustowaniem i odwrócił głowę w drugą stronę.

–Wciąż mnie nie lubisz. Poświęcam ci za mało czasu, co? – powiedziałem. Czułem się tak fatalnie, że mówienie do kota nie miało nawet znaczenia. – Ale przecież inicjatywa nie może wychodzić jedynie z mojej strony, nie sądzisz?

Wzdychnąłem ciężko i zgniotłem papierek w ręce.

–Nawet nie wiesz, Scott, jak mi się nie chce. – Zamilkłem na chwilę, aby zebrać niepoukładane myśli, a potem znów kontynuowałem. – Wiesz...nie to, że nie lubię być Perfektem. Zdążyłem już to polubić, serio. Pewnie masz mnie za obłąkanego, co? – zaśmiałem się sam z siebie. – Po prostu czuję, że mi to coś daje. Ale dziś...dziś...po tym wszystkim czuję się jak gówno. I nie chcę prezentować się przed wszystkimi, taki słaby i bez...jak to się mówi? Rzetelności? Tak, rzetelności którą straciłem wczoraj w nocy.

Nagle Scott wyślizgnął mi się spod dłoni i skoczył niezgrabnie w kierunku sówki. Nie doleciał do parapetu. Odbił się od ściany i spadł na ziemię, a potem odbiegł gdzieś ze wściekłością. Głupi kot. Lecz przynajmniej mnie wysłuchał.

Zastanawiałem się jeszcze długi czas, ale w końcu się zdecydowałem. Pomyślałem, że nie mam nic do stracenia. Wygrzebałem się z pościeli i zacząłem sprzątać, abym wśród tego pobojowiska mógł znaleźć jakieś przyzwoite ubranie. Później wziąłem prysznic i uczesałem trochę niedbale włosy.

Przed 18 byłem już gotowy. Przegapiłem obiad, ale na kacu nigdy nie chciało mi się jeść, więc nie robiło to większej różnicy. Nie myślałem o niczym, gdy szybkim krokiem mijałem innych uczniów na korytarzu, idąc do Wielkiej Sali. Niczego się też nie spodziewałem. Sam byłem zaskoczony tym, że wychodzę na spotkanie z dwoma osobami, przez które znajdowałem się w dołku psychicznym. Scorpius i Raychel. Automatycznie zaciskałem pięści, gdy o nich myślałem. Wciąż jednak z zimną krwią.

Gdy dotarłem na miejsce, przed Wielką Salą zgromadziło się już kilkoro Perfektów. Wśród nich zobaczyłem Evalynn. Na moje nieszczęście, ona przez swoje wielkie okulary również mnie wypatrzyła. Nie miałem najmniejszej ochoty z nią dyskutować, a wiedziałem, że ona właśnie na to czeka. Pewnie będzie żalić się, jakim seksistą jest Zachariasz, albo o tym, jak denerwuje ją jakieś wydarzenie historyczne, na które nie miała wpływu.

Skręciłem do toalety. Przez chwilę bałem się, że wejdzie za mną (do czego spokojnie byłaby zdolna), ale jednak zostałem sam z sobą. Posnułem się trochę po łazience. Pomieszczenie oświetlało bardzo słabe światło, panował niemalże półmrok. Z wolna minąłem umywalki i kabiny, przeglądnąłem się w lustrze. Spojrzałem na zegarek. Zostało 5 minut do 18. Nużyło mnie to czekanie, chociaż przynajmniej nie byłem spóźniony. Zacząłem myć ręce, bo nie wiedziałem co ze sobą zrobić.

Usłyszałem, że ktoś wchodzi do toalety. Wtedy bardziej obchodził mnie ilość piany na moich dłoniach niż to, kto przyszedł się odlać. Ale kiedy podniosłem wzrok i zobaczyłem jego odbicie, przysięgam, serce stanęło mi na parę sekund. Dlaczego on zawsze musi pojawiać się tam, gdzie nie powinien?

Momentalnie spuściłem wzrok i wszcząłem zmywać nadmierną ilość mydła z rąk. Och, dlaczego tak dziecinnie spieniłem chyba pół opakowania? Im dłużej to trwało, tym dłużej czułem niemiłosierny gorąc na twarzy, a do tego wiedziałem, po prostu byłem pewien, że Scorpius cały czas się na mnie patrzy.

–Wyglądasz jak żywy trup – odezwał się. Normalnie potraktowałbym to jako typową dla niego, zgryźliwą uwagę. Jednak jego głos był dziwnie przyciszony i to nie mogło brzmieć jak zwykła krytyka.

–Przepraszam, nie mogę nic na to poradzić – odpowiedziałem spięty, ciągle patrząc się w umywalkę.

–Dlaczego ty mnie przepraszasz? – zaskoczony zadał pytanie.

Milczałem. Nie miałem siły z nim rozmawiać. W gardle stał mi jakiś głaz.

–Potter – wypowiedział jeszcze ciszej niż wcześniej. – Spójrz na mnie.

Jego głos mimo wszystko był stanowczy i podświadomie czułem, że nie muszę się mu poddać. Podniosłem spojrzenie z takim wysiłkiem, jakby obciążała je tona. W odbiciu lustra napotkałem oczy Malfoy'a, o których przecież tak dużo myślałem, a teraz tak wiele kosztowało mnie, aby w nie spojrzeć.

–Co – zapytałem.

Patrzył na mnie przez jakiś czas bez słowa.

–No co? – powtórzyłem.

Poruszyło się jego gardło, przełknął ślinę.

–Potter, przepraszam.

Zamurowało mnie.

–Za co? – wydusiłem.

–Przecież sam wiesz.

I odszedł, nie mówiąc nic więcej. Ja sterczałem tam jeszcze, wsłuchując się w stukot jego butów.

____________________________________________

Jest weekend, jest czas i jest wena. Krótki rozdział, ale nadaje wreszcie jakiegoś rytmu. Dziękuję za wszystkie komentarze i nieskromnie proszę o więcej XD

Półmrok || ScorbusOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz